Martyna Raduchowska „Łzy Mai”
Uroboros, premiera 4 lipca 2018 r.
W nieruchomych oczach Mai odbijał
się ogień.
Porucznik Jared Quinn nie mógł
oderwać od nich wzroku. Adrenalina łagodziła ból tak skutecznie, że niemal
zapomniał o przestrzelonym boku, a szum krwi w uszach zdołał całkowicie
zagłuszyć pomruk pożaru i trzask tryskającego iskrami okablowania. W jednym z
sąsiednich pomieszczeń wciąż rozlegały się strzały i przeraźliwe wrzaski, ale
Jared nie zwracał na nie uwagi. Z rosnącym niepokojem próbował wyczytać coś z
pustych źrenic Mai. Srebrzyste tęczówki androida wyglądały jak dwa płatki
przybrudzonego śniegu, a sączące się spod powiek łzy przywodziły na myśl
kryształki lodu topniejące wolno w cieple płomieni.
Gabinet, do którego Quinn
przytaszczył sparaliżowaną replikantkę, był chyba ostatnim ocalałym
pomieszczeniem w całej siedzibie Beyond Industries. A na pewno jednym z
nielicznych, bo w pozostałych rozpętało się prawdziwe piekło. Przez ścianę z
pancernego szkła Jared miał świetny widok na zdemolowane, płonące laboratorium.
Nie pozostał tam już nikt żywy, walki szybko przeniosły się na niższe piętra,
znacząc drogę kałużami krwi i ciałami zabitych.
Zhakowane systemy bezpieczeństwa
wyłączyły zraszacze, zanim woda zdołała stłumić pożar. Mokre meble, aparatura i
komputery buchały parą i migotały w świetle kopcących płomieni. Podłogę
zaściełały kawałki szkła i rozniesionych w drzazgi mebli. Raz po raz rozlegał
się szczęk pękających od gorąca żarówek, nieliczne działające lampy mrugały
nerwowo, pobzykując w rytm kolejnych rozbłysków.
Quinn nie potrafiłby powiedzieć, jak
długo to trwało. Szalejący w pracowni ogień, podsycany łatwopalnymi
chemikaliami, ryczał coraz głośniej, skwierczące powietrze drżało gorączkowo, a
każda sekunda zdawała się trwać bez końca. Zupełnie jakby wysoka temperatura
zdołała wypaczyć nie tylko materię, ale też czas, spowalniając go, topiąc, rozciągając.
Gdzieś z głębi budynku dochodziło monotonne zawodzenie alarmu, odgłosy
wybuchów, łomot, dziki wrzask atakujących, wycie mordowanych. Potworna
kakofonia cichła powoli, wypierana przez złowrogą ciszę.
I wtedy huknął pojedynczy wystrzał.
Dużo głośniej, bliżej niż poprzednie. Jared odruchowo schylił głowę, a potem obejrzał
się i zamarł, ujrzawszy sylwetkę sierżanta Marcusa Blake’a. Mężczyzna stał w
płonącej pracowni, raptem kilka kroków od nich, zaraz po drugiej stronie
szklanych drzwi do gabinetu, w którym ukryli się Quinn i jego android.
Marcus patrzył wprost na dowódcę,
ale go nie widział. Dzieląca ich wzmocniona szyba była okopcona, zbryzgana krwią,
poprzecinana gęstą siecią rys i pęknięć. Na domiar złego pokój tonął w
półmroku, a powierzchnia szkła mieniła się refleksami ognia, dodatkowo
ograniczając Blake’owi widoczność. Zanim Jared zdołał cokolwiek zrobić, zawołać
czy mrugnąć latarką, detektyw raptownie odwrócił się i podniósł broń. Zdążył
strzelić tylko raz. Gdzieś od strony schodów zaterkotał karabin. Na piersi
Marcusa wykwitł bukiet karminowych plam, jego usta rozwarły się do krzyku, który
nie zdążył wybrzmieć. Pistolet wypadł ze zmartwiałej dłoni, ciało runęło na
podłogę, malując w powietrzu grube warkocze czerwieni.
