Strony

środa, 27 czerwca 2018

"Chroń ją" K.A. Tucker - recenzja


Znana i wielokrotnie odznaczona komendant policji, popełnia samobójstwo. Znajduję ją syn, który szybko odkrywa, że matka przez lata zgromadziła masę niebezpiecznych tajemnic, które powoli wypływają na światło dzienne. Noah Marshall znajduję sporo gotówki i liścik od matki, która prosi go o przekazanie pieniędzy Gracie. Dziewczyna mieszka w przyczepie kempingowej, bo czternaście lat temu jej skorumpowany ojciec zginął, co zrujnowało jej przyszłość. Kiedy ta dwójka się spotyka, przeszłość nie wydaję się już taka pewna jak dotychczas. Kto zdradził, i co jeszcze starają się ukryć pozostali bohaterowie? Prawda jest śmiertelnie niebezpieczna!

Po kryminały sięgam niechętnie, ale jestem już przesycona tradycyjnymi romansami. Te słodkie i ciepłe uwielbiam, ale historie naszpikowane tanimi dramatami i wyolbrzymionymi problemami, już mnie nie satysfakcjonują. Uwielbiam książki K. A. Tucker, więc z wielkimi oczekiwaniami podeszłam do tej książki. Już sam opis mnie zaintrygował, lecz pierwsze sto stron pokazało mi, że bliżej tej książce do kryminału, niż do tradycyjnego romansu. Ten fakt bardzo mnie ucieszył.  Jeśli szukacie pełnej namiętności historii, to jej tu nie znajdziecie. Jednak wszyscy ci, którzy pragną zagłębić się w pełną tajemnic powieść, w której bohaterowie muszą zmierzyć się z gorzką prawdą, to „Chroń ją” jest lekturą obowiązkową.

Narracja prowadzona jest z dwóch punktów widzenia i wyszło to bardzo dobrze! Dodatkowo znajdziecie kilka rozdziałów opowiedzianych przez Komendant Marshall i Abrahama Wilkesa. Te krótkie fragmenty dotyczą wydarzeń sprzed czternastu lat.

Głównymi bohaterami są Noah i Gracie. Dziewczyna pragnie ujawnić prawdę i pomóc matce. Jest bardzo zadziorna i choć dorastała w trudnym środowisku, mając za sąsiadów podejrzanych typów, wyrobiła w sobie wysoką moralność. Noah to chłopak z dobrego domu, który ma w sobie nieodparty urok. Szybko go polubiłam i choć popełnia kilka błędów, to nie można go za nie winić. Autorka stworzyła bardzo realne postacie, a ich decyzję, słowa oraz obawy, były do bólu prawdziwe. O pozostałych bohaterach nic Wam nie powiem, bo odkrywanie ich sekretów jest jedną z najlepszych doświadczeń płynących z lektury tej książki.


Połączenie kryminału z romansem wyszło obłędnie i już wiem, że sięgnę po więcej takich książek. Akcja może nie jest szczególnie szybka, ale nieustannie coś się dzieję. Bohaterowie analizują dowody, wysuwają wnioski i w żadnym razie nie jest to nudne. Przede wszystkim  zawdzięczamy to głównym bohaterom.  Romans też się pojawia, ale jest subtelny, i może dlatego nieliczne chwile bliskości tak bardzo pobudzają wyobraźnie i przyspieszają bicie serca. Widać, że autorka włożyła wiele pracy w tę książkę, bo udało się jej, wywieść mnie w pole i przez długi czas nie miałam pojęcia o wielu, wielu rzeczach. Szczegóły wplecione w akcję w końcu się łączą, co jest naprawdę zachwycające.  Mroczny klimat całkowicie osnuł tę historię i czułam napięcie od pierwszej, do ostatniej strony.

„Chroń ją” to prawdziwa petarda i jedna z najlepszych książek tego roku. Skorumpowana policja i rodzinne tajemnicę tworzą mieszankę wybuchową! Świetnie prowadzona akcja nie pozwala, nawet na moment, oderwać się od lektury. Nadal pozostaję pod wielkim wrażeniem historii Noaha i Gracie! Wow i jeszcze raz Wow! Cudownie niebezpieczna powieść, która spędza sen z powiek! Polecam! 10/10.


Dziękuję! 

wtorek, 26 czerwca 2018

"Story of Bad Boys tom 2" Mathilde Aloha - recenzja


Pierwszy tom serii „Story od Bad Boys” wciągnął mnie całkowicie, a zakończenie zszokowało do tego stopnia, że trudno było mi wytrzymać do premiery drugiej części.

Jest to historia Lili, która opuszcza rodzinny dom, by rozpocząć studia wiele mil dalej, w słonecznym Los Angeles. Pomyłka sprawia, że zamiast z dwójką współlokatorek, musi zamieszkać z dwoma przystojnymi chłopakami. Evan jest sympatyczny, a Cameron zimny i momentami nie do wytrzymania, a to właśnie do niego Lili zaczyna żywić ciepłe uczucia. Jednak ta książka to nie tylko zwykły studencki romans, bo bohaterowie mają niebezpieczne tajemnice, które nie pozwalają w pełni cieszyć się życiem. Lili gnębi psychopatyczny narkoman, a Cam jest zamknięty w sobie, bo w przeszłości doświadczy wielkiej zdrady. Czy ten związek jest możliwy?

Pierwszy tom pozostawił po sobie wielki niedosyt i wiele pytań. Miałam nadzieję, że autorka wyjaśni niektóre kwestie, jednak tak się nie stało. Tajemnicze smsy, które dostaje Lili wprowadzają elementy thrillera i liczyłam na rozwój tego wątku, bo ma w sobie wielki potencjał. Ta część to prawdziwy festiwal imprez, scen zazdrości, płaczu i wielu nieporozumień. Wszystko to stłamsiło dobre elementy tej serii. Czym zajmują się chłopcy i skąd biorą pieniądze? Ten temat gdzieś zaginął i naprawdę szkoda, że nadal nic nie wiadomo. Pozostał tylko romans, który z każdą stroną przybiera na sile. Z jednej strony jest to dobre, bo główna bohaterka jest bardzo emocjonalna i jej uczucia zaczęły udzielać się również mi. Coraz bardziej wydaje mi się, że uczucie, które ich połączyło jest toksyczne.

