Strony

niedziela, 30 września 2018

"Pan Perfekcyjny" Jewel E. Ann - recenzja


Ellen Rodgers jest idealną kandydatką do wynajęcia lokalu nad biurem Flinta Hopkinsa. Mężczyzna uwielbia kontrolę, spokój i ciszę, jednak nie przewidział tego, że Ellen szturmem wkroczy w jego życie i zburzy ten idealny świat. Muzykoterapeutka z wielkim zapałem ćwiczy z pacjentami, co przeszkadza Flintowi w pracy. Robi wszystko, by pozbyć się dziewczyny z budynku, ale jego autystyczny syn lubi Ellen i jej szczurzą rodzinkę. Pomimo przeciwności losu i tragicznych przeszłość, Ellen i Flinta ciągnie do siebie. Czy uda im się pokonać duchy przeszłości i odnaleźć szczęście?

Od dawna miałam chrapkę na tę książkę i kiedy dowiedziałam się, że zostanie wydana u nas, od razu wiedziałam, że ja przeczytam. Opis kusi, bo mamy tu do czynienia z dzieckiem autystycznym, lecz nie jest to historia o trudnym wychowaniu. Jest to romans i wszystko inne jest tylko dodatkiem. Lubię takie połączenie, bo sam romans staje się niebanalny, a temat choroby nie przytłacza. Cała historia jest bardzo lekka.

Fabuła jest bardzo doba i co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Co do bohaterów, mam już bardziej mieszane uczucia. Harry, syn Flinta, jest najlepiej wykreowaną postacią. Chłopak mówi, co mu ślina na język przyniesie, nie ukrywa swoich uczuć i zawsze jest szczery. Ma lekkie objawy autyzmu. Nie jestem specjalistką w tej dziedzinie i nie wiem na ile autorka wiernie pokazała jej objawy, ale bardzo polubiłam tego zdolnego młodzieńca. Flint lubi kontrole i garnitury. Jego żona zginęła w wypadku, co bezpowrotnie go zmieniło. Mężczyzna boryka się z poczuciem winy. Z mocno bijącym sercem, obserwowałam, jak Flint zaczyna doceniać życie i się nim cieszyć. Co się tyczy Ellen, to jestem bardzo rozczarowana. Dawno nie spotkałam tak irytującej bohaterki. Szczególnie na początku mnie denerwowała, bo szczerze nie rozumiem jej postępowania. Owszem, ma przeszłość, która w jakiś tam sposób zmieniła ją, ale i tak nie rozumiem, dlaczego tak bardzo narzucała się Flintowi. On mówi nie, a ona go obłapia. Z czasem wszystko się zmienia, jednak jak dla mnie jest zbyt nachalna. Ma również leprze oblicze, bo kocha szczury i uwielbia pomagać innym. 

Akcja jest bardzo szybka, a liczne dialogi sprawiają, że książkę pochłania się w zawrotnym tempie. Ellen i Flint są narratorami, co bardzo lubię w romansach. Dzięki temu można lepiej poznać bohaterów. Autorka ma lekkie pióro i świetne poczucie humoru. Chwilami też jest naprawdę gorąco między bohaterami, i co bardzo mi się podoba, opisy seksu są bardzo dobre, bez większego zagłębiania się w szczegóły, a mimo to potrafią przyprawić o krwisty rumieniec.

„Pan Perfekcyjny” to przyjemna powieść, idealna na wieczór. Z pewnością nie jest pozbawiona wad i momentami trzeba przymknąć oko na zachowanie bohaterów, jednak ma też w sobie urok, któremu trudno się oprzeć. 6+/10

wtorek, 25 września 2018

"Wierni wrogowie" Olga Gromyko - recenzja


Szelena jest piękną i niezależną kobietą. Nieco zębatą i włochatą, ale uwielbia swoje wilcze oblicze, a ja tym bardziej uwielbiam ją za to! Niestety nie wszyscy podzielają tę fascynację i pragną schwytać wilczyce. Jeden mag w szczególności marzy o zemście na tym gatunku, lecz pech chciał, że to Szelena znajduję nieszczęśnika bliskiego śmierci i postanawia go wyleczyć, bo w końcu pojedynek między tą dwójką powinien być uczciwy. I tak oto wilczyca mieszka z magiem pragnącym jej śmierci, który ma zawziętego ucznia, skrzydlatego przyjaciela i moce, które potrafią przerazić. Kiedy zaczyna dochodzić do tajemniczych zabójstw z udziałem nieznanych potworów, ta zaskakująca grupa zaczyna tworzyć drużynę i wyrusza w podróż, by rozwikłać zagadkę i ocalić własne życie!