Porucznik zaklął, a kiedy dostrzegł
strzelca, zaklął raz jeszcze. Przypadł do Mai, złapał ją za kołnierz kurtki,
wytaszczył spomiędzy regałów i dowlókł aż pod ścianę gabinetu. Od ciała
detektywa dzieliło ich teraz niecałe pół metra. Jared wzdrygnął się pod
spojrzeniem jego martwych
oczu i szybko
odwrócił wzrok.
On był ostatni, pomyślał, czując,
jak bezsilna wściekłość zaczyna buzować mu w żyłach.
Ścianę, pod
którą się znaleźli, podobnie jak drzwi wykonano z pancernej szyby. Zupełnie
przejrzystej, ale paradoksalnie tylko tutaj mogli pozostać niezauważeni.
Chowanie się za meblami przyniosłoby skutek wręcz odwrotny.
W głębi pokoju panował chłód i
ciemności, tam byliby widoczni jak na dłoni. Nie spodziewali się podobnej
masakry, ba, w ogóle nie przewidzieli żadnych problemów, nie mieli więc na
sobie skafandrów taktycznych. Zamiast nich nosili zwykłe uniformy Guardian
Angel, których mechanizmy
maskujące
ograniczały się do dynamicznego adaptowania pigmentacji. Tymczasem zaraz za
ścianą płonął sprzęt laboratoryjny, aparatura, stanowiska komputerowe.
Roztańczony ogień oszukiwał detektory ruchu, jego blask oślepiał standardowe
czujniki podczerwieni, a nagrzane szkło zapewniało
doskonały
kamuflaż w termowizji. Quinn nigdy za bardzo nie interesował się robotyką, ale
dałby sobie rękę uciąć, że maszyna odpowiedzialna za śmierć Blake’a nie miała
na wyposażeniu irdh, Infrared Digital Holography [Infrared Digital Holography – podczerwona holografia
cyfrowa], systemu
wizyjnego, który umożliwiał holograficzną rekonstrukcję znajdujących się za
płomieniami obiektów. Słowem, im bliżej ognia się trzymali, tym większe było
prawdopodobieństwo, że morderca Marcusa ich nie zauważy.
I faktycznie, nie zauważył. Szybkim
krokiem przemierzył pracownię, dokładnie lustrując każdy kąt, a okruchy szkła
chrzęściły i pękały pod ciężarem jego tytanowych stóp. Wreszcie mechaniczny
żołnierz zniknął za drzwiami prowadzącymi na korytarz. Znów nastała cisza zakłócana
tylko
trzaskaniem ognia.
Jared rozluźnił się nieco, zerknął
na Mayę. Minęły długie minuty, zanim gdzieś na dnie jej źrenic zamajaczył
wreszcie przebłysk świadomości. Quinn odetchnął z ulgą i powodowany dziwnym
odruchem, impulsem, nad którym nie zdążył zapanować, wziął replikantkę za rękę.
Nigdy wcześniej nie zrobił czegoś podobnego, takie gesty rezerwował wyłącznie dla
ludzi. A teraz ku własnemu zaskoczeniu głaskał kciukiem wierzch jej dłoni i
modlił się, by wreszcie odzyskała przytomność.
Maya nie odwzajemniła uścisku.
Leżała na wznak, zupełnie bez ruchu, poza krótkimi momentami, w których jej
filigranowym ciałem wstrząsały drgawki. Przez cały czas wbijała w towarzysza
nieobecne spojrzenie i ledwo zauważalnie poruszała wargami. Jared mocniej
zacisnął palce, wpił je głęboko w syntetyczną skórę, by wyrwać Mayę z
otępienia, dodać jej otuchy dotykiem, zapewnić, że nie została sama, a nade
wszystko zmobilizować ją do działania, przypominając, że porucznik Quinn nadal
żyje i potrzebuje pomocy...
To nie o nią się boję, stwierdził
nagle z takim przekonaniem, że aż go zmroziło. Dopiero teraz uświadomił sobie, że
kiedy padła mu do stóp rażona impulsem elektromagnetycznym, nie poczuł nic, a
przez głowę przemknęła mu tylko jedna myśl: za cholerę nie poradzi sobie sam,
bez jej
nadludzkiego
wsparcia.