Lili to spokojna dziewczyna, która ujęła mnie wiernością i oddaniem przyjaciołom, ale Cameron wyzwala w niej chęć ciągłej ucieczki. A co się tyczy Cam, to nie potrafię o nim powiedzieć nic dobrego, choć bardzo bym chciała. Kiedy widzi Lili z innym chłopakiem, to momentalnie reaguję i zachowuję się zaborczo. Kiedy jakaś laska ubliża głównej bohaterce, to Cam nagle dostaje głuchoty, a jego mózg przestaje działać i nie potrafi zareagować. Nie znalazłam żadnej sytuacji, w której Cameron zachowałby się dobrze, zawalczył o Lili, bądź powiedział coś szczerego. Mówi jedno, robi drugi, a finał tej części, to już rozłożył mnie na łopatki. Nigdy nie zaufam temu chłopakowi i mam nadzieję, że Lili w końcu przejrzy na oczy i kopnie go w tyłek.


Książka z pewnością burzliwa, taka, która wywołuje skrajne emocje. Były chwile, że chciałam udusić Cama za jego zachowanie, jednak w pewnym stopniu uzależniłam się od tej historii i chcę poznać dalszą drogę bohaterów. Nadal mam nadzieję, że autorka w kolejnej części więcej uwagi poświęci przeszłości Lili.

„Story of Bad Boys” to seria dla fanów młodzieżówek i miłosnych zawirowań. Ma swoje wady i może doprowadzić czytelnika do szaleństwa. Mimo wszystko, ta książka mną owładnęła, bo pochłonęłam ją w zastraszającym tempie i nadal mi mało! 6/10!


Dziękuję!


sobota, 23 czerwca 2018

"Trucicielka królowej" + "Córka złodzieja" Jeff Wheeler - recenzja


Diuk Kiskaddan zdradził na polu bitwy, a taki czyn jest bezwzględnie karany. Król Severn Argentine jest surowy i niebezpieczny. Włada swoimi poddanym żelazną ręką i jest bardzo pamiętliwy. By ukarać mężczyznę, zabiera jego najmłodszego syna na dwór w Królewskim Źródle.  Mały Owen zostaje zakładnikiem króla i szybko musi nauczyć się zasad panujących na zamku, bo każdy błąd może kosztować go życie. Chłopiec wie, że musi być rozważny. Nieoczekiwanie znajduje sojuszniczkę. Kobietę piękną i śmiertelnie niebezpieczną. Trucicielka królowej posiada wiedzę, która bezpowrotne odmieni los Owena Kiskaddana!

Kiedy zobaczyłam zapowiedź tej serii, to wiedziałam, że muszę ją poznać! Brawo dla Wydawnictwa, które wydało od razu dwa tomy! Jeszcze się z czymś takim nie spotkałam i jak najbardziej popieram taką decyzję. Mam nadzieję, że 3 i 4 tom również pojawią się razem i to w najbliższej przyszłości.

Książka, a w zasadzie książki, bo przeczytałam już dwie części, bardzo się od siebie różnią. Bohaterowie są dynamiczni i zaskakujący! Owen to ośmioletni chłopiec, któremu przyszło zmierzyć się intrygami i niebezpieczeństwem. Początkowo byłam zdziwiona, że taki młodzieniec zaczyna grać w grę, w której niektórzy dorośli sobie nie radzą. Tajemnice mają swoją wartość, a on zaczyna je zbierać i wykorzystywać. Początkowo jest tylko pionkiem, ale całkiem nieźle sobie radzi i zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Widać w nim dziecko, w końcu ma niespełna dziesięć lat, ale jest też sympatyczny i dobry! W zamku zaprzyjaźnia się z dziewczynką. Elysabeth Mortimor oraz Owen stają się prawie nierozłączni. Bawią się razem i razem pokują w kłopoty, a sam dziewczyna urzekła mnie szczerością!

Losy tej dwójki dominują, lecz tak naprawdę to nie one mnie pochłonęły, a wszystko to, co działo się w zamku. Trudno jednoznacznie określić bohaterów i podzielić ich na tych dobrych i tych złych. Savern przejął tron należny jego braciom i nie zaprzecza szokującym plotkom na jego temat. Hmmm… sama nie wiem, co mam o nim myśleć, bo chwilami nie był taki zły i postępował rozsądnie. Książka jest opowiedziana z punktu wszechwiedzącego narratora, ale pojawiło się kilaka zapisków szpiega Dominica, które bardzo dobrze mi się czytało. Trucicielka również jest intrygująca i chciałabym ją poznać lepiej.  Każdy z nich ma swoje cele i pragnienia, do których dąży i nic nie jest oczywiste. Autor wielokrotnie mnie zaskoczył, bo stopniowo ujawnia tajemnice i kiedy pierwszy tom się skończył, czułam niedosyt.

„Córka złodzieja” od pierwszej strony wciąga! A to za sprawą bohaterów, którzy dorośli. Minęło dziesięć lat i teraz Owen jest młodym mężczyzną. Tym razem bohaterowie muszą zmierzyć się z jeszcze poważniejszymi problemami.  Wojna staje się coraz bardziej prawdopodobna, a Owen wraz z przyjaciółką wyruszą w podróż, która zaowocuję nowymi bohaterami i jeszcze większą dawką intryg i tajemnic, które potrafią przyprawić o zawrót głowy!

Autor stworzył alternatywny średniowieczny świat, inspirowany prawdziwymi wydarzeniami, w którym pozmieniał postacie i wprowadził sporą dawkę magii. Źródło potrafi obdarzyć niektórych ludzi i dać moce, które objawiają się podczas dorastania. Dobry pomysł, lecz moce szczególnie mnie nie zaskoczyły. Jeff Wheeler garściami czerpie ze średniowiecznych legend i prawdziwy miłośnik historii, może mieć dodatkową frajdę z lektury tych książek.

Dla kogo jest ta seria? Więc tak, w pierwszym tomie główny bohater jest jeszcze mały, i szczególnie ostrych scen nie ma. Jedyną trudność stanowią nazwy miejsc i trudne nazwiska, które początkowo mogą się mylić, lecz ułatwieniem jest mapka i spis postać a początku książki. Książka z pewnością dla miłośników dworskich intryg i skomplikowanych rozgrywek politycznych. Romans pojawia się dopiero w drugim tomie i jest to tylko dodatek.

