poniedziałek, 29 września 2014

Coś dla mamy i dziecka: blogowanie z Canpolbabies


Blogujące Mamy,

Lubicie testować?

Canpol Babies poszukuje blogerek-testerek, do testowania swoich produktów.

Macie czas do 30 września, Canpolbabies proponuje Mamom - Blogerkom 100 zestawów butelek do testowania albo 3 zestawy do rozdania w konkursie na blogu jako nagrody dla 10 blogerek.

 
Blogosfera to miejsce, w którym otrzymujecie produkty do testowania lub organizacji konkursów na swoich blogach. Zapraszam  Tutaj

niedziela, 28 września 2014

"Dzień, w którym umarłam" Belen Martinez Sanchez- recenzja


Tytuł: Dzień, w którym umarłam
Tytuł oryginalny: Lilim
Autor: Belen Martinez Sanchez

Wydawnictwo: MIRA
Data wydania:
10.09.2014
ISBN:
978-83-276-0909-0                                                                                        Liczba stron: 380

Moja ocena: 5/6

 
Diletta Mair jest zwyczajną dziewczyną, jedyne, czym zwraca uwagę to różnokolorowe oczy. Diletta prowadzi z pozoru spokojne życie, aż do momentu rozpoczęcia nowego roku szkolnego. Nieoczekiwanie zostaje zraniona przez kolegę z klasy Aloisa. Aroganta i po prostu chamskiego osobnika. Od tego momentu jej życie biegnie z pewnością nie w dobrą stronę. Najlepszy przyjaciel chce ją zabić, duchy, które widzi uwzięły się na nią a Alois, pomimo, że jest sprawcą jej problemów, nie raczy udzielić pomocy. Wszystko było by dobrze, gdyby Diletta nie umarła. Jednak to nie koniec książki, oj nie, to dopiero początek. Przed bohaterką piekło staje otworem a jej ukryty dar sprawi, że dziewczyna szybko zaczyna awansować w hierarchii wojska Panteonu.  

W książce spotykamy się z diabłami zwanymi Lilim oraz aniołami. Można by oczekiwać, że anioły są dobre a diabły złe. Nic bardziej mylnego. Postacie nie są czarne i białe, lecz pokazane w odcieniach szarości. Przebywając w Panteonie, czyli piekle miałam wrażenie, że jestem w realnym świecie, gdzie każdy ma prace i żyje normalnie, a jedyne, na co trzeba uważać to ataki aniołów.

Diletta jest dziewczyną, którą łatwo polubić. Mówi, co jej ślina na język przyniesie, co nie raz prowadzi do kłopotów. Bohaterka wielokrotnie przejawiała brak odwagi i to mi się nie podobało. Otrzymała wysokie stanowisko a tak naprawdę nie umiała walczyć. Z biegiem czasu można zauważyć subtelną zmianę i Diletta dorasta. Jeśli chodzi o Aloisa, drugiego bardzo ważnego bohatera mogę powiedzieć, że jego wysokie mniemanie o sobie ubawiło mnie do łez.

„ A ja, Alois Petersen, cudowne dziecko, bez wątpienia jestem doskonały”

Takich uwag nie brakuję i wielokrotnie arogancja bohatera mnie zdumiewała. Od początku podejrzewałam, że pod tą zbroją znajduję się chłopak, który ma dobre, lecz samotne serce. 

Książka nie jest wielkim arcydziełem i oryginalnością nie grzeszy, jednak zakochałam się. Dlaczego? Po pierwsze,” Invocato” Pani Agnieszki Tomaszewskiej jest moją ulubioną książką, do której wracałam już wielokrotnie. „Ja, diablica” również napisana jest podobnym stylem i dawno nie trafiłam na książkę, przy której bawiłam się równie dobrze jak przy wyżej wymienionych, aż tu niespodziewanie trafiłam na „Dzień, w którym umarłam”. Kolejny powód, dla którego polecam jest humor na najwyższym poziomie. Bohaterowie są interesujący i posiadają mocne charaktery. Nie mogę nie wspomnieć o okładce. Jest straszna, mam wrażenie, że gdzieś ją widziała i moim zdaniem nie pasuję do treści.

Książka jest napisana prostym, młodzieżowym językiem, który  świetnie się sprawdza. Czyta się szybką dzięki dynamicznej akcji. Początkowo myślałam, ze to kolejny zwykły paranormal, szkoła i pewny siebie chłopak, ile tego już było? Nie oczekiwałam wiele, jednak, kiedy Diletta umarła i przeniosła się do Panteonu książka całkowicie mnie pochłonęła i szczerze zaskoczyła.

„Dzień, w który umarłam” to książka w szczególności skierowana do młodzieży. Napisana jest w oryginalny sposób i posiada ten specyficzny rodzaj humoru, który lubię. Między Dilettą a Aloisem zaczyna rozwijać się uczucie a mimo to do ostatniej strony nie szczędzą sobie złośliwości. Jeśli szukacie książki poważnej i skłaniającej do przemyśleń, odradzam. Ten arogancki diabeł i płochliwa wariatka zapewnią wam świetną zabawę i wielokrotnie rozbawią. Polecam żądnym dobrej zabawy!