Wcale nie modlę się o jej ocalenie,
spowiadał się dalej sam przed sobą, bezskutecznie próbując zagłuszyć wyrzuty sumienia.
Modlę się o własne. Bo jeśli Maya szybko nie odzyska sprawności, nie mam
praktycznie żadnych szans.
Jared znów napotkał martwe
spojrzenie detektywa Blake’a.
On był ostatni, pomyślał znowu i
rozejrzał się po zrujnowanym laboratorium. Po sierżant Helen McKay została
tylko mokra plama, skwiercząca i parująca w kręgu wysokich płomieni. Krwawe
strzępy, które zaledwie godzinę temu były detektywem Maxwellem Rosso, teraz
dekorowały kafelki makabryczną mozaiką. Tuż obok, dobre pół metra nad ziemią,
wisiał detektyw Lawrence O’Neill, przyszpilony do ściany długimi stalowymi
prętami. Gwoździarka pneumatyczna leżała u jego stóp.
Porucznik zacisnął zęby i odwrócił
głowę.
– Pośpiesz się, proszę – szepnął. Po
omacku odszukał drugą dłoń Mai i ścisnął ją mocno. –Proszę.
Ciało replikantki zadygotało w
odpowiedzi, a jasnoszare oczy uciekły w głąb czaszki.
***
Harmider, który przywrócił go
rzeczywistości, Jared wziął początkowo za odgłos dalekich wystrzałów. Dopiero
gdy wsłuchał się uważniej, doszedł do wniosku, że było to raczej jednostajne
łomotanie, jakby coś ciężkiego głucho waliło o metal. Zanim zdołał ustalić,
skąd ów dźwięk dochodzi, ujrzał, jak na jednej ze ścian laboratorium, wysoko, niemal
pod samym sufitem, miarowo wygina się i wybrzusza osłona wentylacji. Kolejne
uderzenie wyrwało wreszcie pokrywę ze ściany, ukazując szczupłą nogę w
granatowym trampku. Kawał metalu z potwornym łoskotem runął w dół, wzniecając
chmury dymu i iskier. Z przewodu wentylacyjnego wyłoniła się druga noga, potem
tułów, ramiona, szyja, wreszcie głowa i twarz okolona krótkimi pasemkami
popielatych włosów...
Quinn głośno wciągnął powietrze, nie
wierząc własnym oczom.
To była Pomyłka. Ellen Take.
Ekslaborantka kryminalistyczna i obecna pracownica naukowa Beyond Industries. Ostatnia
osoba, którą Jared spodziewał się ujrzeć żywą w takich okolicznościach.
Dziewczyna rozejrzała się po
dogasającym pobojowisku, potem niepewnie popatrzyła w dół, oceniając wysokość. Gdy
wreszcie przysiadła na krawędzi przewodu i opuściła nogi gotowa do skoku, Quinn
kątem oka złowił ruch po drugiej stronie zrujnowanej pracowni. Zerknął w tamtym
kierunku, szybko zidentyfikował intruza. Scyborgizowany klon, model Easy
Puppet, całkowicie bezwolna marionetka kontrolowana zdalnie za pośrednictwem
biochipa umieszczonego w korze przedczołowej. Chodzące oczy, uszy i karabin
strzegących budynku systemów bezpieczeństwa. W normalnych warunkach nazywane
pieszczotliwie Kukiełkami,
Easy Puppets były całkiem
sympatycznymi i niesprawiającymi kłopotów osobnikami. Szkopuł w tym, że przed
godziną systemy bezpieczeństwa Beyond Industries trafił szlag, a Kukiełki
ochoczo przejęły inicjatywę i zaczęły mordować wszystko, co stanęło im na
drodze.
Quinn, niewiele myśląc, skoczył do
drzwi. Wypadł z gabinetu i dał nura między zwęglone stoły. Ostrożnie stąpał po
rozsypanym szkle, kluczył wśród sprzętów i chemicznej aparatury, przemykał od
zasłony do zasłony i przez cały czas myślał tylko o jednym.
Ona jest ostatnia.