„Królewskie Źródło” to ciekawa pozycja, która potrafi zachwycić. Sieć tajemnic i wiszące w powietrzu niebezpieczeństwo wzbudza liczne emocje, lecz to zakończenie drugiego tomu jest prawdziwą emocjonalną bombą. Po czymś takim z pewnością sięgnę po kolejne tomy. Czy książki są idealne? Zależy, co kto lubi. Mi zabrakło troszkę lekkości i ten nadmiar tajemnic wprowadzał ciężką atmosferę. Mimo wszystko magia i świetnie wykreowani bohaterowie sprawiają, że książki wciągają, szczególnie, że są pełne twistów fabularnych! Nic w tej serii nie jest pewne i jeśli lubicie być wielokrotnie zaskakiwani, to sięgniecie po książki Jeffa Wheelera! 7/10 

Dziękuję!
PATRONAT MEDIALNY



poniedziałek, 18 czerwca 2018

"Zamęt nocy" Patricia Briggs - recenzja


„Zamęt nocy” to już 8 tom o przygodach Mercedes Thompson, choć teraz już nosi inne nazwisko. Książka z pewnością dla fanów serii, bo powiązania między bohaterami są na tyle skomplikowane, że trudno byłoby się odnaleźć bez znajomości całej serii.

Jestem fanką Urban Fantasy i często sięgam po książki z tego gatunku, co do tej serii, to mam wielki sentyment i darze ją ogromną sympatią.   Lubię styla autorki, bo jej książki czyta się bardzo szybko i to z ogromną przyjemnością! W każdym tomie bohaterowie muszą rozwiązać zagadkę, która jest śmiertelnie niebezpieczna i w tym przypadku, również tak jest. Tym razem to była żona Adam prosi o pomoc, a stado pragnie zapewnić jej bezpieczeństwo, dlatego Christy wprowadza się do Adama i Mercy. Wraz z pojawieniem się kobiety, w mieście zaczyna dochodzić do bestialskich morderstw. Tylko Mercedes potrafi wpakować się w kłopoty, i to nie jej własne, czy i tym razem ujdzie z życiem? Prześladowca ma potężną moc, która zagraża wszystkim mieszkańcom Tri-Cities.

Seria, w której zaczytuję się od lat i chętnie do niej wracam, po raz pierwszy mnie rozczarowała, a właściwie tylko jedno w tej książce mi nie odpowiadało. Jeśli chodzi o sam wątek morderstw i istoty za nie odpowiedzialnej, to jak najbardziej jestem za. Jest jeszcze krwawiej niż dotychczas, a bohaterowie muszą wysilić wszystkie siły, by zdołać rozwiązać tę sprawę. Ponieważ wydarzenia rozgrywają się na przestrzeni kilku dni, a akcja opiewa w liczne starcia i przepychanki słowne, to czytelnik czuję się jakby był w centrum wydarzeń. Uwielbiam, kiedy moja wieź z główny bohaterem jest tak silna jak w tym wypadku, bo czułam się jakbym to ja dążyła do odkrycia prawdy. Mercy jest jedną z lepszych postaci w tym gatunku, a to za sprawą jej żelaznego charakteru. Jest twarda i nie ulega presji, co nie jest łatwe, szczególnie kiedy mieszka się z wilkami.

Stado mnie rozczarowało, bo Mercy wiele dla nich zrobiła i jest zdolna do jeszcze większych poświęceń, a jednak oni nie umieją tego docenić i wiecznie podkładają jej kłody pod nogi i podważają jej autorytet. Pojawienie się Christy rozbiło stado na dwa obozy, tych za Mercedes i tych, którzy nie popierają jej obecności w stadzie. W końcu wyszło na jaw, kto jest prawdziwym przyjacielem. Dziwi mnie ten fakt, bo Adam jakoś szczególnie nie przykłada się do ukrócenia tych ciągłych pretensji. Powinien w końcu jakiemuś wilkowi porządnie skopać zadek! Jednak nie to mnie rozczarowało, a obecność byłej Adama. Uważam, że autorka niepotrzebnie wprowadziła zamęt do i tak już słabego stada. Ta kobieta jest nie do wytrzymania. Fałszywa, samolubna i do tego manipulatorka. Wszystkie sceny z jej udziałem strasznie mnie irytowały! Grała na emocjach i to było słabe. Może miało to być jaką formą urozmaicenia, jednak mnie takie zagrywki nie pociągają. 

Liczne morderstwa potęgują napięcie, a pojawienie się kolejnych tajemniczych postaci intryguję i wciąga. Seria idealna dla fanów Urban Fantasy i z pewnością będę kontynuowała swoją przygodę z Mercy i Adamem. Tylko Chrysty była jak sól w oku i trudno zapomnieć o takiej intrygantce, która popsuła mi cześć lektury. Mam nadzieję, że kiedyś doczekam się, aż jakiś litościwy potwór ją pożre, bo wtedy Tri-Cities stałoby się lepszym miejscem, nawet z tymi wszystkimi mordercami czyhającymi na swoją szanse. ;) 7/10


czwartek, 14 czerwca 2018

"Chłopak taki jak ty" Ginger Scott - recenzja


Joss była miłą dziewczyną, a w organizowanych przez nią wyścigach, każde dziecko chciało wziąć udział. Podczas jednego z takich wyścigów, życie dziewczyny diametralnie się zmienia. Tego dnia powinna umrzeć, lecz cichy chłopak Christopher ratuję ją i krótko po tym zdarzeniu znika. Mija 8 lat, które bezpowrotnie odbiły piętno na Josselyn Winters, która ulega powolnej destrukcji, a ojciec alkoholik i wybitny trener, kompletnie o to nie dba. Kiedy decyduję się na kolejny szokujący wyskok, poznaję Wesa, chłopak o pięknych oczach i wielkim talencie, lecz to jego dobro i determinacja przyciągają Joss. Czy uda mu się ocalić Joss przed ostatecznym upadkiem?

Ta książka zaczyna się bardzo niepozornie, a i opis niczym nie zaskakuję. To sport mnie zaintrygował i to ze względu na baseball, zdecydowałam się przeczytać tę książkę i jedyne, co przychodzi mi do głowy, to Wow! Wielkie, ogromne i pełne uznania Wow dla autorki za pomysł, tajemnice i kreację bohaterów.