„Wierni wrogowie” to idealny tytuł dla tej historii i jeśli liczycie na ponowne spotkanie z Wolhą Redną, to srogo się zawiedziecie. Jest to niezależna historia i opowiada losy całkowicie nowych bohaterów. Łączy je tylko kilka szczegółów, których mniej uważni czytelnicy nie wyłapią, oraz  wspaniałe uniwersum. Wilkołaki, smoki, elfy, krasnoludy i jeszcze wiele innych ras tworzy mieszankę iście ognistą, zapewniając czytelnikowi ogrom radości i emocji.

Główną bohaterkę pokochałam od pierwszej strony i ta miłość z każdą kolejną tylko się umacniała.

Zacznę jednak od tego, że w moim odczuciu jest to książka bardziej dojrzała, niż te, które przeczytałam do tej pory. Autorka nadal ma lekkie pióro i ostry sarkazm, lecz skrzętnie wplątała w całą historię przeszłość wilkołaczycy. Krótkie wspomnienia początkowo niewiele mówią o jej przeszłości, lecz z biegiem wydarzeń nabiera się pewnych podejrzeń. Są to bardzo wzruszające momenty. Wilcza, piękna i nostalgiczna pieśń, była niemal wstrząsająca. I z tego też powodu, główna bohaterka jest twardą babką, która miękkie serce dokładnie ukrywa.

Bohaterowie przemierzają mroźną krainę i podczas tej wyprawy przewija się bardzo barwna plejada postaci. Każdy z nowo poznany jest na tyle charakterystyczny, że szybko zapada w pamięci. Co do samej drużyny, to często dochodzi między nimi do przepychanek słownych, lecz w tych najgorszych chwilach potrafią zawalczyć o towarzysza.

Akcja jest dynamiczna, a dialogi wartka, co niewątpliwie stanowi kolejny plus. Szczerze przyznaję, że „Wierni Wrogowie” są jedną z mich ulubionych powieść i tęsknie za Szel i Weresem, który pomimo wrednego charakterku rozkocha w sobie niejedną czytelniczkę.

„Wierni wrogowie” to raczej klasyczne fantasy, dla wszystkich wielbicieli gatunku! Świetnie wykreowane postaci i jeszcze lepszy humor, który bardzo sobie cenę. Widowiskowe starcia i prawdziwa kryminalna zagadka nie pozwalają oderwać się od lektury, która niestety już za mną. Jak wytrzymać do kolejnego tomu? Ah… jak ja tęsknię za tymi wariatami! Świetna książka! Która udowodniła mi, że jednak mam słabość do nekromantów!  Polecam! 9/10

sobota, 22 września 2018

"Krew hydry" Michelle Madow - recenzja


„Krew hydry” to drygi tom z serii Elementals i bardzo się cieszę, że jest to książka lepsza od pierwszego tomu. Nicole, Blake, Danielle, Chris i Kate są potomkami bogów. Pewnego dnia Kometa Olimpijska obdarza ich mocą pięciu żywiołów. Jednak zdążenie to miało znacznie poważniejsze konsekwencje, a mianowicie osłabiło Portal prowadzący do Kerberosu. Potwory powoli zaczynają przekraczać słabnącą barierę i stanowią śmiertelne zagrożenie. Cała piątka jest obdarzona mocą dość silną, by walczyć z potworami, lecz nie na tyle, by unicestwić je ostatecznie. Kiedy odkrywają, że pomóc im może pewna mikstura, wyruszają w podróż, by zebrać wszystkie składniki, jednak zapewniam Was, że zadanie to jest piekielnie trudne.

