Strony

poniedziałek, 30 stycznia 2017

"Przekraczając granice" Oksana Pankiejewa - recenzja

Olga cudem uniknęła śmierci. Pewien psotny mag z domieszką elfickiej krwi,  postanowił wywinąć kolejny numer i sprowadził dziewczynę do swojego świata, gdzie elfy, rycerze i smoki są na porządku dziennym. Sęk w tym, że Olga musi się przystosować, a dwór pełen intryg oraz sercowych zawirowań, potrafi przysporzyć nie lada kłopotów. Czy Oldze uda się dojść do siebie i zyska przychylność mieszkańców nowego świata?

Mam ogromną słabość do rosyjskich książek fantsy, gdyż bije z nich humor i nieprzerwana akcja, dlatego bez chwili wahania zdecydowałam się na „Przekraczając granice”.  Co do humoru, to rozczarowania nie doświadczyłam, jednak akcja nie była już tak dobra jak się spodziewałam.

Autorka powoli wprowadza czytelnika w nowy świat i szczegółowo przedstawia politykę, relacje między dworzanami, oczekiwania względem Króla oraz wszelkiego rodzaju rozterki sercowe.

Mnogość bohaterów może przyprawić o zawrót głowy, a trzecioosobowy narrator nie ułatwia czytelnikowi nawiązania z nimi więzi. Jednak nie należy się obawiać lektury, bo początkowy zamęt jest małą niedogodnością, która szybko mija. Narrator bardzo często przeskakuję między bohaterami, co po pewnym czasie ogromnie doceniłam. Poznałam losy ekscentrycznego króla, bohatera o duszy poety, lecz zerowym talencie, nadwornego Błazna, który tak naprawdę jest kimś więcej oraz Olgi, przesiedlenki i dziewczyny, której kłopoty nigdy nie omijają. Postaci jest znacznie więcej, lecz grupa, którą przed chwilą wymieniłam dominuję i absorbuję uwagę czytelnika, choć pewne podstępne damy, również nieźle zamieszają.


Świat przedstawiony jest intrygujący i zaskakujący, bo jest równoległym światem, w który przedziwne rzeczy się zdążają i choć z pewnością jest to fantastyka, to bliżej jej do książki obyczajowej. Autorka dużo czasu poświęciła przedstawieniu bohaterów oraz nowego świata, do którego trafiła Olga. Zabrakło mi jakiegoś silnego wątku przewodniego, na którym mogłabym się skupić, choć z rozwojem wypadków, jedna sprawa zaczęła wybijać się na pierwszy plan, co przyjęłam z ulgą. Seks bardzo często przewija się przez książkę i choć nie jest szczegółowo opisywany, właściwie wcale, to podtekstów i zabawnych sytuacji jest naprawdę dużo, co jest przyjemnym dodatkiem.


„Przekraczając granice” to lekka historia, przy której można zapłakać ze śmiechu i z żalu, a intensywni bohaterowie nie pozwolą nikomu się nudzić. Z pewnością będę kontynuowała przygodę z „Kronikami dziwnego królestwa”, bo tylko pozornie jest to łatwa książka, ale dworskie intrygi oraz walki o władzę nie pozwalają zapomnieć o losie bohaterów i całego Ortanu! 4+/6

Dziękuję!

czwartek, 26 stycznia 2017

"Wszystko z miłości" Cook Kerry, Gressor Megan - zapowiedź + fragment


WSZYSTKO Z MIŁOŚCI. NAJSŁYNNIEJSZE PARY ZAKOCHANYCH

•    Blisko czterdzieści miłosnych duetów 
•    Wielkie wyznania, namiętności i dramaty
•    Romanse wszech czasów 



Tytuł: Wszystko z miłości 
Autorki: Megan Gressor i Kerry Cook 
Tytuł oryginału: All For Love. Great Love Affairs. Great Stories
Przekład z języka angielskiego: Tomasz Bieroń 
Premiera: 02.02.2017
Cena: 39,99 zł
Kategoria: Literatura popularna
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami 
Format: 205x135 
Objętość: 320 stron 
Od 2 lutego br. książkę „Wszystko z miłości" będzie można kupić w salonach Empik, w księgarniach oraz na sklep.poradniak.pl

Fragment!!!