Josselyn należy do typu bohaterek, które często mnie irytują, a w jej przypadku jest wręcz odwrotnie. Szybko znalazłam z nią nić porozumienia. Jest zagubioną i osamotnioną dziewczyną, która szuka ratunku, lecz boi się do tego przyznać. Zachowanie jej ojca strasznie mnie denerwowało, bo lekceważył własną córkę. Dlatego jestem w stanie wiele jej wybaczyć, ale tak naprawdę Joss jest młoda i ma prawo ulegać emocjom. Bohaterka ma też inne oblicze. Jest twardą i zdeterminowaną sportsmenką, która walczy do końca. Wes to prawdziwa zagadka! Miły i sympatyczny z niego chłopak i podoba mi się, że nie jest to kolejny Bad Boy ‘s, bo jestem nimi już troszkę zmęczona. Bohaterowie są nie tylko ciekawi, ale ich można łatwo polubić. Cieszę się, że autorka pokazała przyjaźń, która potrafi być trudna i bolesna, ale warto się wysilić i wybaczyć, by trwała ona nadal.

W tej książce nie ma tanich chwytów i tandetnych afer. Problemy rodzinne mocno odbijają się na dzieciach i Joss jest tego przykładem. Walka o samego siebie jest ukazana tak, by czytelnik zrozumiał, że wszystko jest możliwe i nie należy poddawać się własnym ograniczeniom. To my sami decydujemy, co jest naszą słabością. Początek tej powieści jest niepozorny, lekki i taki zwyczajny, bo nie grzeszy oryginalnością. Miałam mylne wyobrażenie i szybo uległo przemianie, bo każda kolejna strona wciągała mnie coraz bardziej, co pewnie zawdzięczam lekkiemu stylowi autorki. Książkę czyta się bardzo szybko i jeśli lubicie książki młodzieżowe, to „Chłopak taki jak ty” jest pozycją obowiązkową. Okładka nie jest zła, ale wolałabym, aby to Joss na niej była! To ona jest motorem napędzającym tę historię! Mądra i odważna fighterka z ogniem w oczach.


I teraz nadszedł moment, na który czekałam, czyli mój zachwyt nad zakończeniem. Ostatnie strony to prawdziwe szaleństwo.  Autorka zrzuciła na mnie ogromną bombę i szczerze nie wiem, jak wytrzymam do premiery drugiego tomu. Akcja jest nie tylko szybka, ale tak przewrotna, że już sama nie wiem, co mam myśleć. Ostatnie strony czytała bardzo powoli, doszukując się drugiego dna, by żaden ważny niuansik mi nie umknął. Niestety nic nie znalazłam i teraz zżera mnie ciekawość. Tyle zmieniło się w tak krótkim czasie, że pytania namnażają się zawrotnym tempie. Autorka wprowadziła pewien wątek, który zmienił całkowicie obraz całej tej historii i nawet bez niego, ta książka byłaby dobra. Teraz jest po prostu cudowna!

„Chłopak taki jak ty” to piękna i poruszając historia, obok której nie można przejść obojętnie. Kreacja bohaterów to prawdziwy majstersztyk, zakończenie zaskakuję i wbija w fotel. Jestem w szoku i niecierpliwie wyczekuję kontynuacji, bo nie wyobrażam sobie porzucenia Josselyn i Wesa w takim momencie! Wielkie i pozytywne zaskoczenie! Więcej takich książek! 9/10.



Dziękuję!


sobota, 9 czerwca 2018

"Czarne światła. Tom 1. Łzy Mai" Raduchowska Martyna - Fragment


Martyna Raduchowska „Łzy Mai”
Uroboros, premiera 4 lipca 2018 r.