 Dziękuję!
 

czwartek, 25 września 2014

"Powód by oddychać" Rebecca Donovan - recenzja

Tytuł: Powód, by oddychać
Tytuł oryginalny: Reason to Breathe
Seria: Oddechy
Autor: Rebecca Donovan

Wydawnictwo: Feeria
Data wydania:
24 września 2014                                                          
ISBN: 9788372294166                                                                                                     Liczba stron: 496


Moja ocena: 5+/6
Emma mieszka w bogatej okolicy w stanie Connecticut. Jej trudna sytuacja rodzinna sprawiła, że musiała zamieszkać z wujkiem George i ciotką Carol. Dziewczyna ma jasno wyznaczony cel, przetrwać do końca szkoły i pójść na studia. Odlicza dni, uczęszcza na zajęcia zaawansowane, jest gwiazdą sportu, jednak prawie z nikim nie rozmawia. Jej jedyną przyjaciółką jest Sara. Świat Emmy jest ułożony i z pozoru spokojny do czasu spotkania Evana Matthewsa, który zburzy jej mury obronne a głęboko skrywany sekret dziewczyny powoli zostanie odkryty.
Emma a właściwie Emily, ponieważ tak brzmi jej prawdziwe imię jest ofiarą przemocy w rodzinie. Jest to jasne od pierwszych stron. Byłam zdziwiona jak szybko jej historia mnie pochłonęła. Autorka stworzyła tak prawdziwą postać, że było to aż przerażające. Emily jest niezwykle silna, to, co ją spotyka umacnia w przekonaniu, że robi dobrze milcząc, by chronić kuzynostwo. Jej zachowanie jest dla mnie przejawem skrajnej głupoty, gdyż każdy wie, że milczenie jest najgorszym rozwiązanie.   Pomimo tego, że przez cały czas irytowało mnie jej milczenie, polubiłam ją. Ma piękny charakter. Silna i wytrwała, dba o innych. Skupiłam się całkowicie na jej osobie i trzymałam kciuki, aby wytrwała i w końcu zaznała szczęścia, które Evan może jej dać. Chłopak sympatyczny i uroczy, a mimo wszystko nie wymuskany i idealny, on również popełnia błędy, dzięki czemu ich historia jest niezwykle realna.
Książka napisana jest prostym językiem. Czyta się szybo a 490 to nie mało a jednak uciekło nim się obejrzałam. Książka ma swoje lepsze i gorsze momentu. Zacznę od początku, poznajemy Emme, jej sytuacje rodzinną i relacje z rówieśnikami. Bez wątpienia mocny początek. W momencie poznania Evana następuję lekki przestój z akcją. Bohaterka stara się zatrzymać tę znajomość na etapie przyjaźni i tu nastaje ta gorsza część, bohaterowie potajemnie się spotykają, Emma często jest poniżana w domu a wszystkie te chwilę się powtarzają. Chciałam, aby wydarzyło się coś nieoczekiwanego a tu trwałam w zawieszeniu, na szczęście nie dość długo, aby mnie zniechęcić. Kiedy akcja nabrała tępa, byłam dosłownie zgubiona. Z zapartym tchem śledziłam losy Emmy i Evana i zdecydowanie trzecia część książki jest najlepsza a zakończenie wstrząsające. Jak można zostawić czytelnika tak oniemiałego i zaskoczonego? Nie wiem jak wytrzymam do następnego tomu w niewiedzy.
Bardzo ważnym tematem lektury jest przemoc. Autorka nie szczędzi opisów okrucieństwa, jakie spotyka Emily, szczególnie ze strony ciotki. Padają ostre słowa, które niejednokrotnie sprawiały, że w zdumieniu patrzyłam na tekst przed sobą, jednak najgorsze były chwile, kiedy Carol używała siły na podopiecznej. Jej chora fascynacja krzywdą dziewczyny mnie oszałamiała. Kobiet niejednokrotnie doprowadziła do krwi, pozostawiała po sobie blizny i czuła się bezkarna. Podziwiałam Emily za jej odwagę i wytrwałość. Autorka zgotowała prawdziwy wir emocji. Naprawdę trudno przeczytać całą książkę nie roniąc łez. Wielokrotnie czułam złość, oburzenie a nawet obrzydzenie do Carol i Georga. Jak można tak traktować drugiego człowieka? W tym bestialskim świecie można znaleźć również pozytywy napawające nadzieją i szczególnie jej doceniłam.
„Powód by oddychać” jest książką, którą należy przeczytać, choć jestem świadoma, że nie wszyscy ją pokochają tak mocno jak ja. Prawdziwość tej historii dosłownie chwyciła mnie za duszę. Przeraża mnie świadomość, że gdzieś jest prawdziwa dziewczyna, kolejna Emily która cierpi i przeżywa katusze za zamkniętymi drzwiami, w tajemnicy przed wszystkimi. Jest to historia o dorastaniu, bólu i trudnych wyborach. Nie jest to piękna opowieść miłosna. Relacje bohaterów są autentyczne, nie brak w nich błędów, niedomówień i raniących słów. Z fascynacją patrzyłam na rozwijające się między nimi uczucie, piękne i czyste. Zaopatrzcie się w chusteczki i pozwólcie sobie na przeżycie tej okrutnej a zarazem cudownie rozczulającej historii razem z Emily.
Dziękuję:

poniedziałek, 22 września 2014

"Łza" Lauren Kate- recenzja


Eureka nie może się otrząsnąć po śmierci matki. Popada w apatie, nie jest wstanie odnaleźć szczęścia. Pomimo, że posiada wsparcie ojca i macochy, nie umie tego docenić. Jej cały świat, którym była matka legł w gruzach. W testamencie otrzymuję medalion, kamień gromu i księgę, której nie potrafi przeczytać. Przedmioty bardzo tajemnice i na pozór niewinne. Kiedy przyjaciel Eureki zaczyna się nimi interesować i celowo ranić dziewczynę pojawia się tajemniczy Ander, który zrobi wszystko, aby ochronić Eurekę. Matka nauczyła jej bardzo ważnej rzeczy: „Nigdy, przenigdy nie płacz”, zadanie bardzo trudne, biorąc pod uwagę, że dziewczyna jest raniona i traci bliskich. Łatwo się załamać w takich chwilach, jednak musi pamiętać, że jej łzy mogą zmienić wszystko.

Eureka jest bardzo silną bohaterką, nieuległa emocją, co większość postrzega za dziwne. Moim zdaniem jest to sposób ucieczki przed bólem, a każdy sobie z nim radzi tak jak umie najlepiej. Autorka bardzo plastycznie pokazała to, co przeżywa bohaterka. Jej wątpliwości, smutek, obawy oraz wewnętrzne przemyślenia i postrzeganie swoich błędów. Eureka jest zamknięta w sobie, co utrudnia relacje z innymi, dlatego skupiamy się głównie na niej. Drugim bardzo istotnym bohaterem jest Brooks. Przyjaźnili się od najmłodszych lat. Wspaniały chłopak i przyjaciel, oczywiście do pewnego czasu. Jak dla mnie jest największym przegranym książki. Cały czas mam nadzieję, ze jego los jeszcze się zmieni. Nie mogło oczywiście zabraknąć pięknego i dobrego chłoptasia, który niczym rycerz w lśniącej zbroi pędzi na pomoc ukochanej, czyli Ander. Nie mogę powiedzieć o nim za wiele, ponieważ dopiero go poznajemy.

Fabuła bardzo interesująca. Porusza wiele zagadnień począwszy od mitologii, przez stratę bliski do miłości. Cieszę się, że nie jest to kolejna powieść o aniołach czy innych utartych postaciach fantasy. Od samego początku jest jasne, co mogą spowodować łzy Eureki, jednak nie spodziewałam się tak zaskakującego pomysłu. Przeznaczenie odgrywa istotną rolę i w takich chwilach zastanawiam się, czy bohaterom uda się je zmienić. Jak na razie wszystko jest niejasne i czytając pojawiają się coraz to nowe pytania. „Łza” jest początkiem serii i to bardzo udanym. Rozbudziła moją ciekawość i z przyjemnością przeczytam kolejny tom.

Wątek miłosny jest obecny, ale zaznaczę, że nie wybija się na pierwszy plan. Eurek stara się odkryć tajemnicę matki i prawdę o sobie i na tym głównie się skupiamy. Akcja może nie jest bardzo zawrotna, ale powiedziałbym, że wyważona. Mamy okazję poznać najskrytsze myśli bohaterki jednocześnie uczestnicząc w niebezpiecznych zadaniach. Autorka pisze lekko i prostym językiem, co sprawia, że czyta się szybką. Miałam okazję poznać jej poprzedni cykl „Upadli”, który mi się podobał, ale z każdym kolejnym tomem był słabszy. Obawiałam się tej lektury, ale autorka stworzyła dobrą i oryginalną powieść na wysokim poziomie i mam nadzieję, że go utrzyma. Zastrzeżenie mam, co do konfrontacji na końcu książki. Pani Lauren brakuję pazura w takich chwilach i całe starcie było lekko przegadane, jakby w takich chwilach ludzi postanowili sobie wszystko wyjaśnić, mimo że są w niebezpieczeństwie, a na takie rozmowy było sporo czasu prędzej.

Okładka przepiękna wręcz bajkowa, która wraz z tytułem idealnie oddają sedno książki.

Moje wrażenia po zakończeniu „Łzy” oceniam bardzo pozytywnie. Intrygująca bohatera i wciągająca akcja. Mitologia dodaję całości magii. Książka sprawi radość każdemu fanowi gatunku.  Polecam

5-/6
Dziękuję!!!
 

niedziela, 21 września 2014

Mara Dyer!!! Wyniki Konkursu!