Ten tom w całości skupia się miksturze, która może pomóc w walce z potworami. Do jej przyrządzenia potrzebują: nasion owocu lotosu, mleka od świętych nieśmiertelnych krów Heliosa, oraz krwi zabitej hydry. Jak sami widzicie, zadanie nie należy do najłatwiejszych. Bohaterowie przemierzają wody, by zdobyć wszystkie składniki, bo w końcu od tego zależy przyszły los ziemi. Przygoda, przygoda i jeszcze raz przygoda. Bohaterowie walczą i bawią się. Podczas lektury z pewnością nie można się nudzić, bo akcja pędzi do przodu, a dialogi są wartkie. Książkę czyta się bardzo szybko, i to jest zasługa dużej ilości dialogów, co ja osobiście bardzo lubię. Język prosty i młodzieżowy, a wątek miłosny nie dominuję, ale z pewnością stanowi istotny element tej historii.


Ten tom rozgrywa się kilka tygodni po wydarzeniach z pierwszej części, jednak bohaterowie nieznacznie się zmienili. Najwidoczniejsza zmiana zaszła w Danielle i choć początkowo jej nie polubiłam, to tu kilka razy bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Kate i Chris jakoś tak przemknęli przez ten tom, za to narratorka i główna bohaterka Nicole z pewnością zyskała nieco pewności siebie. Sympatyczna i odważna dziewczyna, która jest lojalna względem przyjaciół. Blaka również łatwo obdarzyć sympatią, bo pomimo pięknego oblicza, ma również głowę na karku.

Motyw przewodni jest cudowny, a mitologia grecka z pewnością stanowi szerokie pole do popisu. Autorka czerpię inspirację z opowieści i miesza nowy świat z tym „boskim”.

„Krew hydry” jest dobrą kontynuacją i z przyjemnością będę śledzić dalsze przygody Nicole. Seria z pewnością stricte młodzieżowa i spodoba się fanom mitologii, lekkich romansów i przygodówek.
 7-/10

poniedziałek, 17 września 2018

Gra strategiczna Manhattan - recenzja


Wyobraźcie sobie, że jesteście inwestorami, którzy mają kasy jak lodu i pragną stworzyć światowej potęgi metropolię.  Drapacze chmur żądzą i każdy marzy o najwyższych budynkach. Kto wygra? Inwestor mający przewagę pod względem ilości i wielkości!

Często sięgam po gry planszowe, szczególnie te dla młodszych graczy. Tym razem zdecydowałam się na grę dla starszych. Wszyscy powyżej 8 lat, idealnie wczują się w rolę inwestora. Gra jest przeznaczana dla 2-4 graczy i każda rozgrywka trwa ok. 30 min.

Uwielbiam tę grę, bo jest niezwykle prosta i nieskomplikowana, a przy tym zajmująca i zmuszający do strategicznego myślenia. Jeśli udział w grze biorą 4 osoby, każdy wybiera 1 postać i jeden kolor budynków. Ja miałam 1 przeciwnika i w przypadku, kiedy to walka toczy się między dwójką inwestorów, każdy z nich wybiera 1 postać, ale dwa kolory budynków. Instrukcja jest prosta i już po jednej rundzie wiadomo, o co chodzi. Na planszy jest 6 dzielnic, w których znajduję się 9 miejsc do zabudowy. Kart budynków pokazują gdzie można ustawić budynek, ale dzielnice i rozmiar budynku wybiera sam gracz. W wariancie z 2 graczami, rund jest 4 i każda runda trwa tak długo, aż budynki się skończą. W każdej rundzie dobiera się 4 budynki, a w tym przypadku 8 (2 kolory po 4 budynki). Wydaję się to skomplikowane, ale takie nie jest.