            W nieruchomych oczach Mai odbijał się ogień.
            Porucznik Jared Quinn nie mógł oderwać od nich wzroku. Adrenalina łagodziła ból tak skutecznie, że niemal zapomniał o przestrzelonym boku, a szum krwi w uszach zdołał całkowicie zagłuszyć pomruk pożaru i trzask tryskającego iskrami okablowania. W jednym z sąsiednich pomieszczeń wciąż rozlegały się strzały i przeraźliwe wrzaski, ale Jared nie zwracał na nie uwagi. Z rosnącym niepokojem próbował wyczytać coś z pustych źrenic Mai. Srebrzyste tęczówki androida wyglądały jak dwa płatki przybrudzonego śniegu, a sączące się spod powiek łzy przywodziły na myśl kryształki lodu topniejące wolno w cieple płomieni.
            Gabinet, do którego Quinn przytaszczył sparaliżowaną replikantkę, był chyba ostatnim ocalałym pomieszczeniem w całej siedzibie Beyond Industries. A na pewno jednym z nielicznych, bo w pozostałych rozpętało się prawdziwe piekło. Przez ścianę z pancernego szkła Jared miał świetny widok na zdemolowane, płonące laboratorium. Nie pozostał tam już nikt żywy, walki szybko przeniosły się na niższe piętra, znacząc drogę kałużami krwi i ciałami zabitych.
            Zhakowane systemy bezpieczeństwa wyłączyły zraszacze, zanim woda zdołała stłumić pożar. Mokre meble, aparatura i komputery buchały parą i migotały w świetle kopcących płomieni. Podłogę zaściełały kawałki szkła i rozniesionych w drzazgi mebli. Raz po raz rozlegał się szczęk pękających od gorąca żarówek, nieliczne działające lampy mrugały nerwowo, pobzykując w rytm kolejnych rozbłysków.
            Quinn nie potrafiłby powiedzieć, jak długo to trwało. Szalejący w pracowni ogień, podsycany łatwopalnymi chemikaliami, ryczał coraz głośniej, skwierczące powietrze drżało gorączkowo, a każda sekunda zdawała się trwać bez końca. Zupełnie jakby wysoka temperatura zdołała wypaczyć nie tylko materię, ale też czas, spowalniając go, topiąc, rozciągając. Gdzieś z głębi budynku dochodziło monotonne zawodzenie alarmu, odgłosy wybuchów, łomot, dziki wrzask atakujących, wycie mordowanych. Potworna kakofonia cichła powoli, wypierana przez złowrogą ciszę.
            I wtedy huknął pojedynczy wystrzał. Dużo głośniej, bliżej niż poprzednie. Jared odruchowo schylił głowę, a potem obejrzał się i zamarł, ujrzawszy sylwetkę sierżanta Marcusa Blake’a. Mężczyzna stał w płonącej pracowni, raptem kilka kroków od nich, zaraz po drugiej stronie szklanych drzwi do gabinetu, w którym ukryli się Quinn i jego android.
            Marcus patrzył wprost na dowódcę, ale go nie widział. Dzieląca ich wzmocniona szyba była okopcona, zbryzgana krwią, poprzecinana gęstą siecią rys i pęknięć. Na domiar złego pokój tonął w półmroku, a powierzchnia szkła mieniła się refleksami ognia, dodatkowo ograniczając Blake’owi widoczność. Zanim Jared zdołał cokolwiek zrobić, zawołać czy mrugnąć latarką, detektyw raptownie odwrócił się i podniósł broń. Zdążył strzelić tylko raz. Gdzieś od strony schodów zaterkotał karabin. Na piersi Marcusa wykwitł bukiet karminowych plam, jego usta rozwarły się do krzyku, który nie zdążył wybrzmieć. Pistolet wypadł ze zmartwiałej dłoni, ciało runęło na podłogę, malując w powietrzu grube warkocze czerwieni.
            Porucznik zaklął, a kiedy dostrzegł strzelca, zaklął raz jeszcze. Przypadł do Mai, złapał ją za kołnierz kurtki, wytaszczył spomiędzy regałów i dowlókł aż pod ścianę gabinetu. Od ciała detektywa dzieliło ich teraz niecałe pół metra. Jared wzdrygnął się pod spojrzeniem jego martwych
oczu i szybko odwrócił wzrok.
            On był ostatni, pomyślał, czując, jak bezsilna wściekłość zaczyna buzować mu w żyłach.
Ścianę, pod którą się znaleźli, podobnie jak drzwi wykonano z pancernej szyby. Zupełnie przejrzystej, ale paradoksalnie tylko tutaj mogli pozostać niezauważeni. Chowanie się za meblami przyniosłoby skutek wręcz odwrotny.
            W głębi pokoju panował chłód i ciemności, tam byliby widoczni jak na dłoni. Nie spodziewali się podobnej masakry, ba, w ogóle nie przewidzieli żadnych problemów, nie mieli więc na sobie skafandrów taktycznych. Zamiast nich nosili zwykłe uniformy Guardian Angel, których mechanizmy
maskujące ograniczały się do dynamicznego adaptowania pigmentacji. Tymczasem zaraz za ścianą płonął sprzęt laboratoryjny, aparatura, stanowiska komputerowe. Roztańczony ogień oszukiwał detektory ruchu, jego blask oślepiał standardowe czujniki podczerwieni, a nagrzane szkło zapewniało
doskonały kamuflaż w termowizji. Quinn nigdy za bardzo nie interesował się robotyką, ale dałby sobie rękę uciąć, że maszyna odpowiedzialna za śmierć Blake’a nie miała na wyposażeniu irdh, Infrared Digital Holography [Infrared Digital Holography – podczerwona holografia cyfrowa], systemu wizyjnego, który umożliwiał holograficzną rekonstrukcję znajdujących się za płomieniami obiektów. Słowem, im bliżej ognia się trzymali, tym większe było prawdopodobieństwo, że morderca Marcusa ich nie zauważy.
            I faktycznie, nie zauważył. Szybkim krokiem przemierzył pracownię, dokładnie lustrując każdy kąt, a okruchy szkła chrzęściły i pękały pod ciężarem jego tytanowych stóp. Wreszcie mechaniczny żołnierz zniknął za drzwiami prowadzącymi na korytarz. Znów nastała cisza zakłócana
tylko trzaskaniem ognia.
            Jared rozluźnił się nieco, zerknął na Mayę. Minęły długie minuty, zanim gdzieś na dnie jej źrenic zamajaczył wreszcie przebłysk świadomości. Quinn odetchnął z ulgą i powodowany dziwnym odruchem, impulsem, nad którym nie zdążył zapanować, wziął replikantkę za rękę. Nigdy wcześniej nie zrobił czegoś podobnego, takie gesty rezerwował wyłącznie dla ludzi. A teraz ku własnemu zaskoczeniu głaskał kciukiem wierzch jej dłoni i modlił się, by wreszcie odzyskała przytomność.
            Maya nie odwzajemniła uścisku. Leżała na wznak, zupełnie bez ruchu, poza krótkimi momentami, w których jej filigranowym ciałem wstrząsały drgawki. Przez cały czas wbijała w towarzysza nieobecne spojrzenie i ledwo zauważalnie poruszała wargami. Jared mocniej zacisnął palce, wpił je głęboko w syntetyczną skórę, by wyrwać Mayę z otępienia, dodać jej otuchy dotykiem, zapewnić, że nie została sama, a nade wszystko zmobilizować ją do działania, przypominając, że porucznik Quinn nadal żyje i potrzebuje pomocy...
            To nie o nią się boję, stwierdził nagle z takim przekonaniem, że aż go zmroziło. Dopiero teraz uświadomił sobie, że kiedy padła mu do stóp rażona impulsem elektromagnetycznym, nie poczuł nic, a przez głowę przemknęła mu tylko jedna myśl: za cholerę nie poradzi sobie sam, bez jej
nadludzkiego wsparcia.
            Wcale nie modlę się o jej ocalenie, spowiadał się dalej sam przed sobą, bezskutecznie próbując zagłuszyć wyrzuty sumienia. Modlę się o własne. Bo jeśli Maya szybko nie odzyska sprawności, nie mam praktycznie żadnych szans.
            Jared znów napotkał martwe spojrzenie detektywa Blake’a.
            On był ostatni, pomyślał znowu i rozejrzał się po zrujnowanym laboratorium. Po sierżant Helen McKay została tylko mokra plama, skwiercząca i parująca w kręgu wysokich płomieni. Krwawe strzępy, które zaledwie godzinę temu były detektywem Maxwellem Rosso, teraz dekorowały kafelki makabryczną mozaiką. Tuż obok, dobre pół metra nad ziemią, wisiał detektyw Lawrence O’Neill, przyszpilony do ściany długimi stalowymi prętami. Gwoździarka pneumatyczna leżała u jego stóp.
            Porucznik zacisnął zęby i odwrócił głowę.
            – Pośpiesz się, proszę – szepnął. Po omacku odszukał drugą dłoń Mai i ścisnął ją mocno. –Proszę.
            Ciało replikantki zadygotało w odpowiedzi, a jasnoszare oczy uciekły w głąb czaszki.
***
            Harmider, który przywrócił go rzeczywistości, Jared wziął początkowo za odgłos dalekich wystrzałów. Dopiero gdy wsłuchał się uważniej, doszedł do wniosku, że było to raczej jednostajne łomotanie, jakby coś ciężkiego głucho waliło o metal. Zanim zdołał ustalić, skąd ów dźwięk dochodzi, ujrzał, jak na jednej ze ścian laboratorium, wysoko, niemal pod samym sufitem, miarowo wygina się i wybrzusza osłona wentylacji. Kolejne uderzenie wyrwało wreszcie pokrywę ze ściany, ukazując szczupłą nogę w granatowym trampku. Kawał metalu z potwornym łoskotem runął w dół, wzniecając chmury dymu i iskier. Z przewodu wentylacyjnego wyłoniła się druga noga, potem tułów, ramiona, szyja, wreszcie głowa i twarz okolona krótkimi pasemkami popielatych włosów...