 

Z przyjemnością ogłaszam, że zwycięzcą konkursu zostaję:
Edyta Chmura
Gdybym mogła, każdemu ofiarowałabym tak wspaniałą i zapadającą w pamięci książkę. Niestety do dyspozycji posiadałam tylko jeden egzemplarz. Jeśli ktoś nie może udać sie do księgarni zachęcam do odwiedzenia bibliotek, ponieważ warto.
Dziękuję za udział wszystkim czytelnikom.

piątek, 19 września 2014

"Zła krew" Sally Green- recenzja


Współczesna Anglia, gdzie żyją czarodzieje i czarodziejki. Nazywa się ich białymi, są dobrzy a przynajmniej tak sami o sobie myślą. Ich największymi wrogami są czarni- źli czarownicy i czarownice. Jakiekolwiek kontakty między nimi są zakazane. Biali polują na czarnych dokonując zemsty, polegającej na torturach i ostatecznej śmierci. Z takiego związku narodził się Natan. Mieszka z babką i przyrodnim rodzeństwem, co roku poddawany jest ocenie przez najwyższą Radę Białej Magii. Nazwany półkadem jest dręczony a jego prawa z upływem czasu zostają ograniczone. Kiedy zostaję uwięziony zaczyna się jego desperacka walko o przetrwanie. Natan jest gotowy na wszystko, aby zbiec przed siedemnastymi urodzinami. W tym dniu musi otrzymać trzy dary od swojego ojca, by zostać pełnoprawnym czarownikiem.

Książka rozpoczyna się od nieudanej ucieczki Natana, pełnej bólu i krwi. Zastanawiałam się jak do tego doszło, i całe szczęście przenieśliśmy się do młodzieńczych lat bohatera śledząc jego proces dorastania. Znienawidzony przez najstarszą siostrę, często był raniony nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Podoba mi się jego niezłomna odwaga i siła przetrwania. Głównie skupiamy się na nim i brakowało mi rozwinięcia pozostałych postaci. Kiedy przywiązałam się do kogoś i zaczynał mnie interesować np. Arran, następowała zmiana i Natan zmieniał miejsce pobytu, co również wpływało na urwanie poprzednich znajomości. Mam nadzieję, że w następnej części Autorka rozwinie relacje Natana z innymi bohaterami.

W książce nie ma postaci jednoznacznie dobrych czy złych. Czarodzieje i czarodziejki nazywają się białymi, ale czy tacy są? Bardzo w to wątpię. Postępuję okrutnie i bezwzględnie. Zabijają i ścigają czarnych, ale ich największą zbrodnią, oczywiście jak dla mnie jest ich stosunek do Natana. Jak można tak traktować dziecko, pozwalać na bicie go i trzymanie w klatce. Chłopiec z obrożą na szyi to przejaw dręczenia a oni nie widza w tym nic złego, ponieważ dla nich jest tylko półkodem. Oczywiście nie wszyscy są źli. Annalise to jedyna przyjaciółka, jaką miał, jest dla Natana dobrym wspomnieniem i marzeniem trzymającym przy życiu. Ten aspekt książki pozwala na różne interpretacje bohaterów, rozmyślanie o ich poczynaniach i zadumie nad nimi.

Podzieliłabym książkę na dwie części. Pierwsza mówi po dorastaniu i uwięzieniu Natana a druga dotyczy jego ucieczki. Pierwsza jest pełna tortur. Moim zdaniem autorka trochę przesadziła. Niejednokrotnie zapłakałam nad losem młodego bohatera, ale po pewnym czasie stało się to nużące. Akcję przeplatana jest między biciem i znęcaniem się nad chłopakiem a kolejnymi ocenami przed Radą, co spowodowało wiele powtórzeń.  Bicie, ocena, tortura, ocena, próba ucieczki, ocena, cięcie nożem, ocena. Już straciłam nadzieję, że czymś jeszcze zostanę zaskoczona, aż nastał ten wielki dzień, kiedy Natan ucieka. W tym momencie zaczyna się prawdziwa akcja i muszę powiedzieć, że jest to o wiele lepsza część książki. Natan podróżuje, poznaje nowych czarnych i białych, aż w końcu zaczyna stawać się młodym mężczyzną walczącym o swoje życie.

Wielka reklama „Złej krwi” oraz fakt, że książka została przetłumaczona na 47 języków i to przed premierą, momentalnie nadmuchała moje oczekiwania i wyobrażenia. Czytając ogarniało mnie coraz większe rozczarowanie. Oczekiwałam czegoś więcej, brakowało mi lekkości i porywających dialogów. W pewnej chwili miałam już dość tego jak Natan jest traktowany i tu Pani Sally Green trochę przesadziła i zagrała na moich uczuciach. Pomimo poważnego tematu brak mi humoru, chociażby odrobiny. Złagodziłoby to wydźwięk całej książki i rozluźniło napiętą atmosferę.  Pomimo, że cały czas narzekam nie pomyślcie, że książka jest zła. Tak naprawdę jest całkiem dobra i warta przeczytania. Jestem lekko zaskoczona wielki bumem otaczającym książkę, która względem mnie nie wnosi nic nowego do tej dziedziny literatury. Główną zaletą jest dobrze wykreowana postać Natana.  Bohater pobudza emocje a czytelnik nabiera instynktu ochronnego względem zranionego chłopca. Lubię Natana i jestem ciekawa jak potoczy się jego życie. Książa skłania do przemyśleń, polecam, lecz nie oczekuje lekkiej lektury. Czytając odbyłam wzruszającą wędrówkę i  towarzyszyłam bohaterowi w heroicznej walce o wolność, pokonując przeciwności losu.  „Zła Krew” ukazuje ludzkie zahamowania i uprzedzenia a cytat, który znajduję się na początku lektury świetnie to pokazuje.