Losowość? Może się tylko tak wydawać, bo karty budynków dobiera się w ciemno, ale wykorzystanie tej kart wymaga głębszych przemyśleń. Którą kartę wykorzystać i jaki duży budynek postawić, zależy tylko od gracza, a jeszcze trzeba wybrać dzielnice, w której budować. To gracz o wszystkim decyduję. Po każdej rundzie liczy się punkty i pionki (małe budynki ustawione na starcie) przesuwają się o odpowiednią liczbę zdobytych punktów. Punkty zdobywa się za najwyższy budynek w dzielnicy, za przewagę budynków w dzielnicy i po 1 puncie za budynek na całej planszy.

Dawno nie trafiłam na tak przyjemną grę. Z pewnością posłuży lata, bo tak naprawdę nie ma co się w niej popsuć. Budynki są plastikowe, plansza twarda i solidna, a karty sztywne i wytrzymałe.    Interakcję zachodzące między bohaterami są najlepsze, bo kiedy karta budynków pozwala ustawić budynek na przeciwniku, aż zacierałam ręce z zadowolenia. Świetna zabawa dla całej rodziny! Polecam 8/10!  

Nagrody i wyróżnienia:
– 1995 Årets Spel (Szwecja) Najlepsza gra familijna,
– 1995 Vuoden Perhepeli (Finlandia), Gra roku,

– 1994 Spiel des Jahres, Gra roku.
Gra do kupienia => TU!

czwartek, 13 września 2018

"Moja Jane Eyre" - recenzja


Jane Eyre marzy, by zostać guwernantką. Ciepła posada, regularne posiłki i przy odrobinie szczęścia, miłość. Kiedy zaczyna pracę w Thornefield Hall jej plan zaczyna się spełniać. Mroczny i dziwny pan Rochester szybko kradnie serce Jane! Starszy, gburowaty i tajemniczy…. Czy to się może udać? Gdyby duchy nie maczały w całej sprawie paluchów, to może wiek nie byłby istotny, a dzieli ich sporo. Nic w tej książce nie jest pewne, a już z pewnością zdrowie psychiczne, co niektórych bohaterów!

W tej powieści Jane Eyre wcale nie gra pierwszych skrzypiec. Już przed lekturą nastawiłam się, że to będzie opowieść o losach guwernantki. A jednak w całą sprawę wplątane są przyjaciółki Jane oraz członkowie towarzystwa.

Jane Eyre to wyważona młoda dama, która pragnie spokoju. Szczerze powiem, że jej małe aspiracje nie zrobiły na mnie wrażenia, a już jej obiekt westchnień rażąco mnie odpychał, bo Rochester jest po prostu blee… Za to Charlotta Bronte, to gwiazda jak się patrzy i od pierwszej strony pokochałam tę dziewczynę. Jest nie tylko miła, ale bardzo żywiołowa i wyszczekana. Co najważniejsze, pragnie zostać sławną pisarką (nazwisko zobowiązuję) i nawet na moment nie rozstaje się z notatnikiem. Bardzo sympatyczna postać i kiedy Charlotta wkracza do akcji, nuda nikomu nie grozi. Członkowie towarzystwa również maju tu dużo do powiedzenia.  Alexander jest agentem TRDZ, czyli Towarzystwa do spraw Relokacji Dusz Zbłąkanych, i wraz z ciamajdowatym asystentem, chcą zdobyć Latarnię. Janę chcę być guwernantką, Charlotte marzy o zostanie pisarką i agentką TRDZ w jednym, a Rochester chcę.. Oj, tego Wam nie zdradzę. Każdy ma inny cel do osiągnięcia, więc co ich łączy? Duchy! Bo jakoś całkiem żywotne są w tej powieści.

Książka specyficzna, bo jest to komedia fantastyczno - przygodowa z nutą romansu.  Jest to powieść, z którą miło można spędzić czas i przy okazji zdrowo się pośmiać. Akcja rozkręca się bardzo szybko i jest usiana licznymi twistami fabularnymi. Autorki wielokrotnie zwracają się do czytelników i komentują rozwój wypadków, bo jak same przekonują, ich opowieść jest prawdziwa. Jeśli szukacie wzruszającej historii, to ta powieść nie spełni Waszych oczekiwań. Jest to książka typowo rozrywkowa i na wiele spraw trzeba przymknąć oko. 