Fragment książki „Wszystko z miłości” Megan Gressor i Kerry Cook, rozdział: „Hollywoodzkie zauroczenia”
Marilyn Monroe i Joe DiMaggio
Bogini seksu trzepotała rzęsami, nerwowo oblizywała wargi i z lękiem patrzyła na kłębiący się tłum.
– Zupełnie nie rozumiem, skąd ta cała wrzawa – szepnęła. – Zu­pełnie nie pojmuję, skąd się wzięło tylu ludzi o tak wczesnej porze.
Ci, którzy stali dostatecznie blisko, aby usłyszeć jej miękki, jedwabisty głos, uśmiechnęli się. Jakie to ma znaczenie, że jest dru­ga trzydzieści w nocy? Ludzie czekaliby nawet całą noc, żeby móc zobaczyć, jak Marilyn Monroe występuje przed kamerą.
Marilyn właśnie zaczęła kręcić słynną scenę z podwiewaną spódnicą w filmie Słomiany wdowiec. Tłum się przybliżył. Zebrały się cztery tysiące osób, aby popatrzeć, jak ich idolka wdzięczy się do kamery. Marilyn ich nie zawiodła. Z uśmiechem weszła na kra­tę wylotu kanalizacji. Była w tym tak zmysłowa, że tłum krzyknął z rozkoszy. Podmuch powietrza podwiał białą spódnicę Marilyn, która radośnie kręciła piruety. Pracowała nad tą sceną przez cztery godziny, a tłum wiwatował przy każdym kolejnym dublu.
Tylko jeden człowiek nie gwizdał i nie wznosił okrzyków. Joe DiMaggio nie otwierał ust. Ze śmiertelnie poważną miną patrzył, jak fotoreporterzy kucają na chodniku i robią zdjęcia długich, sek­sownych nóg Marilyn. Potem odwrócił się z niesmakiem. Dosyć się już napatrzył.
– Co pan sądzi o swojej żonie? – zapytał go jeden z dziennikarzy.
Joe rzucił na niego okiem, a potem znowu spojrzał na śliczną blondynkę występującą przed kamerą.
– Bez komentarza – odpowiedział beznamiętnym tonem i po­szedł sobie.
Joe DiMaggio kochał swoją żonę, ale nienawidził tego, że musi się nią dzielić z jej pożerającymi ją wzrokiem fanami. Całkiem nie­dawno Marilyn obiecała, że zrezygnuje z kariery aktorskiej i zaj­mie się wychowywaniem dzieci; dlaczego zatem dalej kreuje się na bezmyślny symbol seksu? Joe wiedział, że Marilyn miała ciężkie życie i był gotów zapomnieć o przeszłości. Czemu ona nie potrafi zapomnieć?
Marilyn Monroe urodziła się 1 czerwca 1926 roku w Los Angeles jako Norma Jean Baker. Była dzieckiem niechcianym, z nieprawego łoża. Jej ojciec zniknął, zanim przyszła na świat. Niedługo po jej na­rodzinach jej matka trafiła do szpitala psychiatrycznego z powodu depresji poporodowej. Norma Jean tułała się po kolejnych domach zastępczych i w końcu trafiła do sierocińca. A przecież nie była sie­rotą. Miała rodziców, którzy po prostu jej nie chcieli.
Jako ośmiolatka została zgwałcona przez podstarzałego lokato­ra jednego z licznych domów zastępczych. Mężczyzna dał jej pięć centów, żeby „nikomu nic nie mówiła”. Poczuła się jeszcze bardziej zdradzona, kiedy w końcu komuś o tym opowiedziała i jej nie uwie­rzono. Norma Jean egzystowała w świecie samotności i strachu. (…)
Norma Jean wyrosła na atrakcyjną dziewczynę, która zaska­kująco dobrze radziła sobie w szkole. Jako dwunastolatka odkryła chłopców. Dowiedziała się przede wszystkim, że chłopcy cenią biu­ściaste dziewczyny w opiętych swetrach. Norma Jean często chodzi­ła w opiętych swetrach. Odrzucona przez rodziców biologicznych i cały korowód rodziców zastępczych, znalazła pociechę w fakcie, że przynajmniej pociąga płeć przeciwną. Utorowało jej to drogę do przyszłych sukcesów.
Na nieszczęście dla Normy Jean brak poczucia bezpieczeństwa w dzieciństwie pozostawił trwałe ślady na jej psychice. Jako szesna­stolatka, żeby nie trafić do kolejnego domu zastępczego, wyszła za dwudziestojednoletniego Jima Dougherty’ego. Małżeństwo rozpa­dło się po roku i wtedy Norma Jean postanowiła zostawić przeszłość za sobą. Znalazła pracę jako modelka, utleniła włosy i wyruszyła do Hollywood, żeby zostać aktorką. Osiągnęła tam znacznie więcej, niż mogła sobie wymarzyć.
Marilyn wystąpiła w dwudziestu trzech filmach. Producenci za­robili na nich 200 milionów dolarów, a ona niecałe dwa miliony. Nie kłamała, kiedy twierdziła, że nie zależy jej na pieniądzach, tylko na tym, żeby być dobrą aktorką.
Znajdowała się już na dobrej drodze do pozycji gwiazdy, kie­dy poznała Joego DiMaggio. Umówiono ich na randkę w ciemno. Marilyn najwyraźniej nie miała pojęcia, że spotyka się z legendą baseballu, bo kiedy jej go przedstawiono, zapytała:
– Gra pan we włoskich filmach, panie DiMaggio?
– Żartujesz? – oburzył się któryś z uczestników imprezy. – Joe jest najlepszym baseballistą od czasów Babe Ruth.
– Kto to jest Babe Ruth? – zapytała Marilyn z rozbrajającą szcze­rością dziecka.
Joe był zauroczony. Nie dość, że powalająca uroda, to jeszcze szczera, otwarta i z figlarnym poczuciem humoru. Zaczął się uga­niać za blondwłosą gwiazdą. (…)
Marilyn nigdy nie wierzyła, że jest piękna. Była wrażliwą i za­lęknioną kobietą, która obgryzała paznokcie do żywego mięsa. Joe musiał się mocno napracować, aby ją przekonać, że ją kocha. Nie chciała mu uwierzyć, bo nigdy nie zaznała miłości. Przystojny włoski gwiazdor sportu zalecał się do pełnej kompleksów gwiazdy ekranu i przez jakiś czas wszystko dobrze się układało. Odkryli, że oboje lubią chodzić do kameralnych włoskich knajpek. Joe nauczył Marilyn łowić ryby, grać w bilard i w karty. „Nauczyłem ją grać w bilard – opowiadał kiedyś ze śmiechem”. „Bardzo się przykładała i szybko doszła do takiej wprawy, że zaczęła ze mną wygrywać”.
Ciepło i stabilność uczuć Joego bardzo odpowiadały Marilyn. Nareszcie była w związku, który ją chronił przed sztucznym życiem gwiazdy Hollywood. 14 stycznia 1954 roku wzięli ślub. Marilyn była w ekstazie. „Nareszcie będę miała normalne życie rodzinne”, myśla­ła. „Kariera to wspaniała rzecz, ale nie można się do niej przytulić w chłodną noc”, powiedziała kiedyś.
Niestety, sielanka nie trwała długo. Na przekór swoim deklara­cjom Marilyn zaprzedała duszę show-biznesowi. Musiała dalej grać w filmach. Joe jej zarzucał, że kariera jest dla niej ważniejsza od niego i odszedł. Rozwiedli się po niecałym roku małżeństwa.
W 1956 roku Marilyn jeszcze raz spróbowała małżeńskiego szczęścia i wyszła za słynnego dramatopisarza Arthura Millera. To była katastrofa. Miller nazwał ich małżeństwo „życiem w akwa­rium”. Uwaga mediów, które postrzegały go jako męża Marilyn Monroe, szybko go znużyła. To małżeństwo również zakończyło się rozwodem i Marilyn znowu była sama.
Joe cały czas był z nią blisko. Liczył na to, że zejdą się ze so­bą i znajdą szczęście, którego oboje szukali. Marilyn też chciała spróbować jeszcze raz… ale zarówno Joe, jak i reszta świata do­wiedzieli się tego dopiero po jej śmierci. Bojąc się, że na zawsze straci Joego, napisała do niego długi, bardzo emocjonalny list miłosny. Gdyby zdołała go uszczęśliwić – jak napisała, byłoby to: „największe i najtrudniejsze osiągnięcie mojego życia”. Nigdy nie wysłała tego listu. Znaleziono go w szufladzie jej biurka, kiedy policja przeszukiwała dom po jej śmierci. Chociaż sędzia śled­czy wydał orzeczenie, że Marilyn Monroe odebrała sobie życie, przedawkowując tabletki nasenne, do tej pory mnożą się speku­lacje na temat przyczyn jej śmierci.
Zdruzgotany DiMaggio zajął się przygotowaniami do pogrze­bu. Stanął nad otwartą trumną i pochylił się ze łzami spływającymi po twarzy, żeby pocałować piękną kobietę, która kiedyś była jego żoną. „Kocham cię, kocham cię, kocham cię”, szeptał urywa­nym głosem.