„Rzeczy nie są dobre czy złe same w sobie.

                                              Są takie, jakimi nam sie wydają.”

                                                   William Shakespeare, Hamlet

4/6
Dziękuję!!
 

wtorek, 16 września 2014

"Mara Dyer. Tajemnica" Michelle Hodkin- recenzja


Przepiękna okładka zaintrygował mnie i czułam ogromną potrzebę przeczytania tej książki. Wyczekiwałam dnia nadejścia wymarzonej paczuszki, kiedy ją dostałam dosłownie przepadłam w przepięknej i mrocznej historii.

Mara Dyer wiele przeszła. Nie pamięta wypadku i śmierci przyjaciół, aby otrząsnąć się z traumatycznych wspomnień przeprowadza się z rodziną do Miami. Nowa szkoła i samotność jest ogromnym wyzwaniem, z którym przyjdzie się zmierzyć dziewczynie. Widzi rzeczy, których nie powinna, lecz nie to najbardziej ją przeraża a fakt, że ludzie, którym życzy śmierci umierają. Za Mara ciągnie się coraz dłuższy sznur trupów a to pogłębia jej paranoje. Wytchnienie znajduję u Noaha, przystojnego chłopaka ze szkoły. Ich relacje od samego początku są pełne namiętności, obaw i mrocznych tajemnic.  Kiedy Tata mary otrzymuję sprawę obrony mężczyzny oskarżonego o zabójstwo dziewczynki, świat Mary zaczyna się chwiać a dziewczyna zrobi wszystko, aby obronić rodzinę i ukarać winnego.

Mara Dyer stała się jedną z moich ulubionych postaci literackich. Podoba mi się jej zachowanie i liczne błędy, które popełnia. Jej odruchy są niezwykle ludzkie i bardzo realne. Autorka w intrygujący sposób prowadzi wewnętrzne dywagacje i wątpliwości Mary, co do swojego zdrowia psychicznego. Jej zaburzenia a właściwie strach wywołany niewiedzą i lękiem wkręciły mnie od samego początku i uważnie śledziłam poczynania bohaterów, szukając wyjaśnienia. Dziewczyna ma wielkie serce i troszczy się o bliskich, stara się ich chronić nawet przed sobą. Wspaniale wykreowana postać. Bohater męski, czyli Noah jest dla mnie zagadką. Na początku wydaję się narcystycznym bogatym chłoptasiem, który lubi zmieniać dziewczyny jak rękawiczki. Mam wiele pytani odnośnie jego osoby a Pani Michelle Hodkin bardzo skąpo udzielała odpowiedzi. Ważną rolę odgrywa rodzina Mary. Poznajemy ich życie i relacje, które stanowią istotną rolę w powieści.

Narracja pierwszoosobowa prowadzona przez Marę sprawdziła się genialnie. Śledzimy losy dziewczyny i jej myśli a mimo to pozostajemy w niewiedzy. Napięcie jest ogromne i trzyma do samego końca. Czytając nie spodziewałam się takiego zakończenia, dlaczego? Ponieważ nie dało się go przewidzieć!!! Zaskakująca i tajemnicza książka, która napisana jest prostym i plastycznym językiem, co sprawia, że czyta się szybko, tym bardziej, że akcja jest dynamiczna i wciągająca.

„Mara Dyer. Tajemnica” to książka, do której podeszłam z wielkim zaufaniem i oczekiwaniami, Pani Hodkin mnie nie zawiodła a wręcz przeciwnie. Ofiarowała nam, czytelnikom niezwykły dar w postaci ogromnej palety emocji, które towarzyszą podczas czytania. Historia tak niezwykła, piękna a chwilami straszna i wywołująca dreszcze na plecach. Po zamknięciu książki chciało mi się płakać z frustracji, ponieważ ja chcę więcej! Chce poznać odpowiedzi! Chce więcej Noaha! Chce znać jego przeszłość! I tak mogłabym bez końca, ponieważ nie mogę przestać myśleć o życiu bohaterów i „chcę” jest tu za słabym słowem na wyrażenie mojej potrzeby. Ja pragnę, pożądam a wręcz potrzebuję poznać dalsze losy bohaterów. „Mara Dyer” jest książką niepowtarzalną, wartka akcja porywa w wir nieoczekiwanych i zaskakujących wydarzeń, bohaterowie wykreowani po mistrzowsku, ta książką jest po prostu doskonała. Piękna !