W jednej chwili zapomniał o Blake’u,
O’Neillu, Rosso i McKay. Zabronił sobie pamiętać, wyrzucił z głowy krwawe obrazy,
wyciszył umysł. Nie wolno mu było teraz o nich myśleć. Im nie mógł już pomóc,
Pomyłce – tak. Fakt, że od ładnych paru miesięcy nie pracowała dla policji, nie
miał w tej chwili najmniejszego znaczenia. Musiała przeżyć – w mniemaniu Jareda
wciąż była jedną z nich, a swoich nie porzuca się na pewną śmierć. Pomyłka
jakimś cudem przetrwała masakrę, podczas gdy reszta jego ludzi nie miała tyle
szczęścia. Szczęściu zaś, jak wiadomo, trzeba pomagać. Dlatego Quinn nie miał
zamiaru pozwolić, by czająca się w przeciwległym kącie Kukiełka zrobiła z nią
to samo co z Helen McKay.
Pomyłka była ostatnia. Wreszcie
odepchnęła się od krawędzi. Skoczyła.
Ale nie zdążyła wylądować.
Jared rzucił się do przodu. Easy
Puppet otworzył ogień. Porucznik złapał spadającą dziewczynę wpół, zasłonił
własnym ciałem, pociągnął za sobą. Pociski wbiły się w ścianę tuż za nimi,
zasypując ich kawałkami zaprawy i cegieł. Runęli na podłogę dokładnie w
momencie, w którym pierwsza łuska z brzękiem potoczyła się po kafelkach.
– Leż spokojnie – warknął Quinn do
szamoczącej się dziko Pomyłki.
– Red... – szepnęła, natychmiast
rozpoznając jego głos. Znieruchomiała w jednej chwili. – Dobry Boże, Red, byłam
pewna, że nie żyjesz...
Nowa porcja kul z hukiem rozpruła
tynk, wypełniając powietrze kłębami pyłu.
– I nawzajem, dziewczyno.
Trzecia seria, dużo krótsza od
poprzednich, urwała się, zanim się na dobre zaczęła. Zasyczał osypujący się
gruz, zabrzęczały łuski. A potem wszystko umilkło.
Quinn i Pomyłka
przywarli do ziemi, nasłuchując czujnie.
Nie byli w stanie wychwycić
najmniejszego szmeru, w pracowni zapanowała taka cisza, jakby leżeli zamknięci pod
dźwiękoszczelnym kloszem. Nagle dziewczyna zesztywniała, wbiła Jaredowi palce w
przedramię.
– Widzisz go?
– Widzę – wyszemrała ledwo
słyszalnie. – Na twojej drugiej, za stołem z wirówkami próżniowymi.
Porucznik zerknął we wskazanym
kierunku, na co Kukiełka, jakby tylko na to czekając, wyszła z kryjówki.
Przystanęła pośrodku laboratorium i zaczęła wolno obracać się wokół własnej
osi, skanując teren i przecinając powietrze wiązką lasera. Quinn usłyszał, jak
Pomyłka wstrzymuje oddech.
Objął ją ciaśniej, przygniótł do
ziemi.
– Ani drgnij. On reaguje na ruch.
Chmury ceglanego pyłu opadały
nieśpiesznie, topniały, rzedły. W każdej chwili mogły odsłonić ich pozycję.
– Red...
– Ani drgnij.
Ani drgnęła. Sparaliżowana strachem,
nie poruszyła się, nawet gdy czerwony punkcik celownika zaczął błądzić po jej
ciele. Choć oboje z Quinnem byli jak dwie kamienne figury, zdradził ich kurz,
który wzbijał się w powietrze wraz z oddechem. Easy Puppet długo patrzył na
nich przez ciemną zasłonę hełmu. Wykrył ruch, nie było co do tego wątpliwości, ale
z jakiegoś powodu nie otwierał ognia.
Minęła dobra minuta, zanim Jared
zdecydował się sięgnąć po broń do kabury na udzie. Kukiełka nie zareagowała. Pozwoliła
mu wycelować sobie w tors i ze spokojem przyjęła trzy pociski, które wgryzły
się głęboko w kamizelkę kuloodporną.
Porucznik i Pomyłka gapili się na
nią w niedowierzaniu, wreszcie spojrzeli po sobie.