„Moja Jane Eyre” to zabawna i zagadkowa powieść, bo intryga goni intrygę! Uwielbiam takie historię i polecam wszystkim, którzy łakną sporej dawki sarkazmu. Bohaterowie to prawdziwa mieszanka wybuchowa, a szczególnie ci mniej materialni. Podsumowując, ta książka jest idealną receptą na dobry humor! 7/10!


wtorek, 11 września 2018

"Biegając boso" Amy Harmon - recenzja


Josie Jensen miała 9 lat, kiedy jej życie bezpowrotnie się zmieniło. Śmierć matki i żony zdruzgotała te rodzinę, lecz udało im się ocalić łączącą ich miłość. Od tego momentu dziewczynka coraz bardziej zamyka się w sobie i oddaje muzyce, która koi jej serce. Jako nieśmiała trzynastolatka poznaję Samuela. To niecodzienne spotkanie w autobusie, jest początkiem pięknej przyjaźni. On szuka swojego miejsca w życiu i opowiada Josie o legendach Indian Nawaho, a ona dzieli się wiedzą o znanych kompozytorach. Z pozoru różni ich wiele, ale tak naprawdę łączy wszystko. Mieli być nierozłączni, a jednak po szkole Sam wyjeżdża, a młodziutka Josie musi poradzić sobie z kolejną bolesną stratą. Ich ponowne spotkanie po latach nie wygląda tak jak powinno, czy ich przyjaźń nie przetrwała próby czasu?

Uwielbiam książki Amy Harmon! Autorka niczym wytrawny wirtuoz gra na uczuciach czytelnika, i nie jest to tania zagrywka. Pisarka tworzy niecodzienne powieści, które są wyjątkowe i poruszające. Ta książka nie jest zaskoczeniem, a wręcz potwierdzeniem talentu i dużej emocjonalności Pani Harmon, bo „Biegając boso” to jej najlepsza powieść!

Główna bohaterka mieszka w małym miasteczku, gdzie mieszkańcy to porządni i dobrzy ludzie. Dbają o siebie nawzajem, nie oczekując rewanżu. Kocham taką małomiasteczkową mentalność.  Ta cała otoczka małej mieściny, w której wszyscy się znają, sprawia, że historia Josie jest osnuta niezwykłym klimatem. Często w książkach autorki można spotkać nawiązanie do kościoła i wiary. Daje to cudowne połączenie.

Josie straciła matkę mając dziewięć lat i od tego dnia przejęła część jej obowiązków. Może się wydawać, że to za szybko i zbyt wiele jak dla takiej małej dziewczynki. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że cała rodzina doświadczyła straty i każdy musiał przyjąć pewien ciężar na swoje barki. Josie ma samych braci i to jej przypadły obowiązki domowe, ponieważ ojciec musiał więcej pracować, by utrzymać rodzinę. Dziewczyna dorosła zbyt szybko. Stała się poważną trzynastolatką, która czyta klasykę i kocha grę na pianinie. Cudowna bohaterka, która mogłaby być wzorem dla niejednej nastolatki, bo wydaję się normalną i uroczą dziewczynką. Samuel to przystojny osiemnastolatek, jednak to nie jest kolejny Bad Boy! Mając matkę Indiankę i białego ojca, nie czuję się nigdzie jak w domu.  Szuka swojego miejsca w życiu i to Josie pokazuję mu, że warto walczyć i prosić o pomoc.


Nie jest to typowy romans. Josie jest narratorką i przez sporą część opowiada o swoich młodzieńczy latach. Nie znaczy to wcale, że jest to książka tylko dla młodzieży. Wręcz przeciwnie! Każda kobieta i nastolatka zatraci się  w tej powieści. Josie i Sama dzieli pięć lat i w tak młodym wieku jest to różnica ogromna. Samuel to rozumie i w pełni popieram jego wybory. Podziwiam jego decyzję i dlatego tak bardzo pokochałam tego bohatera. Świetnie wykreowane postaci, którzy swoją historią ujmują czytelnika. Akcja jest nieco leniwa, lecz z pewnością nie jest nudna. Sam opowiada o legendach i uwielbiałam te momenty, które zawsze kończyły się jakimś przesłaniem. Całości dopełnia muzyka!