6/6

Dziękuję!!!
 

niedziela, 14 września 2014

"Bezmyślna" S.C. Stephens- recenzja


Denny dostaje posadę stażysty w znanej firmy reklamowej i wraz ze swoją dziewczyną Kierą przeprowadzają się do Seattle. Stary przyjaciel Dennego, Kellan wynajmuje im pokój i wtedy wszystko się zmienia. Denny i Kiera są szczęśliwi już od ponad dwóch lat i postanowili rozpoczęć nowe, odpowiedzialne życie. Chłopak popada w wir pracy a Kiera czuję się coraz bardziej samotna. Ich związek zostaje wystawiony na próbę a Kiera nie podoła temu wyzwaniu, poszuka namiętności i bliskości u Kellana.

Ciężko mi pisać tę recenzję. Książkę przeczytałam bardzo szybko i z pewnością potrafi wciągnąć czytelnika, jednak emocje, które funduję powieść w większości nie należą do dobrych. Rozpoczynając lekturę już na pierwszy rzut oka widać, że autorka nie szczędzi opisów. Lubię obszerne lektury, ale takie, które są pełne akcji i dialogów a tu poznaję bardzo drobne szczegóły, chociażby bohaterka potrafi opowiadać o wyglądzie członków zespołów przez kilka strona, zaczynając od tego samego: on maiła takie włosy, oczy, spodnie, spojrzenie i w ten oto sposób poznajemy kilku bohaterów. Wiele takich drobiazgów powinno być nam oszczędzonych, zwalniają akcję i nie wnoszą nam nic do książki.

Najmocniejszym punktem książki jest Denny. Miły chłopak, wrażliwy i odpowiedzialny. W większości książek tacy znikają w tłumie, ponieważ nie są kontrowersyjnie, ale mój Boże nie on. Denny to chłopak, o którym się marzy i pragnie się zostać jego dziewczyną. Nie mogę wybaczyć Kierze tego, co mu robiła. Zwodziła go przez długi czas, sypiając zarówno z nim jak i Kellanem. Jej zachowanie momentami zapierało mi dech i to nie z zachwytu, lecz z oburzenia. Kenllan natomiast był jego bliskim przyjacielem a zrobił ciąć takiego. Chłopaka można polubić, skrzywdzony w młodości, szuka ukojenia i znajduję je u dziewczyny jedynej bliskiej mu osoby. Zarówno Kellan jak i Kiera są pełni wad. Kłamią, zdradzają, obrażają i krzywdzą sobie bliskie osoby.

Znajdą się tacy, co albą książkę pokochają lub znienawidzą. „Bezmyślna” to idealny tytuł książki a właściwie głównej bohaterki, ponieważ dziewczyna popełnia błąd za błędem. Mogę się zgodzić, że można pokochać dwie osoby, lecz nie można być egoistom i należy pozwolić na szczęście jednej z nich. Nie można mieć wszystkiego. Nad moralnością Kiery i Kellana, ponieważ on również ma wiele za uszami, mogłabym mówić bardzo długo a powód tego jest tylko jeden- było to złe.

Lubię książki twarde, ostre i prawdzie lub tak mi się wydawało, być może ma w sobie o wiele więcej z romantyka? A „Bezmyślna” mojego serca nie porwała, była ciekawością, która mnie zawiodła i Tylko Denny trzymał mnie przy tej lekturze, już kilkakrotnie o nim pomyślałam i to po zakończeniu książki. Gwiazdy rocka są przereklamowane, bo Denny jest boski. Książka jest czymś nowym, czy polecam? Tylko odważnym i szukającym bezwzględnego wyrachowania. Książce zawdzięczam zszargane nerwy i nie jedno przekleństwo.  

2+/6

Dziękuje !!!
 

środa, 10 września 2014

"Czekając na Gonza" Dave Cousin- recenzja


„Czekając na Gonza” tytuł mnie zaintrygował i zaciekawił. Miałam pewne wyobrażenie tej książki, ale to, co dostałam mnie zaskoczyło i to pozytywnie.

Marcus Osbourne, a właściwie Oz razem z rodziną przeprowadzają się na wieś, gdzie niema internetu, przyjaciół, życia towarzyskiego, dobrej muzyki, ale za to jest stary zniszczony dom, który wygląda jak z horroru. W szkole poznaję Rayana, sympatycznego chłopca lubiącego science fiction. Niestety Oz w wyniku utraty telefonu traci jedynego przyjaciele w tej zapadłej dziurze. Nie jest mu łatwo, tym bardziej, że Isabel znana, jako Psycholka nieustannie go straszy. Jednak to nie jego codzienne problemy spędza mu sen z powiek a przypadkowe odkrycie tajemnica siostry Meg. Dziewczyna jest w ciąży. Oz tak bardzo zafascynował ten fakt, że zaczyna czytać książki o ciąży i nadaję nienarodzonemu dziecku imię „Gonzo”.