Joe wydał zalecenie, aby do dnia jego śmierci codziennie kłaść jedną czerwoną różę na grobie Marilyn Monroe – bogini, którą przez krótki czas ubóstwiał, a która nie potrafiła sobie poradzić z samotnością i brakiem miłości, a jemu nie udało się jej przed tym ochronić. ­

środa, 25 stycznia 2017

"Sama się prosiła" Louise O'Neill- recenzja

Jedna z licznych imprez, w których uczestniczy Emma O’Donovan, kończy się tragicznie. Nieprzytomną dziewczynę znajdują rodzice na progu własnego domu. Od tej chwili nikt nie chce z nią utrzymywać kontaktu, a bulwersujące zdjęcie opublikowane na Facebooku ujawniają prawdę o tym, co spotkało Emily.

Opis nie pozostawia złudzeń, co do tego, że dziewczyna została skrzywdzona i liczyłam na mocną lekturę. Czy ją dostała? Mam bardzo mieszane uczucia i czuje ogromne rozczarowanie. Nim dotarłam do momentu przełomowego, przeżywałam katusze, a to za sprawą samej głównej bohaterki i jej przyjaciół.

Emma i jej paczka znajomych to w przeważającej części bogate dzieciaki w okolicy osiemnastego roku życia. Wieczne imprezy, alkohol i seks. Uważam, że autorka mocno podkoloryzowała szaleństwa nastolatków. Bardzo szybko zmęczyły mnie relację między „przyjaciółmi”. Byli oni fałszywi, zawistni i dogryzali sobie na dla zabawy, a z czystej złośliwości. Emma bije wszystkich na głowę. Kłamie i knuje, a szaleństwem już było jej frywolne podejście do seksu. Emma jest po prostu łatwa. Oczywiście można się tu doszukiwać przyczyn takiego zachowania i szybko zorientowałam się, że relacje rodzinne Emmy są napięte, niemniej jednak śledzenie losów dziewczyny było dla mnie wyzwaniem i wątpliwą przyjemnością.

Przełom w książce nastąpił dopiero po tej nieszczęsnej imprezie. Wszyscy odwrócili się od dziewczyny, a ona musiała uporać się z natłokiem myśli i depresją. To, co ją spotkało bez wątpienia zasługuję na karę oraz potępienie i co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Przyznaję, że współczułam jej, jednak nie było to jakieś wielkie uczycie, które spędzałoby mi sen z powiek. Jedynym bohaterem, który wzbudził moją sympatię jest brat Emmy, który zachowuję się w miarę racjonalnie.


Książkę czyta się szybko, lecz bez większego zachwytu, może nie oceniałabym jej ta surowo, gdyby zakończenie było inne. Mam wrażenie jakbym przerwała lekturę w połowie, gdyż nie uzyskałam żadnych odpowiedzi. Ostateczny wybór bohaterki przygnębia, jednak jestem w stanie go zrozumieć. Bardzo dużo spraw można było jeszcze poruszyć, co niestety nie zostało zrobione. Relację rodzinne, które są najbardziej zawiłe, również zostały potraktowane po macoszemu, a przynajmniej ta kwestia powinna zostać domknięta.

„Sama się prosiła” to burzliwa lektura, która nie przypadła mi do gustu. Płytcy bohaterowie i słabo rozwinięty watek psychologiczny nie były tym, czego spodziewałam się po tej książce. Jeśli lubicie historie osadzone w środowisku szkolnym, gdzie liczy się pochodzenie, pieniądze oraz uroda, to możecie spróbować twórczości Louise O’Neill, może wam spodoba się historia Emmy.

2+/6

Dziękuję!

niedziela, 22 stycznia 2017

Ostatnie tchnienie Jennifer L. Armentrout

Koniec świata jest bliski, bo Lilin nie próżnuje i sieję zamęt wszędzie tam, gdzie się pojawi. Layla, jako jedyna może ocalić ludzkość i pomimo swojego pochodzenia, wie, że jest zdolna do największego poświęcenia, by nie dopuścić do Armagedonu.

Książki Jennifer L. Armentrout pochłaniam jednym tchem. Cudowny cykl o kosmitach skradł moje serce, a bolesna seria New Adult wycisnęła ze mnie morze łez i sporo jęków zachwytu, ale seria o świecie, w którym można spotkać gargulce, demony i istoty pozornie o czystych dyszach, sprawił mi sporo frajdy, a zabawa z lektury była iście epicka.

„Ostatnie tchnienie” to finałowy tom trylogii Dark Elements i jeśli nie mieliście przyjemności przeczytania poprzednich książek, to warto nadrobić braki. Jest to literatura młodzieżowa, jednak nie zawężałabym tak grona odbiorów. Jest to przede wszystkim książka dla fanów, głównie fanek, fantastyki i romansu paranormalnego. Przepiękna miłość rozczuli najtrwalsze serce, a liczne wybuchy namiętności wzbudzą żar na Waszych policzkach. Oczywiście nie jest to tylko romans, bo wątki poboczne są równie interesujące. Zbliżający się koniec świata potęguję napięcie i to na tym wątku głównie się skupiłam, gdyż oddziałuję on na relację między bohaterami.


Książka nie jest idealna i być może nie jestem tak surowa jak powinnam, jednak bohaterów pokochałam od pierwszej strony tej serii i ciężko mi się nimi rozstać. Jeśli ktoś lubi zawiłe historie, to ta książka może nie spełnić pokładanych w niej nadziei, lecz każdy romantyk pokocha tę serię całym sercem. Pojawił się trójkąt i jest on sztampowy, mamy z jednej strony seksownego demona, a z drugiej dobrego gargulca. Kogo wybrać? Ja nie miałam żadnych wątpliwości, bo moje serce bije mocnej tylko dla jednego z tych pięknych bohaterów. Choć nie przepadam za trójkątami, to ten był bardzo logiczne prowadzony i uzasadniony konkretnymi argumentami. Roth, mój twardy, egoistyczny i wysoce zachwycający demon, jest niczym magnes na kobiety! Nie opierajcie się, tyko dajcie się porwać jego seksownej magii.

Autorka ma bardzo plastyczny i lekki styl. Jej książki czyta się z ogromną przyjemnością, można się przy nich zrelaksować i szybko nawiązać więź z bohaterami. Zawrotna i intensywna akcja jest kolejnym plusem.

„Ostatnie tchnienie” to satysfakcjonujące zwieńczenie znakomitej trylogii. Nieziemski klimat, niebezpieczeństwo wiszące w powietrzu i miłość, która wymaga trudnych wyborów.  Ta książka jest obłędna i piekielnie wciągająca. Zakochałam się tej lekko mrocznej wizji świata, cudownych, pełnokrwistych bohaterach, ciętych i żywych dialogach, a unoszące się w powietrzy miłosne fluidy idealne dopełniają historię aroganckiego Rotha, walecznej Layli i opiekuńczego Zayna.