„Biegając boso” jest piękną i poruszającą powieść. Życie potrafi zaskakiwać i nie zawsze jest piękne. Bohaterowie walczą o siebie, o miłość, o własną przyszłość. Taka z pozoru zwyczajną powieść, a jednak chwyta za serducho. Gorąco polecam! 9/10 

środa, 5 września 2018

"Pozwól mi zostać" Tijan - recenzja [przedpremierowa]

Świat Mackenzie runął w gruzach. Samotna, niepewna i wyobcowana. Ukojenie znajduje w obcym domu, w łóżku nieznajomego chłopaka. Kilka godzin prędzej, jej siostra bliźniaczka popełniła samobójstwo. Dziewczyna cierpi, ale tylko przy nim czuję się bezpiecznie.  Czy Mackenzie podźwignie się tej tragedii?

Nie spodziewałam się takiej książki. Tak mocnej. Tak bolesnej. Tak bardzo prawdziwej. Po skończonej lekturze czuję się wydrenowana z jakichkolwiek uczuć. Ta historia mną wstrząsnęła. To nie jest kolejny banalny romans. To historia dziewczyny, która straciła siostrę i w pewnym stopniu także rodziców i brata.

Mackenzie poznaje Ryana w dość niecodziennych okolicznościach, bo tego samego dnia znalazła ciało swojej siostry bliźniaczki Willow. Relacja między tą dwójką bardzo szybko się rozwija, ale ma to również sensowne wyjaśnienie i z pewnością nie jest podszyte młodzieńczymi żądzami. Chłopak rozumie dziewczynę i stara się ją wspierać. Jestem zachwycona tym wątkiem, bo w końcu jest on wolny od sztucznych problemów. Owszem, bohaterka zaczyna nową szkołę i musi odnaleźć się w hierarchii tam obowiązującej. Walczy o pozycje, nie by być popularną, ale żeby nikt jej nie tłamsił. Jednak sam związek Mackenzie i Ryana jest piękny. Nie idealny, czy cukierkowy. Oparty na zrozumieniu i wsparciu. Ich relacja dominuje, lecz nie przytłacza innych wątków i co najważniejsze, autorka poświęciła uwagę innym, bardzo istotnym sprawom.

Żałoba! Ona tutaj dominuje i odbija swoje piętno na każdym z bohaterów. Rozumiem, że można sobie z nią nie poradzić, ale nawet ta wiedza nie pozwoliła mi zrozumieć rodziców głównej bohaterki. To oni są dorośli, to oni powinni pomagać swoim pociechom, a nie pozostawić ich samym sobie. Długo rozmyślałam nad ich postępowaniem i nie potępiam ich, ale ich postawa mnie zasmuciła, ponieważ była tka prawdziwa. Strata dziecka jest czymś niewyobrażalnym, z czym trzeba się mierzyć do końca życia, jednak ich bierność trudno przyjąć z chłodną obojętnością.

To nie jest kolejny romans dla nastolatek! Tu romans jest dojrzały, a mimo to wyszedł niezwykle naturalnie. Tak naprawdę jest to historia Mackenzie i Willow. Dwie bliźniaczki, nierozłączne, kochające siebie i rodzinę. A jednak Willow odebrała sobie życie i pozostawiła Mackenzie samą, lecz przez całą książkę jest obecna. Jest niemal namacalna. Główna bohaterka walczy o siebie i choć jest jej bardzo trudno, to wszystkie jej załamania potrafią wbić w fotel! Naprawdę dawno nie czytała takiej książki.