Marcus jest jeszcze młody i to widać. Poznajemy jego codzienne życie, często skupiamy się na błahych sprawach. Być może dla większości są to sprawy często wyolbrzymione, jednak będąc w wieku szkolnym i uczestnicząc w wydarzeniach, które go ośmieszają lub tak jak w przypadku Oza jest się gnębionym przez ucznia, to wielka tragedia. Czytając książkę wróciłam do szkolnych lat i muszę powiedzieć, że autor wykreował bardzo realistyczne otoczenie. Jednak nie to mi się podobało w książce. Temat dziecka jest świetnym pomysłem. Nie skupiamy się bezpośrednio na Meg, choć jej emocje są również pokazane. Mamy okazje zobaczyć jak ciąża wpływa na innych domowników, szczególnie na Oza. Chłopak pomimo swojego młodego wieku podchodzi do tego bardzo spokojnie, chwilami wręcz z entuzjazmem. Pragnie poznać małego Gonza. Oczywiście są chwile, kiedy wykazuje się brakiem odwagi, nie mówi, co naprawdę myśli jednak w najważniejszym momencie potrafi się zachować porządnie i wyrazić swoje zdanie względem małego Gonza.

Książka idealna dla młodszego czytelnika, ale i starszy przeczyta ją z przyjemnością. Napisana jest prostym młodzieżowym językiem, dzięki czemu czyta się lekko i szybko. Jak dla mnie trochę z krótka, ponieważ 254 strony przeleciały nim zdążyłam się zorientować. Dave Cousins pokazał idealnie emocje nie tylko dzieci, ale i rodziców. Ich reakcje są realne, autor pokazuje nie tylko mocne strony bohaterów, ale i wady. Bardzo podoba mi się, że Oz cały czas zwraca się do „G”, czyli Gonza, sprawia to, że temat ciąży nieustannie wisi w powietrzu.

„Czekając na Gonza” jest miłą lektura pełna humoru. Warto przeczytać również dla uświadomienia sobie konsekwencji płynących  z niektórych zachowań, ale również świadomość, że ciąża może przerażać, lecz z doświadczenia wie, że dziecko jest cudem, który bezgranicznie się kocham a Oz wiedział to od samego początku, być może, dlatego tak bardzo go lubię. Polecam

4+/6
Dziękuję!!!
 

poniedziałek, 8 września 2014

"Tylko mnie uwiedź" Sylvia Day- recenzja



Amelia już w młodości pokochała cygańskiego koniuszego Colina. Chłopak opierał się temu uczuci świadomy swojej niskiej pozycji społecznej jednak to nie brak majątku rozdzielił parę a śmierć  Colina. Dziewczyna cierpiała po śmierci ukochanego i mimo, że minęło sześć lat Amelia nadal nie potrafi oddać swego serce innemu. Kierowana rozsądkiem i praktycznością planuje ślub ze swoim najlepszym przyjacielem  Ware. On szuka kobiety, która ujrzy w nim coś więcej niż majątek a ona kogoś, kto zaakceptuje je przeszłość i ojca przestępcę.  Jej plany ulegają zmianie, kiedy podczas balu maskowego poznaję hrabiego Montoya, który budzi w niej ogień pożądania. Amelia ogarnięta żądza i fascynacją podąża za nieznajomym w masce i oddaje się swoim marzeniom, jednak fakt, że to Colin kryje się pod ukryciem wystawi jej uczucia na próbę.

To, że Colin pozostał przy żuciu zostało ujawnione w pierwszej części serii „ Tylko on”. Narrator pokazuje nam wydarzenia dotyczące bezpośrednio Colina jak i Amelii, dlatego też tożsamość Montoy jest znana od samego początku, oczywiście jest to zamierzone, ponieważ nie chodzi tu o niewiedze czytelnika  a bohaterki.  Colin po wypełnieniu zadania w Francji postanowił wrócić do ukochanej, jednak niefortunny zwrot wydarzeń wplątuję go w morderstwo i musi uciekać oraz jednocześnie próbuję udowodnić swoją niewinność wraz ze swoim pracodawcom Simonem.  

Colin wielokrotnie podkreśla swoją miłość względem Amelii, jednak przeżył sześcioletnią rozłąkę i  tu rzuca się fakt, że niebyły to lata celibatu. Czytając miałam mu za złe, że tak postąpił. Być może majątek jest ważny, ale, dlaczego pozwolił kobiecie swojego życia opłakiwać stratę ukochanego? Wątek ten wydaję się trochę naciągany lub za mało rozbudowany. Pomimo swoich wad polubiłam Colina za zdolność walki o uczucie oraz wyrzeczenia, aby osiągnąć cel, chociaż muszę powiedzieć, że ciężko mi było zrozumieć jego motywy tym bardziej, że Amelia nigdy nie oczekiwała od niego więcej. Pragnęła go dla niego samego, kochała takiego, jakim był. Jeśli chodzi o Amelię, to jest postacią, której nie da się nie lubić. Dobra, wyrozumiała a przede wszystkim obdarzona niezwykłym temperamentem i żywiołowością. Wewnątrz tej pięknej kobiety, są ukryte marzenia i dziecięca radość, która dodaję jej uroku. Może wydawać się to czymś pospolitym, jednak w czasach gdzie liczyła się pozycja i dobre zachowanie, każdy przejaw wzburzonych emocji jest czymś gorszącym.