            Quinn głośno wciągnął powietrze, nie wierząc własnym oczom.
            To była Pomyłka. Ellen Take. Ekslaborantka kryminalistyczna i obecna pracownica naukowa Beyond Industries. Ostatnia osoba, którą Jared spodziewał się ujrzeć żywą w takich okolicznościach.
            Dziewczyna rozejrzała się po dogasającym pobojowisku, potem niepewnie popatrzyła w dół, oceniając wysokość. Gdy wreszcie przysiadła na krawędzi przewodu i opuściła nogi gotowa do skoku, Quinn kątem oka złowił ruch po drugiej stronie zrujnowanej pracowni. Zerknął w tamtym kierunku, szybko zidentyfikował intruza. Scyborgizowany klon, model Easy Puppet, całkowicie bezwolna marionetka kontrolowana zdalnie za pośrednictwem biochipa umieszczonego w korze przedczołowej. Chodzące oczy, uszy i karabin strzegących budynku systemów bezpieczeństwa. W normalnych warunkach nazywane pieszczotliwie Kukiełkami,
            Easy Puppets były całkiem sympatycznymi i niesprawiającymi kłopotów osobnikami. Szkopuł w tym, że przed godziną systemy bezpieczeństwa Beyond Industries trafił szlag, a Kukiełki ochoczo przejęły inicjatywę i zaczęły mordować wszystko, co stanęło im na drodze.
            Quinn, niewiele myśląc, skoczył do drzwi. Wypadł z gabinetu i dał nura między zwęglone stoły. Ostrożnie stąpał po rozsypanym szkle, kluczył wśród sprzętów i chemicznej aparatury, przemykał od zasłony do zasłony i przez cały czas myślał tylko o jednym.
            Ona jest ostatnia.
            W jednej chwili zapomniał o Blake’u, O’Neillu, Rosso i McKay. Zabronił sobie pamiętać, wyrzucił z głowy krwawe obrazy, wyciszył umysł. Nie wolno mu było teraz o nich myśleć. Im nie mógł już pomóc, Pomyłce – tak. Fakt, że od ładnych paru miesięcy nie pracowała dla policji, nie miał w tej chwili najmniejszego znaczenia. Musiała przeżyć – w mniemaniu Jareda wciąż była jedną z nich, a swoich nie porzuca się na pewną śmierć. Pomyłka jakimś cudem przetrwała masakrę, podczas gdy reszta jego ludzi nie miała tyle szczęścia. Szczęściu zaś, jak wiadomo, trzeba pomagać. Dlatego Quinn nie miał zamiaru pozwolić, by czająca się w przeciwległym kącie Kukiełka zrobiła z nią to samo co z Helen McKay.
            Pomyłka była ostatnia. Wreszcie odepchnęła się od krawędzi. Skoczyła.
            Ale nie zdążyła wylądować.
            Jared rzucił się do przodu. Easy Puppet otworzył ogień. Porucznik złapał spadającą dziewczynę wpół, zasłonił własnym ciałem, pociągnął za sobą. Pociski wbiły się w ścianę tuż za nimi, zasypując ich kawałkami zaprawy i cegieł. Runęli na podłogę dokładnie w momencie, w którym pierwsza łuska z brzękiem potoczyła się po kafelkach.
            – Leż spokojnie – warknął Quinn do szamoczącej się dziko Pomyłki.
            – Red... – szepnęła, natychmiast rozpoznając jego głos. Znieruchomiała w jednej chwili. – Dobry Boże, Red, byłam pewna, że nie żyjesz...
            Nowa porcja kul z hukiem rozpruła tynk, wypełniając powietrze kłębami pyłu.
            – I nawzajem, dziewczyno.
            Trzecia seria, dużo krótsza od poprzednich, urwała się, zanim się na dobre zaczęła. Zasyczał osypujący się gruz, zabrzęczały łuski. A potem wszystko umilkło.
               Quinn i Pomyłka przywarli do ziemi, nasłuchując czujnie.
            Nie byli w stanie wychwycić najmniejszego szmeru, w pracowni zapanowała taka cisza, jakby leżeli zamknięci pod dźwiękoszczelnym kloszem. Nagle dziewczyna zesztywniała, wbiła Jaredowi palce w przedramię.
            – Widzisz go?
            – Widzę – wyszemrała ledwo słyszalnie. – Na twojej drugiej, za stołem z wirówkami próżniowymi.
            Porucznik zerknął we wskazanym kierunku, na co Kukiełka, jakby tylko na to czekając, wyszła z kryjówki. Przystanęła pośrodku laboratorium i zaczęła wolno obracać się wokół własnej osi, skanując teren i przecinając powietrze wiązką lasera. Quinn usłyszał, jak Pomyłka wstrzymuje oddech.
            Objął ją ciaśniej, przygniótł do ziemi.
            – Ani drgnij. On reaguje na ruch.
            Chmury ceglanego pyłu opadały nieśpiesznie, topniały, rzedły. W każdej chwili mogły odsłonić ich pozycję.
            – Red...
            – Ani drgnij.
            Ani drgnęła. Sparaliżowana strachem, nie poruszyła się, nawet gdy czerwony punkcik celownika zaczął błądzić po jej ciele. Choć oboje z Quinnem byli jak dwie kamienne figury, zdradził ich kurz, który wzbijał się w powietrze wraz z oddechem. Easy Puppet długo patrzył na nich przez ciemną zasłonę hełmu. Wykrył ruch, nie było co do tego wątpliwości, ale z jakiegoś powodu nie otwierał ognia.
            Minęła dobra minuta, zanim Jared zdecydował się sięgnąć po broń do kabury na udzie. Kukiełka nie zareagowała. Pozwoliła mu wycelować sobie w tors i ze spokojem przyjęła trzy pociski, które wgryzły się głęboko w kamizelkę kuloodporną.
            Porucznik i Pomyłka gapili się na nią w niedowierzaniu, wreszcie spojrzeli po sobie.
               – Długo jeszcze macie zamiar tak leżeć? – zapytał dźwięczny, kobiecy głos.
            Quinn poderwał głowę. Parsknął z cicha i uśmiechnął się szeroko.
            – Uwielbiam twoje wyczucie chwili, May.
            Replikantka odpowiedziała mu niedbałym salutem i odwzajemniła uśmiech.
            – Do usług, poruczniku.
            Stała w progu gabinetu, ciężko wspierając się na klamce.
            Na pierwszy rzut oka wyglądała zupełnie niepozornie: drobna kobietka o łagodnych rysach i bystrym spojrzeniu jasnoszarych oczu. Asymetrycznie ścięte włosy z jednej strony sięgały jej ramienia, z drugiej kończyły się tuż za linią szczęki. Miały barwę atramentu i mocno kontrastowały
z bladą cerą. Policyjny uniform, ciężkie skórzane buciory, a już tym bardziej oparty o ramię karabin zdawały się zupełnie do Mai nie pasować.
            – To ty ją unieszkodliwiłaś? – zapytała Pomyłka, wstając z podłogi i wskazując zastygłą w bezruchu Kukiełkę.
            – Ja – przyznała replikantka, po czym ruszyła przez laboratorium, lekko powłócząc prawą nogą. Gestem kazała im podążyć za sobą. – Steward nadal działa, udało mi się nawiązać łączność...
            – Steward?
            – Program zarządzający całym budynkiem – wyjaśniła szybko Pomyłka.
            – Zamachowcy sforsowali jego systemy bezpieczeństwa, przejęli nad nim kontrolę i kazali mu przeprogramować Easy Puppets. Na szczęście jest na crackerskim haju, łatwo dał mi się zahibernować. Klony zachowały wspólną świadomość i nadal są w pełni zależne od Stewarda, więc wszystkie usnęły razem z nim. Ale nie będą spać wiecznie, system zaraz się zrestartuje. Pryskajmy stąd, zanim się przebudzą.
            Wypadli z pracowni i puścili się biegiem w stronę windy.
            Maya zamykała pochód, kuśtykając bokiem i cały czas mierząc w wejście do laboratorium. Drzwi kabiny rozsunęły się przed nimi łagodnie, niebieskawe światło zalało korytarz. Replikantka wskoczyła do środka jako ostatnia, ani na moment nie opuszczając broni.
            – Na dach – zakomenderowała krótko.
            Pomyłka posłusznie przyłożyła kciuk do skanera linii papilarnych i wybrała przycisk. Quinn zerknął na Mayę. Odwzajemniła spojrzenie, dopiero gdy drzwi zamknęły się z cichym sykiem i dźwig łagodnie ruszył w górę. Przewiesiła sobie karabin przez ramię, otarła spocone czoło i utkwiła w poruczniku srebrzysty wzrok.
            – Udało mi się zawiadomić komendę i wezwać pomoc.
            Wysłali po nas helikopter.
            – Świetna robota, May – powiedział Jared i po krótkim wahaniu położył jej dłoń na ramieniu.
            Drgnęła zaskoczona, ale nie odtrąciła jego ręki.
            – Myślałem, że już po tobie.
            – Wiem. Ja też tak myślałam – przyznała poważnie. – Zdjęłam ekranowanie, żeby połączyć się ze Stewardem, a wtedy on aktywował emitery EMP, rozwalił elektroniczny zamek w drzwiach laboratorium i napuścił na was Kukły. O mało mnie nie usmażyło. To najwyraźniej nie jest mój
dzień, Red.
            Umilkli oboje, po czym zerknęli na wyświetlacz nad ich głowami. Nie zdążyli zobaczyć, ile poziomów dzieli ich od dachu, bo w tej samej chwili cyfry i światło zgasły, pogrążając ich w nieprzeniknionym mroku, a winda podskoczyła gwałtownie i stanęła między piętrami.
            – No i wykrakałam – westchnęła replikantka, przerywając grobową ciszę. – To zdecydowanie nie jest mój dzień.
KSIĄŻKA DO KUPIENIA TU