Polecam 5+/6

Dziękuję!!!

środa, 18 stycznia 2017

P.S. I Like You Kasie West- recenzja

Lily nie jest zwolenniczką chemii, jej myśli wędrują swoim ścieżkami i podczas jednej z lekcji, zapisuję fragment ulubionej piosenki na ławce. Nieoczekiwanie dostaję odpowiedz i tak zaczyna się jej korespondencyjna przygoda, która jest dla niektórych wybawieniem od samotności i bólu, a dla niej odskocznią i chwilą wytchnienia od rodzinnych obowiązków.  

Kasie West ma niebywale lekkie pióra i jej książki czytam z ogromną przyjemnością. Nie jest to poważna literatura, która odmieni Wasze życie. To typowe młodzieżówki, przy których można się zrelaksować i spędzić kilka przyjemnych godzin.
„P.S. I Like You” to powieść przewidywalna i sztampowa, ale nie znaczy to, że jest to zła książka, bo jeśli zarwałam z nią noc, to znaczy, że jest całkiem wartą uwagi lekturą.

Autorka poruszyła takie tematy jak rodzina, przyjaźń i pierwsza miłość. Najbardziej spodobały mi się relacje rodzinne Lily. Dziewczyna ma trójkę rodzeństwa i lekko szalonych rodziców. Z wielkim zainteresowaniem śledziłam ich spory, ale przede wszystkim podziwiałam zażyłość i lojalność, która spaja rodzinę Lily. Innym zapewne spodoba się wątek miłosny, który nie zaskakuję, ale jest uroczy.


Wartka akcja, liczne dialogi oraz napięcie wywołane oczekiwanie na nowe listy nie pozwalają się nudzić. Bohaterowie są młodzi, a tłem dla toczących się wydarzeń jest szkoła i dom rodzinny Lily. Starszym czytelnikom powieść może wydawać się infantylna, jednak dla tych młodszych, jest idealną lekturą. Należy pamiętać, że młodość rządzi się swoimi prawami, a błędy są nieodzownym elementem dorastania. Niedopowiedzenia często wynikają z nieśmiałości, czy lęku przed odtrąceniem, dlatego nie będę surowa dla bohaterów, a ich nieprzemyślane postępowanie jestem skłonna wybaczyć. Najsłabszym elementem powieści jest wątek muzyczny. Pasja głównej bohaterki jest ciekawa, ale teksty jej piosenek słabe, z wyjątkiem jednego. Jest to trzecia książka autorki wydana w Polsce, lecz każda z nich opowiada inną historię i można je czytać bez znajomości poprzednich lektur.



Ciepła, zabawna i wciągająca historia o dorastaniu i pięknie pierwszej miłości. Młodzież zachwyci się tą książką, a starsi przyjmą ją z pobłażliwym rozczuleniem. „P.S. I Like You” jest dobrą książką i z przyjemnością ją polecam. 4+/ 6



Dziękuję !

poniedziałek, 16 stycznia 2017

PREMIERA!!! SIEDEM SPÓDNIC ALICJI - JOANNA JURGAŁA-JURECZKA

Wśród urokliwych krajobrazów portugalskiego miasteczka Nazaré, chorwackiego Molunatu i polskich Stawisk Alicja będzie musiała odpowiedzieć sobie na pytanie, kim dla niej jest dumny i wyniosły hrabia Adam Franciszek Przebłocki, a kim może stać się Dawid Zan.

Młody celebryta zmuszony jest spędzić parę dni na prowincji. Zanim jednak zamelduje się w hotelu „U Hrabiny”, drogę zajedzie mu traktorek hand made prowadzony przez Czesia Rychłego, którego nazwisko stoi w sprzeczności z jego temperamentem. Czy to będzie to zły, czy dobry znak? Kim okaże się zadziorna i niepokorna dziewczyna, którą uważał za pomocnicę ogrodnika? Jakie wartości odnaleźć można na prowincji, gdzie teraźniejszość przeplata się z przeszłością, a sytuacje opisane z przymrużeniem oka prowokują do pytań o rzeczy ważne i najważniejsze?

Książa dostępna TU!

sobota, 14 stycznia 2017

Rozdanie !!! Niewolnica A.M. Chaudière



REGULAMIN KONKURSU


 1.Organizatorem konkursu jestem ja, autorka bloga Książki Moni
Sponsorem nagrody jest Warszawska Firma Wydawnicza

nagrodą jest:

1 egzemplarz książki "Niewolnica"

OPIS: Powieść zawiera wątki erotyczne. Piękna kobieta i dwaj niebezpieczni, kochający ją do szaleństwa mężczyźni. Arina – zniewolony mag, Azarel – Mag Aszarte i Severio – Gwardzista Akademii Morza Deszczów… Związki, które nie mają prawa przetrwać. Uczucie, które nie powinno się narodzić. Ludzie, którzy nie mogą się spotkać. „Niewolnica” to napisana z niebywałym rozmachem historia o miłości, zdradzie, sile przyjaźni, kobiecości, magii, nienawiści, seksie, dorastaniu, przeznaczeniu. Czytelnika całkowicie pochłonie świat magów, wampirów, czarownic, a także niewolników i ich panów. To całkiem nowy świat, nowy niewolniczy porządek, uprzedmiotowienie i zniewolenie, ludzkie pragnienie władzy nad drugim człowiekiem, sprawdzenia, na ile można upodlić i jak czerpać z tego przyjemność… To czas zakazanych uczuć i silnych emocji. Niespodziewane zwroty akcji, a także sugestywna fabuła wciągają tak bardzo, że ma się ochotę nieustannie śledzić losy bohaterów. A.M. Chaudiere wykreowała świat, którego nie chce się opuszczać.

2. Konkurs trwa od 14 stycznia do 30 styczna 2017 r włącznie.
3. Wyniki zostaną ogłoszone do 3 dni od daty zakończenia konkursu na blogu. 
4. Dane do wysyłki należy wysłać na: szulikmonia@interia.eu
5.Udział w konkursie mogą wziąć osoby zamieszkałe na terenie Polski.
 6. Proszę o dołączenie do obserwatorów bloga oraz polubienie fanpage bloga Tutaj 
oraz profil autorki TU!
7. Proszę o udostępnienie posta konkursowego z mojego fanpaga publicznie,
posiadacze własnych stron umieszczają również baner. 
8. Nagroda zostanie wysłana w ciągu 30 dni od dnia ogłoszenia wyników. 

 ZADANIE:

Wystarczy zgłosić się w komentarzu.

 Przykład zgłoszenia:

"Zgłaszam się"
obserwuję jako:
lubię na fb jako: 
udostępniony na: proszę podać link, gdzie została udostępniona informacja o konkursie np. na fb, google+, na blogu itp. 
Proszę nie podawać adresu e-mail.