Czytałam już książki z tej serii, poznałam styl autorki, dlatego się cieszę, że i tym razem mnie nie zawiodła. Akcja jak zawsze toczy się w zawrotnym tępię i po raz pierwszy chciałam, aby chwilami zwolniła. Miałam ochotę zagłębić się w niektóre wydarzenia i poznać szczegóły, lecz nie było mi to dane. W książce cały czas coś się dzieję i dzięki temu czyta się szybko a całość nakręca wiszący w powietrzu erotyzm oraz ogromna ilość intryg.

Po zakończeniu książki czuję nieodpartą chęć poznana dalszych losów Simona oraz hrabiego Ware. Ta dwójka wzbudziła moją sympatię oraz zadumę nad ich dalszym życiem. Szczególnie Ware zaimponował mi swoją dobrocią, szczerością oraz odwago. Mam nadzieję, że któryś z następnych tomów będzie dotyczył jego osoby. Jeśli chodzi o romanse oraz serie erotyczne, to ta należy do moich ulubionych. Tu bohaterowie nie uprawiają cały czas seksu. Podniecenie jest wyczuwalne i to dużo bardzie nakręca czytelnika niż ciągły seks.

„Tylko mnie uwiedź” to książka, którą warto przeczytać. Bohaterowie pełni życia i żadni namiętności, która jest wspaniałym urozmaiceniem zawrotnej akcji. Polecam !!!

5-/6
Dziękuję !!!
 

wtorek, 2 września 2014

"Małżeńska fuzja" Jennifer Probst- recenzja


Sawyer Walls, jest przedsiębiorcą i planuje otwarcie sieci hoteli „IDEAŁ”, w tym celu nawiązuję współprace z cukiernią La Dolce Famiglia. Piękna, lecz chłodna Pani Prezes ulegnie zdeterminowanemu Sawyerowi, lecz nie z powodu seksu postanowią się związać. Małżeństwo zostaje na nich wymuszone i para dopracowuje korzystną fuzje, która połączy obie firmy. Julietta i Sawyer szybko się przekonają, że nie jest prosto żyć wedle ustalonych reguł.

Julietta jest już dorosłą kobietą, lecz nigdy nie zaznała spełnienia w seksie. Fakt ten sprawił, że stała się oziębła i nie szukała kochanka, aż do momentu spotkania Sawyera. Mężczyzna udowodnił swoje umiejętności i spełnił jej marzenie o orgazmie. Relacja ta początkowo opierała się na namiętności i pierwotnej żądzy. Szybko się okazało, że  Julietta pragnie więcej, ale Sawyer nękany trudną i bolesną przeszłością boi się zaangażować. Julietta pomimo swojego zimnego podejścia do sprawy jest w głębi serca zranioną kobietą i miło było oglądać jak jej wizerunek się ociepla. Jeśli chodzi o Sawyera, muszę powiedzieć, że najbardziej podoba mi się relacja między nim a Wolfem. Przygarnął poranionego chłopaka i otoczył opieką, czym zyskał dodatkowe punkty. Moja początkowa sympatia względem Sawyera osłabła pod koniec lektury, ponieważ mężczyzna wykazał brak jakiejkolwiek walki o miłość ora z wiary w siebie.

Jestem zachwycona, że nie jest to miłość od pierwszego wejrzenia. Zaczęło się od seksu, przez trudne próby poznania się lepiej, aż w końcu zaiskrzyło. Bohaterowie nie wzdychają do siebie i właśnie, dlatego tak dokładnie widać każde głębsze uczucie między nimi, każdo oznaka czułości jest zauważalna.

Książka jest napisana prostym językiem a autorka ma lekkie pióro, co łatwo dostrzec, ponieważ czyta się szybko. „Małżeńska fuzja” to czwarta część serii „Małżeństwo z milionerem” Pani Jennifer Probst. Jeśli nie czytaliście poprzednich książek, bez obawy, w tej odnajdziecie się bez problemu. Lektura ma odrębną fabułę i nieznajomość serii nie jest konieczna.

„Małżeńska fuzja” jest pełna powtórzeń. Szczególnie nużyło mnie wracanie do przeszłości Sawyera. Bity, głodzony uciekł z rodziny zastępczej, żeby tego było mało obwinia się o śmierć bliskiej osoby. Nieustanne udręczanie  Sawyera było wręcz nudne. Wielokrotnie wraca do swojej przeszłości używając niemal tych samych opisów. Kolejny minus za brak napięcia. Skupiamy się głównie na aspekcie uczuciowym bohaterów, lecz nie zauważyłam punktu kulminacyjnego, jeśli taki był nie wywołał większych wrażeń. Gdzie niebezpieczeństwo i zaskoczenie? Brak! Książka pod każdym względem przewidywalna.

Książkę określiłaby mianem sztampowego romansu. Miła w odbiorze, lecz światem nie wstrząśnie.  Lektura bardzo lekka, nie wymaga głębszych przemyśleń, dlatego „Małżeńska fuzja” jest dobra na odprężający wieczór. Miło spędziłam czas czytając, jednak po zakończeniu pozostało wiele zastrzeżeń i sprzecznych uczuć . Wolf jesteś największym atutem książki i tylko dla ciebie mogę ją polecić.

3/6
Dziękuję!!!