„Pozwól mi zostać” to prawdziwa petarda! Ta książka mnie wchłonęła i wszystko przeżywałam razem z Mackenzie. Czułam jej ból i szaleństwo. A finał? Druzgocący! A mimo wszystko czyje się zadowolenie. Czy polecam? Tak! Koniecznie musicie przeczytać! 9/10


niedziela, 2 września 2018

"Ostatni mag" Lisa Maxwell - recenzja


Obdarzeni potężną mocą Magini, żyją jak w klatce. Bezlitosna i odbierająca moce Krawędź otacza Nowy Jork. Każda próba pokonania bariery kończy się śmiercią, bądź utratą zmysłów. Esta jest jedną z najzdolniejszych złodziejek w historii, pomaga jej moc władania czasem. Ukradła dziesiątki cennych artefaktów, lecz przyszedł czas, by ukradła księga, która być może wyzwoli Maginów. W tym celu dziewczyna przenosi się do 1902 roku i odkrywa, że jej życie jest jednym wielkim kłamstwem. Gangi Maginów, okrutny Zakon i magia, która może doprowadzić do zguby!

„Ostatni Mag” to kawał dobrze skrojonej historii. Urban fantasy z najwyższej półki i jedna z najlepszych powieści młodzieżowych ostatnich lat. W końcu coś nowego i zaskakującego. Na to właśnie czekałam!

Kreacja bohaterów to prawdziwy majstersztyk. Powieść z pewnością nie tylko dla młodzieży, bo i starszy czytelnik może pokochać tę historię. Bohaterowie to nie tylko nastolatkowie, bo tych jest całkiem mało. Większość ma powyżej dwudziestki, a i tacy w okolicy trzydziestki też się znajdą. Brak w tej książce ckliwych rozterek i beztroskich rozmów. Autorka skupiła się na misji i wyszło jej to naprawdę dobrze. Ciężko powiedzieć, kto tu jest dobry, ponieważ każdy z bohaterów ma ukryte zamiary i cele. Tylko Esta jest dobra i uczciwa. Dziewczyna bardzo lojalna i momentami nękają ją wyrzuty sumienia, czego nie można powiedzieć o pozostałych postaciach. Dziewczyna wkupuję się w łaski Dolpha, przywódcy jednego z gangów. Zostaję jedną z najsprawniejszych złodziejek. Drużyna bosa to zbiór dziwnych i zazwyczaj zamkniętych w sobie Maginów. Nibs, Viola, Jianyu oraz niechętny do współpracy Harte! Długo by można o nich opowiadać, bo każdy z nich ma własną przeszłość i tajemnice, które odkrywałam z prawdziwym podekscytowaniem.

Początkowo byłam zdezorientowana. Wszechwiedzący narrator lawiruję między bohaterami i serwuje, z pozoru niepowiązane ze sobą zdarzenia, lecz już po kilkudziesięciu stronach przepadłam! Powieść wciąga i nawet na moment nie pozwala się nudzić. Dużo tu kryminału, o choć fabuła wydaję się prosta, bo chodzi o zdobycie księgi, a wielu ma na nią ochotę, to bohaterowie błyszczą i skupiają na sobie uwagę tak bardzo, że każda kwestia poruszona przez autorkę, jest ważna. Akcja może nie jest najszybsza, ale jest bardzo ciekawa. Wątek miłosny pojawia się, lecz nie jest szczególnie rozwinięty, co jednych zasmuci, a innych zadowoli. Moim zdaniem autorka nie przesadziła i nie wyszedł z tego kolejny romans, a prawdziwa powieść awanturnicza z licznymi intrygami.


„Ostatni Mag” to jedna z najlepszych książek tego roku i z niecierpliwością wyczekuję kolejnego tomu! Świetnie wykreowani bohaterowie stanowią największą zaletę tej powieści, bo z prawdziwą przyjemnością odkrywałam ich motywy. Nowy Jork to kolejny atut i ten świat osnuty zakazaną magią jest naprawdę kuszący. Watek podróży w czasie nie jest może czymś nowym, a jednak kilka zaskoczeń w tym temacie mnie spotkało. Jeśli chodzi o zakończenie, to nadal jestem w lekkim szoku! Podsumowując, jest to z pewnością książka warta przeczytania. Gorąco polecam! 9+/10