piątek, 8 czerwca 2018

"Przesilenie" Katarzyna Berenika Miszczuk - recenzja


Wyczekiwany finał znakomitej serii ”Kwiat Paproci” już za mną! Było burzliwie, tajemniczo i zabawne! 

Jeśli nie znacie tej serii, a jesteście miłośnikami fantastyki i kultury ludowej, to jest to właśnie książka dla Was. Gosława trafia do Bielin, gdzie zostaję uczennicą Szeptuchy, czyli dawnej lekarki, która leczy zaklęciami, ziołami oraz nalewkami. Autorka stworzyła świat, który w całości mnie zachwycił. Teraźniejsza Polska, lecz znacznie różni się od tej, którą znamy, bo Mieszko I nie przyjął chrztu! Jak do tego doszło i dlaczego Mieszko nadal żyje, długo by opowiadać. Kto czytał ten wie, a reszta powinna szybko nadrobić zaległości, bo seria wciąga i zachwyca oryginalnością.

 Ta seria jest prawdziwą perełką! Jeszcze nie spotkałam książki, która tak bardzo jest przesiąknięta słowiańską mitologią! Autorka czerpię garściami z owej mitologii i prezentuje bogów oraz podległe im sługi. Wąpirze, boginki, spaleńce i jeszcze wiele inny. Wszystkie potrafią nieźle namieszać. Jestem oczarowana klimatem, który pisarka roztoczyła nad tą historią i dosłownie czułam, jakbym to ja biegała po lesie i szukała demonów.   