Zwycięzca zostanie wyłonieny drogą losowania.


POWODZENIA !

czwartek, 12 stycznia 2017

"Bramy Światłości" Maja Lidia Kossakowska- recenzja

Pan odszedł, jednak Królestwo nadal trwa. Kiedy pojawia się ślad mocy Pana, zostaje zorganizowana wyprawa do niezbadanych Stref Poza Czasem. W podróż wyrusza Daimon, niegdyś wyrzutek, a teraz przyzwoity Świetlisty. Towarzyszyć mu będzie podróżniczka, uczona i twarda Świetlista, która odkryła miejsce pobytu Pana. Szalona wyprawa, liczne intrygi i niejeden zwrot akcji, zapewnią Wam niezapomnianą przygodę.

„Bramy światłości” to piąty tom serii „Zastępy Anielskie”, jednak wielu z Was nie czytało poprzednich części, więc zapewniam, że powieść można czytać bez znajomości poprzednich książek. Oczywiście szybko wyczułam zaszłości między bohaterami, niemniej jednak nie mają one wpływu na toczące się wydarzenia. Moja ocena bohaterów opiera się tylko na tym tomie i jestem pozytywnie zaskoczona, zarówno postaciami, jak i światem przedstawionym.

Autorka wykreowała świat barwny oraz niezwykle intensywny i całkowicie odbiegający od mojego wyobrażenia. Skrzydlaci bohaterowie nie wzdychają i nie wyśpiewują pieśni pochwalnych, choć znając już postacie, ta wizja ogromnie mnie bawi. Świetliści lubią sobie wypić, zabawić się i urządzić niejedną burdę. Dodatkowo świat zamieszkują przedziwne istoty, które niejednokrotnie zaskakują czytelnika.

Narracja jest trzecioosobowa, dzięki czemu czytelnik jest świadkiem wielu ciekawych zdarzeń i posiada wiedzę większą niż bohaterowie. Najbardziej zainteresowała mnie sama wyprawa i burzliwe oraz napięte relację między Daimonem, a Seredą. Wszystkie pozostałe wątki, knowania i liczne intrygi doskonale dopełniają powieść.

Początkowo trudność sprawiały mi imiona bohaterów, ponieważ liczne przydomki okazały się dezorientujące. Było to dla mnie małą niedogodnością, z którą szybko się uporałam i całkowicie dałam się pochłonąć lekturze. Maja Lidia Kossakowska ma doskonały styl i lekkie pióro. Liczne opisy, czy też rozległe przemyślenia bohaterów, zostały napisane pięknym, czasami wręcz poetyckim językiem i zapewniam, że książkę czyta się doskonale. Akcja nie jest zawrotna, lecz spektakularne walki i cięte dialogi nie pozwalają się nudzić.

„Bramy Światłości” to moje pierwsze spotkanie z autorką i już wiem, że nie ostatnie. Powieść polecam wszystkim fanom fantastyki, pełnokrwistych postaci oraz tym, którzy lubią zjawiskowe walki. Świetnie napisana!

5-/6

wtorek, 10 stycznia 2017

"Dwór mgieł i furii" - FRAGMENTY

„Dwór mgieł i furii” - Sarah J. Maas


Tłumacz: Jakub Radzimiński




Między światłem a ciemnością rozgrywa się walka, w której stawką są losy całego świata. A w magicznym świecie fae przyjaciele potrafią być bardziej niebezpieczni niż wrogowie…



Po tym jak Feyra ocaliła Prythian, mogłoby się wydawać, że baśń dobiega końca. Dziewczyna, bezpieczna i otoczona luksusem, przygotowuje się do poślubienia ukochanego Tamlina. Przed nią długie i szczęśliwe życie…  Tylko że Feyra nigdy nie chciała być księżniczką z bajki. W snach wciąż powracają do niej wymyślne tortury Amaranthy i zbrodnia, którą popełniła, by się od nich uwolnić.

W jej nowym nieśmiertelnym ciele drzemią moce, których dziewczyna nie umie opanować. W dodatku o spłatę swojego długu upomina się największy wróg Tamlina – Rhysand, książę Dworu Nocy. Władca ciemności chce ją wykorzystać do swoich celów. Chyba że to nie Rhysand jest tym, kogo Feyra powinna się obawiać... Na Dworze Wiosny również bowiem nie jest bezpiecznie, a sam Tamlin ma przed ukochaną coraz więcej tajemnic. Czy rzeczywiście tylko po to, by ją chronić?

Nadciąga widmo wojny tak groźnej jak żadna dotąd, a Feyra musi zdecydować, komu może ufać.

Nowa, jeszcze mroczniejsza i bardziej zmysłowa odsłona bestsellerowej serii „Dwór cierni i róż”! Nie zaśniesz, nim nie odkryjesz wszystkich sekretów!
Idealna lektura dla fanów George’a R.R. Martina, baśni „Piękna i Bestia” oraz legend o czarodziejskich istotach.

Sarah J. Maas (ur. 1986) – amerykańska pisarka fantasy. Jest autorką sprzedanej do 23 krajów serii Szklany tron: Szklany tron (Uroboros 2013), Korona w mroku (Uroboros 2014), Dziedzictwo ognia (Uroboros 2015), Królowa cieni (Uroboros 2016), prequelowego wobec niej cyklu Zabójczyni: Zabójczyni i władca piratów (Uroboros 2013), Zabójczyni i Czerwona Pustynia (Uroboros 2014), Zabójczyni i podziemny świat (Uroboros 2014), Zabójczyni i imperium Adarlanu (Uroboros 2015) oraz Zabójczyni. Szklany tron. Opowieści (Uroboros 2016) i Szklany tron. Książka do kolorowania (Uroboros 2016). Dwór mgieł i furii to drugi tom inspirowanej baśnią o Pięknej i Bestii trylogii Dwór cierni i róż (tom pierwszy pod tym samym tytułem ukazał się w Uroborosie w 2016). Każda z serii Maas trafiła na listy bestsellerów „New York Timesa” i „USA Today”. Wkrótce nakładem Uroborosa ukaże się piąty tom Szklanego tronu: Imperium burz.

Fragment 1:

Siła nieśmiertelnych – bardziej przekleństwo niż dar. Przez trzy dni po powrocie tutaj zgniatałam i wyginałam każdy element zastawy i każdy sztuciec, jakiego się dotknęłam. Notorycznie się potykałam, nieprzyzwyczajona do dłuższych i zwinniejszych nóg; do tego stopnia, że Alis nakazała usunąć z moich komnat wszystkie cenne przedmioty, których nie można było łatwo zastąpić (najbardziej gderała, kiedy przewróciłam stolik z osiemsetletnim wazonem). Strzaskałam też nie jedne, nie dwoje, ale pięcioro szklanych drzwi, niechcący zbyt zamaszyście je zamykając.