– Długo jeszcze
macie zamiar tak leżeć? – zapytał dźwięczny, kobiecy głos.
Quinn poderwał głowę. Parsknął z
cicha i uśmiechnął się szeroko.
– Uwielbiam twoje wyczucie chwili,
May.
Replikantka odpowiedziała mu
niedbałym salutem i odwzajemniła uśmiech.
– Do usług, poruczniku.
Stała w progu gabinetu, ciężko wspierając
się na klamce.
Na pierwszy rzut oka wyglądała
zupełnie niepozornie: drobna kobietka o łagodnych rysach i bystrym spojrzeniu jasnoszarych
oczu. Asymetrycznie ścięte włosy z jednej strony sięgały jej ramienia, z
drugiej kończyły się tuż za linią szczęki. Miały barwę atramentu i mocno
kontrastowały
z bladą cerą.
Policyjny uniform, ciężkie skórzane buciory, a już tym bardziej oparty o ramię
karabin zdawały się zupełnie do Mai nie pasować.
– To ty ją unieszkodliwiłaś? –
zapytała Pomyłka, wstając z podłogi i wskazując zastygłą w bezruchu Kukiełkę.
– Ja – przyznała replikantka, po
czym ruszyła przez laboratorium, lekko powłócząc prawą nogą. Gestem kazała im podążyć
za sobą. – Steward nadal działa, udało mi się nawiązać łączność...
– Steward?
– Program zarządzający całym
budynkiem – wyjaśniła szybko Pomyłka.
– Zamachowcy sforsowali jego systemy
bezpieczeństwa, przejęli nad nim kontrolę i kazali mu przeprogramować Easy
Puppets. Na szczęście jest na crackerskim haju, łatwo dał mi się zahibernować.
Klony zachowały wspólną świadomość i nadal są w pełni zależne od Stewarda, więc
wszystkie usnęły razem z nim. Ale nie będą spać wiecznie, system zaraz się
zrestartuje. Pryskajmy stąd, zanim się przebudzą.
Wypadli z pracowni i puścili się
biegiem w stronę windy.
Maya zamykała pochód, kuśtykając
bokiem i cały czas mierząc w wejście do laboratorium. Drzwi kabiny rozsunęły się
przed nimi łagodnie, niebieskawe światło zalało korytarz. Replikantka wskoczyła
do środka jako ostatnia, ani na moment nie opuszczając broni.
– Na dach – zakomenderowała krótko.
Pomyłka posłusznie przyłożyła kciuk
do skanera linii papilarnych i wybrała przycisk. Quinn zerknął na Mayę. Odwzajemniła
spojrzenie, dopiero gdy drzwi zamknęły się z cichym sykiem i dźwig łagodnie
ruszył w górę. Przewiesiła sobie karabin przez ramię, otarła spocone czoło i
utkwiła w poruczniku srebrzysty wzrok.
– Udało mi się zawiadomić komendę i
wezwać pomoc.
Wysłali po nas helikopter.
– Świetna robota, May – powiedział
Jared i po krótkim wahaniu położył jej dłoń na ramieniu.
Drgnęła zaskoczona, ale nie
odtrąciła jego ręki.
– Myślałem, że już po tobie.
– Wiem. Ja też tak myślałam –
przyznała poważnie. – Zdjęłam ekranowanie, żeby połączyć się ze Stewardem, a
wtedy on aktywował emitery EMP, rozwalił elektroniczny zamek w drzwiach
laboratorium i napuścił na was Kukły. O mało mnie nie usmażyło. To najwyraźniej
nie jest mój
dzień, Red.
Umilkli oboje, po czym zerknęli na
wyświetlacz nad ich głowami. Nie zdążyli zobaczyć, ile poziomów dzieli ich od dachu,
bo w tej samej chwili cyfry i światło zgasły, pogrążając ich w nieprzeniknionym
mroku, a winda podskoczyła gwałtownie i stanęła między piętrami.
– No i wykrakałam – westchnęła
replikantka, przerywając grobową ciszę. – To zdecydowanie nie jest mój dzień.
KSIĄŻKA DO KUPIENIA
TU