Gosia ze strachliwej dziewuchy z miasta zmieniła się w, nadal strachliwą, kobietę! Nabrała doświadczenie i nieco odwagi, lecz chwilami denerwuje swoją ignorancją. Tak naprawdę zatęskniłam za Gosławą okutaną po czubek głowy w kombinezon przeciwkleszczowy (całkowicie popieram jej wybór odzienia;)). Niemniej jednak uwielbiam ją. Jest naturalna i lubi dużo mówić, a jej słowotoki wielokrotnie mnie bawiły. Tak naprawdę każdy z bohaterów jest godny uwagi i wywołuje sprzeczne uczucia. Mieszko jest tego świetnym przykładem, bo choć wzdycham do niego rozmarzona, to potrafił mnie wkurzyć i nawet nie wiem dlaczego. Choć nie ma to sensu, to jakoś tak mnie wyprowadzał z równowagi, że chciałam go zdzielić w ten jego królewski łeb! Szeptucha Jaga, jako jedyna jest idealna. Straszna oraz złośliwa! I właśnie to w niej lubię. Jej przeszłość jest, co najmniej kontrowersyjna, i budzi pytania.

W „Przesileniu” zabrakło mi mieszkańców Bielin i typowo szeptuchowych prac. Autorka skupiła się na zadaniu powierzonemu Gosi. Jest dużo bogów i wiele też zostało wyjaśnione, jednak wątek zamordowania „kogoś” przez Gosie, całkowicie dominuje.

Od pierwszej strony czuć zbliżający się koniec tej serii i autorka powoli odkrywała karty. Czytałam jak zahipnotyzowana, delektując się każdym słowem. Pokochałam bohaterów i ten magiczny świat, tak bardzo podobny do naszego. Sam finał nieco cukierkowe, ale mi to nie przeszkadza. Gdybym chciała nieszczęśliwe zakończenia, to czytałabym dramaty, a nie książki o przygodach Gosi. Autorka ma fajne poczucie humoru i twarzy komiczne sytuacje, które wyciskają łzy rozbawienia.


Mam mieszane uczucia, jeśli chodzi o ten tom, ale i tak uważam go za petardę! Po prostu zżyłam się z bohaterami, a za niektórymi już zdążyłam zatęsknić. Finałowa rozgrywa niestety była pozbawiona napięcia i grozy. Takie stwierdzenia jak „jego łogienka” oraz „A ty go stylecikiem” pozbawiły całą sytuację powagi i choć cenie sobie „Kwiat Paproci” za humor, to jednak ta jedna scena powinna mnie wzruszyć. Hmmm…. Jak sami widzicie, książka wywołuje sprzeczne emocje. Po skończonej lekturze, czuję wielki niedosyt, ale autorce udało się wszystko zgrabnie rozwiązać.

„Przesilenie” tu burzliwy finał jednej z najlepszych serii fantasty, jakie miałam przyjemność przeczytać. Polska wieś, mitologia słowiańska i niebezpieczni bogowie! Nuda nikomu nie grozi, za to bezsenna noc jak najbardziej! Polecam z czystym sumieniem i żałuję, że przygoda Mieszka i Gosi dobiegła końca. 9/10!

Dziękuję!


poniedziałek, 4 czerwca 2018

"Ostatni Namsara" Kristen Ciccarelli - recenzja


Stare opowieści miały w sobie moc, która zwabiała smoki pragnące poznać historię i zyskać jeszcze większą siłę. Kiedyś ludzie i smoki stanowili jedność, lecz później pojawiły się kłamstwa i zdrada, co bezpowrotnie zmieniło oblicze królestwa. Smoczy Król zakazał Pradawnych Opowieści, jednak Asha-Iskari poluje na smoki, i kiedy staję w obliczu piekielnie trudnego zadania, ulega pragnieniu i opowiada opowieść. W tej książce nic nie jest takie, jakie się wydaję, a zło czyha w najmniej spodziewanym miejscu. Tylko Pradawny posiada wiedzę zdolną ocalić królestwo, jednak to od Iskari zależy, czy zaufa komuś, komu nie powinna.

Asha nie należy do bohaterek, które lubi się od pierwszej strony. Początkowo byłam przerażona jej obojętnością i bezwzględnością. Zarzynała smoki bez mrugnięcia okiem, a na domiar złego, niewolnicy byli jej całkowicie obojętni. Owszem, nie była okrutna, lecz sporo czasu minęło, nim zaczęła kierować się sumieniem. Wychowanie z pewnością odbiło się na jej charakterze, niemniej jednak z ulgą przyjęłam zmiany, które zaczęły w niej zachodzić. Jej brat, początkowo tajemniczy i niepozorny, szybko zyskał moją sympatię, i bardzo się cieszę, że potrafi zaskoczyć. Autorka wykreowała ciekawych bohaterów, którzy potrafią nieźle namieszać.

Jest to powieść o smokach. Pięknych, majestatycznych i niebezpiecznych istotach. Potrafią być bezwzględne, lecz w jakiś dziwny sposób mnie rozczuliły. Ciągłe polowania przyczyniły się do znaczącego spadku liczebności i każde kolejne starcie było bardzo emocjonalne. Smoki to niewątpliwie największy atut tej powieści i to one skłoniły mnie do przeczytana tej książki. Autorka powinna więcej uwagi poświęcić polityce, jednak zakończenie dobrze rokuje na przyszłość i mam nadzieję, że kolejny tom będzie jeszcze bardziej skomplikowany.  

Pradawne Opowieści stanowią najlepszy element tej powieść. Naprawdę szkoda, że było ich tak mało. Wiele wnoszą do tej historii i osnuwają całą powieść magicznym klimatem. Napisane były tak, że od razu nasuwało się skojarzenie z baśnią lub bajką opowiadaną przez bajarza. 


Autorka ma bardzo przyjemny styl i od pierwszej strony wciągnęłam się w tę książkę. Akcja pędzi do przodu i jest usiana spektakularnymi walkami oraz magicznymi spotkaniami. Wątek miłosny, który przybiera na silne pod koniec, bardzo mi się podobał, a intrygi i walka o władze dodały nico niebezpieczeństwa. Jak sami widzicie, każdy w tej książce znajdzie coś dla siebie.
                        
„Ostatni Namsara” może nie jest czymś nowym i wielce oryginalnym, jednak autorka nadrabia stylem i dynamiczną akcją. Magiczna historia, która jest świetnym początkiem serii i z przyjemnością sięgnę po kolejny tom. Smokom naprawdę trudno się oprzeć! Idealna powieść dla młodzieży. 7/10!

Dziękuję!