Westchnęłam przez nos i rozprostowałam palce.
Prawą dłoń miałam zwykłą, gładką. Perfekcja fae.
Obróciłam lewą dłoń. Zawijasy ciemnego atramentu pokrywające palce, nadgarstek i całe przedramię aż do łokcia zdawały się wchłaniać mrok z całego pomieszczenia. Oko umieszczone na środku dłoni sprawiało wrażenie, jakby mnie cały czas obserwowało. Spokojne i przebiegłe, jak u kota. Jego pionowa źrenica była zauważalnie szersza niż w ciągu dnia. Tak jakby dostosowywała się do oświetlenia, jak w normalnym oku.
Skrzywiłam się gniewnie w jego stronę.
W stronę kogokolwiek, kto mnie obserwował przez ten tatuaż.
Przez trzy miesiące mojej bytności tutaj Rhys w żaden sposób się ze mną nie skontaktował. Nie odezwał się nawet słowem. Nie śmiałam zapytać Tamlina, Luciena czy kogokolwiek innego; obawiałam się, że mogłabym w ten sposób przywołać księcia Dworu Nocy, w jakiś sposób przypomnieć mu o tym nieprzemyślanym targu, którego dobiłam z nim pod Górą. Tydzień z nim z każdego miesiąca w zamian za ocalenie mnie od śmierci.
Ale nawet jeśli Rhys w jakiś cudowny sposób o tym zapomniał, ja nie potrafiłam. Ani Tamlin, ani Lucien, ani ktokolwiek inny. Nie w sytuacji, gdy moją rękę pokrywał ten tatuaż.


Nawet jeśli Rhys na sam koniec… nawet jeśli nie był tak właściwie wrogiem.
Wrogiem Tamlina – owszem. Każdego innego dworu – zgadza się. Tak niewielu zdołało przekroczyć granice Dworu Nocy i powrócić. Na dobrą sprawę nikt nie wiedział, co się znajduje na północnych krańcach Prythianu.
Góry, ciemność, gwiazdy i śmierć.
Ale podczas ostatniej rozmowy z Rhysandem kilka godzin po śmierci Amaranthy nie czułam, żeby był moim wrogiem. Nikomu nie powiedziałam o tym spotkaniu, o tym, co Rhys mi powiedział, ani o tym, co ja mu wyznałam.
„Ciesz się swoim ludzkim sercem, Feyro. Żałuj tych, którzy nie czują już nic”.
Zwinęłam palce w pięść, zasłaniając oko, zasłaniając tatuaż. Dźwignęłam się na nogi, spłukałam ustęp i poczłapałam w stronę umywalki, aby wypłukać usta i umyć twarz.
Chciałam móc nic nie czuć.
Pragnęłam, żeby moje ludzkie serce zostało przemienione razem z resztą mojego ciała, żeby zastygło w nieśmiertelnym marmurze. Chciałam pozbyć się tego poszarpanego strzępka czerni, który sączył we mnie swój jad.
Tamlin nie obudził się, gdy ostrożnie wróciłam do ciemnej sypialni. Spojrzałam na jego nagie ciało rozpostarte na pościeli. Przez chwilę jedynie podziwiałam imponujące mięśnie na jego plecach, tak cudownie podkreślone światłem księżyca; jego złociste włosy, rozwichrzone snem i moimi palcami, które w nie wplatałam, gdy wcześniej się kochaliśmy.
To dla niego to zrobiłam, to dla niego ochoczo obróciłam siebie i swoją nieśmiertelną duszę w ruinę.
A teraz miałam wieczność, aby z tym żyć.


Fragment 2:
Przystanęłam na chwilę między ostatnimi dwiema kolumnami i przyjrzałam się księciu rozpartemu przy stole śniadaniowym oraz podziwianemu przezeń widokowi.
– Nie jestem psem, żeby mnie tak przywoływać – oznajmiłam w miejsce powitania.
Powoli Rhys obejrzał się przez ramię. Fioletowe oczy lśniły żywo w blasku poranka. Gdy jego wzrok omiótł mnie od głowy po stopy i z powrotem, zacisnęłam dłonie w pięści. Zmarszczył brwi z dezaprobatą, jakby coś w moim wyglądzie mu nie pasowało. 
– Nie chciałem, żebyś się zgubiła – powiedział bezbarwnie.
Głowa pękała mi od bólu. Spojrzałam na srebrny dzbanek stojący na środku stołu, na zachęcająco unoszącą się z jego dzióbka parę. Filiżanka herbaty… 
– Sądziłam, że tu zawsze będzie ciemno – zauważyłam w zasadzie tylko po to, żeby nie zdradzić obezwładniającego pragnienia życiodajnej herbaty z samego ranka.
– Jesteśmy jednym z dworów słonecznych – odparł, wskazując moje krzesło pełnym gracji skinieniem dłoni. – Nasze noce są dalece piękniejsze, a nasze zachody słońca i świty nie mają sobie równych, niemniej przestrzegamy praw natury.
Wślizgnęłam się na tapicerowane krzesło po drugiej stronie stołu. Zauważyłam, że Rhys rozpiął swoją tunikę pod szyją, odsłaniając fragment opalonej piersi.
– Czy inne dwory ich nie przestrzegają?
– Natura dworów pór roku jest powiązana z ich książętami. To ich magia i wola utrzymuje w ich władztwach wieczną wiosnę, zimę, jesień, lato. Zawsze tak było; taka swoista dziwaczna stagnacja. Ale charakter dworów słonecznych – dnia, świtu i nocy – jest bardziej… symboliczny. Może i jesteśmy potężni, ale nawet my nie potrafimy zmienić drogi ani blasku słońca. Herbaty?
Słoneczny blask zatańczył na krzywiźnie srebrnego dzbanka. Ograniczyłam energiczne przytaknięcie do oszczędnego skinienia brodą. 
– Przekonasz się jednak – podjął Rhysand, nalewając mi herbatę – że nasze noce są zdecydowanie bardziej olśniewające; tak piękne, że niektórzy z mieszkańców mojej dziedziny wstają o zachodzie słońca i kładą się spać o świcie. Tylko po to, żeby móc żyć w blasku gwiazd.
Dolałam do filiżanki odrobinę mleka i przyglądałam się, jak jasność i ciemność płynów miesza się ze sobą. 
– Dlaczego jest tu tak ciepło, podczas gdy na zewnątrz trwa w najlepsze zima?
– Magia.
– Tyle jest oczywiste. – Odłożyłam łyżeczkę i upiłam niewielki łyk, niemal wzdychając z rozkoszą, gdy gorący aromatyczny napój wypełnił mi usta. – Ale dlaczego?
Rhys podążył wzrokiem za kłębami śniegu porywanego ze szczytów przez porywisty wiatr. 
– Wy ogrzewacie swoje domy zimą. Dlaczego ja nie miałbym ogrzewać swojego? Przyznaję, że nie wiem, dlaczego moi przodkowie wybudowali pałac pasujący raczej do dworu lata w samym środku górskiego pasma, w którym w najlepszych miesiącach jest najwyżej umiarkowanie ciepło, ale kimże ja jestem, aby kwestionować ich motywy?

Upiłam kilka kolejnych łyków. Ból głowy powoli mijał. Pozwoliłam sobie na nałożenie na talerz kilku owoców z pobliskiej szklanej misy.
Śledził każdy mój ruch. 
– Schudłaś – zauważył cicho.
– Masz w zwyczaju przekopywać się przez moje myśli, kiedy tylko najdzie cię na to ochota – stwierdziłam, nabijając kawałek melona na widelczyk. – Dziwi mnie twoje zaskoczenie.
Jego spojrzenie nie złagodniało, choć na zmysłowych ustach zatańczył ponownie znajomy uśmieszek. Bez wątpienia była to jego ulubiona maska. 
– Robię to tylko czasem. I nie mam wpływu na to, co ty wysyłasz łączącą nas więzią.
Rozważyłam powstrzymanie się od zapytania, tak jak wczorajszego wieczoru, ale…
– Jak to działa, ta więź, która pozwala ci zaglądać mi do głowy?
Upił łyk ze swojej filiżanki. 
– Możesz spojrzeć na więź wynikłą z naszej umowy jako łączący nas most. Na obu jego końcach znajdują się drzwi prowadzące do naszych umysłów. Stanowią tarczę. Dzięki mym wrodzonym zdolnościom potrafię prześlizgnąć się przez tarcze umysłu dowolnej osoby, nawet bez takiego mostu. No, chyba że trafię na kogoś bardzo, ale to bardzo silnego lub wyćwiczonego w utrzymywaniu szczelności bariery. Gdy byłaś człowiekiem, z mojego punktu widzenia bramy do twego umysłu były zawsze szeroko otwarte. Teraz, gdy jesteś fae… – Wzruszył lekko ramionami. – Czasem nieświadomie wzmacniasz swoją tarczę, a czasem, kiedy gotujesz się od silnych emocji, bariera znika. Niekiedy, gdy drzwi do twojego umysłu są otwarte, mogłabyś równie dobrze stać w ich progu i wykrzykiwać swoje myśli w moją stronę. Czasem je słyszę, czasem nie.
Skrzywiłam się i ścisnęłam mocniej widelczyk. 
– A jak często buszujesz po moich myślach, kiedy nie ma tej tarczy?
Z jego twarzy zniknęły wszelkie ślady wesołości. 
– Kiedy nie potrafię ocenić, czy twoje koszmary są odbiciem prawdziwego zagrożenia, czy tylko wyobrażonego. Kiedy stajesz na ślubnym kobiercu i po cichu błagasz o pomoc kogokolwiek, kto akurat słucha. Tylko kiedy opuszczasz swoją barierę i nieświadomie rzucasz to wszystko na drugą stronę mostu. I odpowiadając na twoje pytanie, zanim je w ogóle zadasz: tak. Nawet gdy tarcza jest na swoim miejscu, mógłbym się przez nią przebić, gdybym tylko chciał. Mogłabyś jednak się wyćwiczyć, nauczyć utrzymywać barierę nawet w obliczu kogoś takiego jak ja. Nawet zważywszy łączącą nasze umysły więź i moje wrodzone zdolności.
Zignorowałam tę propozycję. Wyrażenie zgody na robienie czegokolwiek razem z nim sprawiało wrażenie czegoś zbyt trwałego. Zbytnio by to przypominało akceptację targu, którego musiałam z nim dobić. 
– Czego ode mnie chcesz? Powiedziałeś, że powiesz mi, kiedy tu dotrzemy. No to mów.

Rhys odchylił się w krześle i skrzyżował swoje ramiona, których potężnych mięśni nie potrafił ukryć nawet luźny, elegancki strój. 
– W tym tygodniu? Chcę, żebyś nauczyła się czytać.
Fragment 3:
Do powrotu Rhysa mój umysł przemienił się w grząskie bagnisko.

Całą godzinę poświęciłam na wykonywanie jego poleceń, chociaż cała podskakiwałam na każdy dźwięk dobiegający z pobliskich schodów: ciche kroki służących, strzepywanie zmienianej pościeli, ktoś nucący piękną zawiłą melodię. Do tego nieustannie towarzyszył mi świergot ptaków mieszkających w nienaturalnym cieple góry i gnieżdżących się w drzewkach cytrusowych rosnących w licznych donicach. Ani śladu czekającej mnie udręki. Nawet żaden strażnik mnie nie nadzorował. Mogłam mieć całe to miejsce tylko dla siebie.
Co było bardzo pozytywne, ponieważ próby opuszczania i podnoszenia mentalnej bariery często kończyły się wykrzywioną, udręczoną lub ściągniętą twarzą.
– Nieźle – stwierdził Rhys, zaglądając mi przez ramię.
Pojawił się ledwie kilka chwil wcześniej w bezpiecznej odległości. Gdybym go nie znała, mogłabym pomyśleć, że nie chciał mnie przestraszyć zmaterializowaniem się tuż obok mnie. Tak jakby wiedział o tej sytuacji, kiedy Tamlin podkradł się do mnie od tyłu, wzbudzając atak paniki tak silny, że obróciłam się i uderzyłam go w brzuch z siłą wystarczającą do posłania go na podłogę. Starałam się to wymazać z pamięci: zaskoczenie na twarzy Tama; łatwość, z jaką przyszło mi powalenie go; w końcu upokorzenie spowodowane okazaniem głupiego strachu…
Rhys przyjrzał się zapisanym przeze mnie kartkom. Przeglądał je jedna po drugiej i oceniał moje postępy.
Wtem poczułam pazury sięgające w głąb moich myśli, ale tylko zarysowały czarny lśniący adamant.
Gdy naparły mocniej, szukając słabego punktu bariery, skoncentrowałam na niej całą swoją wolę.
– Proszę, proszę – zamruczał Rhysand i zaprzestał prób dostania się do mojej głowy. – Jeśli dobrze pójdzie, dzisiaj w końcu się wyśpię, o ile tylko utrzymasz tę ścianę w całości podczas snu.
Opuściłam tarczę, cisnęłam ze złością jedno słowo przez łączący nasze umysły most, po czym ponownie postawiłam barierę. Od wysiłku mój umysł zadygotał jak galareta. Potrzebowałam drzemki. I to pilnie.
– Może i jestem sukinsynem, ale spójrz tylko na siebie. Może nasze lekcje będą mimo wszystko przyjemne.

* * *

Szłam bezpieczne dziesięć kroków za Rhysandem, wbijając wściekłe spojrzenie w jego umięśnione plecy. Prowadził mnie przez korytarze głównego budynku kompleksu. Jedynymi świadkami naszej milczącej wędrówki były bezkresne góry i doskonale błękitne niebo.
Byłam zbyt wyczerpana, aby dopytywać, dokąd mnie prowadzi. On z kolei najwyraźniej nie czuł się w obowiązku mi tego powiedzieć. Szliśmy w górę, cały czas w górę, aż w końcu dotarliśmy do okrągłego pomieszczenia na szczycie jakiejś wieży.


Na samym środku znajdował się okrągły stół z czarnego kamienia. Na najszerszym fragmencie granitowej ściany wisiała olbrzymia mapa świata. Cała była usiana różnymi oznaczeniami, wbitymi weń flagami i pinezkami, pozornie bez żadnego ładu i składu. Po chwili mój wzrok zdryfował na liczne okna rozmieszczone wszędzie dokoła. Było ich tak wiele, że pomieszczenie sprawiało wrażenie niemal otwartego, a powietrze było czyste i rześkie. Idealny dom, pomyślałam, dla księcia pobłogosławionego skrzydłami.
Rhys podszedł do stołu, na którym leżała rozpostarta inna mapa, cała zastawiona różnymi figurkami. Mapa Prythianu… i Hybernii. Oznaczono wszystkie dwory naszej krainy, wraz ze wszystkimi osadami, miastami, rzekami i przełęczami górskimi. Wszystkie dwory… poza Dworem Nocy.
Rozległy kraj zajmujący cały północny kraniec wyspy był całkowicie pusty. Nie zaznaczono w nim nawet jednego pasma górskiego. Wydało mi się to dziwne. Zapewne stanowiło część jakiegoś głębszego zamysłu, którego nie mogłam pojąć.
Spostrzegłam, że Rhysand mi się przygląda. Jego uniesione brwi wystarczyły, abym zamknęła usta i powstrzymała się od zadania pytania.
– Nie chcesz o nic zapytać? – zagadnął.
– Nie.
Wykrzywił usta w kocim uśmieszku, po czym wskazał brodą mapę wiszącą na ścianie. 
– Co widzisz? – zapytał.
– Czy to jest jeden z twoich sposobów na przekonanie mnie, bym się bardziej przykładała do nauki czytania? 
Nie mogłam rozszyfrować żadnego z napisów. Rozpoznawałam tylko ogólne kontury. Na przykład mur rozcinający nasz świat grubą linią.
– Powiedz mi, co widzisz.
– Świat podzielony na dwoje.
– Czy twoim zdaniem powinno tak pozostać?
Obróciłam gwałtownie głowę w jego stronę. 
– Moja rodzina… – zaczęłam i natychmiast urwałam. 
Nie powinnam była przyznawać się do posiadania rodziny, do żywienia względem niej uczuć…
– Twoja ludzka rodzina – stwierdził Rhys – bardzo by odczuła zniknięcie muru, prawda? Tak blisko granicy… Gdyby mieli szczęście, zdołaliby uciec za morze, zanim coś by im się stało.
– To możliwe?
Rhysand zniósł moje spojrzenie. 
– Może.
– Dlaczego?
– Ponieważ nadciąga wojna, Feyro.

poniedziałek, 9 stycznia 2017

"Siedem spódnic Alicji" Joanna Jurgała-Jureczka- recenzja [przedpremierowa]

Alicja spotyka się z wyniosłym i nudnym Panem Hrabią, dla którego wizerunek jest bardzo ważny, a kobiecie czasami zdążają się małe wpadki. Alicja usiłuję zrozumieć, czy związek w którym zawsze będzie uważana za gorszą jej wystarczy. Kiedy powoli układa sobie życie, spotyka nieco zapatrzonego w siebie celebrytę. Autorka nie tylko przedstawia losy bohaterów, ale snuję również porywające historię z przeszłości, a tłem dla toczących się wydarzeń są piękne i zapierające dech w piersi widoki, które zauroczą Was równie mocno, co sami uczestnicy wydarzeń.

Autorka nie skupia się tylko na wątku miłosnym, oj nie. Ona znaczne poszerzyła grona zacnych bohaterów. Mamy młodych i starszych, tych szalonych i całkiem zwyczajnych. Mieszanka skomplikowana, ale i całkiem codzienna, bo życie również takie potrafi być. Jedni ludzi wpływają na nasze życie bardzo mocno i spotkanie ich odbija ślad na naszej osobowości. Jednak są również tacy, którzy pomimo barwnej otoczki są płytcy i bardzo szybko zapomina się o ich istnieniu.

Akcja powieści rozgrywa się przede wszystkim w przepięknych Stawiskach, lecz czytelnik wraz z bohaterami odbywa ciekawą i pochłaniającą podróż po malowniczym miasteczku Nazare oraz przepięknym chorwackim Molunatu. Pory roku przemijają, jednak w trakcie czytania tej opowieści nieustannie odczuwałam ciepło i pomimo panujących mrozów za oknem, napawałam się zapach lata przesyconym wonią jabłek, soczystych brzoskwiń i plaży.

Książę czyta się bardzo przyjemnie i lekko, a akcja jest zrównoważona. Z pewnością nie jest to tylko romans, na który się nastawiłam. Jest to głównie powieść obyczajowa i choć relacje Alicji, Adam oraz Dawida były dla mnie priorytetem, to historię innych bohaterów w dziwny sposób również mnie zaabsorbowały. Autorka bardzo często przytacza opowieści z przeszłości, które po latach mają w sobie przesłanie, które często jest lekceważone, niemniej jednak jest to ciekawy zabieg, a same historię potrafią zaciekawić. Bohaterów nie jest zbyt wiele, ale poświęcono każdemu uwagę, co bardzo cenię.

Narracja trzecioosobowa jest doskonałym rozwiązanie, gdyż dzięki temu mamy możliwość zgłębienia losów innych postaci, a uwierzcie mi, jest to prawdziwa mieszanka pokoleń, wychowania i poglądów. Co dla jednych jest dopuszczalne, czy też nowatorskie, dla innych jest niewybaczalnym błędem, co zapewni Wam niejedną fascynującą utarczkę słowna.


„Siedem spódnic Alicji” to prawdziwa gratka dla fanów powieści obyczajowej. Magiczny klimat i skomplikowane losy rodziny Alicji oraz gości przepięknego pałacu, pozwolą Wam spędzić kilka przemiłych godzin w doborowym towarzystwie.  4+/6
Dziękuję!