sobota, 9 czerwca 2018

"Czarne światła. Tom 1. Łzy Mai" Raduchowska Martyna - Fragment


Martyna Raduchowska „Łzy Mai”
Uroboros, premiera 4 lipca 2018 r.

            W nieruchomych oczach Mai odbijał się ogień.
            Porucznik Jared Quinn nie mógł oderwać od nich wzroku. Adrenalina łagodziła ból tak skutecznie, że niemal zapomniał o przestrzelonym boku, a szum krwi w uszach zdołał całkowicie zagłuszyć pomruk pożaru i trzask tryskającego iskrami okablowania. W jednym z sąsiednich pomieszczeń wciąż rozlegały się strzały i przeraźliwe wrzaski, ale Jared nie zwracał na nie uwagi. Z rosnącym niepokojem próbował wyczytać coś z pustych źrenic Mai. Srebrzyste tęczówki androida wyglądały jak dwa płatki przybrudzonego śniegu, a sączące się spod powiek łzy przywodziły na myśl kryształki lodu topniejące wolno w cieple płomieni.
            Gabinet, do którego Quinn przytaszczył sparaliżowaną replikantkę, był chyba ostatnim ocalałym pomieszczeniem w całej siedzibie Beyond Industries. A na pewno jednym z nielicznych, bo w pozostałych rozpętało się prawdziwe piekło. Przez ścianę z pancernego szkła Jared miał świetny widok na zdemolowane, płonące laboratorium. Nie pozostał tam już nikt żywy, walki szybko przeniosły się na niższe piętra, znacząc drogę kałużami krwi i ciałami zabitych.
            Zhakowane systemy bezpieczeństwa wyłączyły zraszacze, zanim woda zdołała stłumić pożar. Mokre meble, aparatura i komputery buchały parą i migotały w świetle kopcących płomieni. Podłogę zaściełały kawałki szkła i rozniesionych w drzazgi mebli. Raz po raz rozlegał się szczęk pękających od gorąca żarówek, nieliczne działające lampy mrugały nerwowo, pobzykując w rytm kolejnych rozbłysków.
            Quinn nie potrafiłby powiedzieć, jak długo to trwało. Szalejący w pracowni ogień, podsycany łatwopalnymi chemikaliami, ryczał coraz głośniej, skwierczące powietrze drżało gorączkowo, a każda sekunda zdawała się trwać bez końca. Zupełnie jakby wysoka temperatura zdołała wypaczyć nie tylko materię, ale też czas, spowalniając go, topiąc, rozciągając. Gdzieś z głębi budynku dochodziło monotonne zawodzenie alarmu, odgłosy wybuchów, łomot, dziki wrzask atakujących, wycie mordowanych. Potworna kakofonia cichła powoli, wypierana przez złowrogą ciszę.
            I wtedy huknął pojedynczy wystrzał. Dużo głośniej, bliżej niż poprzednie. Jared odruchowo schylił głowę, a potem obejrzał się i zamarł, ujrzawszy sylwetkę sierżanta Marcusa Blake’a. Mężczyzna stał w płonącej pracowni, raptem kilka kroków od nich, zaraz po drugiej stronie szklanych drzwi do gabinetu, w którym ukryli się Quinn i jego android.
            Marcus patrzył wprost na dowódcę, ale go nie widział. Dzieląca ich wzmocniona szyba była okopcona, zbryzgana krwią, poprzecinana gęstą siecią rys i pęknięć. Na domiar złego pokój tonął w półmroku, a powierzchnia szkła mieniła się refleksami ognia, dodatkowo ograniczając Blake’owi widoczność. Zanim Jared zdołał cokolwiek zrobić, zawołać czy mrugnąć latarką, detektyw raptownie odwrócił się i podniósł broń. Zdążył strzelić tylko raz. Gdzieś od strony schodów zaterkotał karabin. Na piersi Marcusa wykwitł bukiet karminowych plam, jego usta rozwarły się do krzyku, który nie zdążył wybrzmieć. Pistolet wypadł ze zmartwiałej dłoni, ciało runęło na podłogę, malując w powietrzu grube warkocze czerwieni.
            Porucznik zaklął, a kiedy dostrzegł strzelca, zaklął raz jeszcze. Przypadł do Mai, złapał ją za kołnierz kurtki, wytaszczył spomiędzy regałów i dowlókł aż pod ścianę gabinetu. Od ciała detektywa dzieliło ich teraz niecałe pół metra. Jared wzdrygnął się pod spojrzeniem jego martwych
oczu i szybko odwrócił wzrok.
            On był ostatni, pomyślał, czując, jak bezsilna wściekłość zaczyna buzować mu w żyłach.
Ścianę, pod którą się znaleźli, podobnie jak drzwi wykonano z pancernej szyby. Zupełnie przejrzystej, ale paradoksalnie tylko tutaj mogli pozostać niezauważeni. Chowanie się za meblami przyniosłoby skutek wręcz odwrotny.
            W głębi pokoju panował chłód i ciemności, tam byliby widoczni jak na dłoni. Nie spodziewali się podobnej masakry, ba, w ogóle nie przewidzieli żadnych problemów, nie mieli więc na sobie skafandrów taktycznych. Zamiast nich nosili zwykłe uniformy Guardian Angel, których mechanizmy
maskujące ograniczały się do dynamicznego adaptowania pigmentacji. Tymczasem zaraz za ścianą płonął sprzęt laboratoryjny, aparatura, stanowiska komputerowe. Roztańczony ogień oszukiwał detektory ruchu, jego blask oślepiał standardowe czujniki podczerwieni, a nagrzane szkło zapewniało
doskonały kamuflaż w termowizji. Quinn nigdy za bardzo nie interesował się robotyką, ale dałby sobie rękę uciąć, że maszyna odpowiedzialna za śmierć Blake’a nie miała na wyposażeniu irdh, Infrared Digital Holography [Infrared Digital Holography – podczerwona holografia cyfrowa], systemu wizyjnego, który umożliwiał holograficzną rekonstrukcję znajdujących się za płomieniami obiektów. Słowem, im bliżej ognia się trzymali, tym większe było prawdopodobieństwo, że morderca Marcusa ich nie zauważy.
            I faktycznie, nie zauważył. Szybkim krokiem przemierzył pracownię, dokładnie lustrując każdy kąt, a okruchy szkła chrzęściły i pękały pod ciężarem jego tytanowych stóp. Wreszcie mechaniczny żołnierz zniknął za drzwiami prowadzącymi na korytarz. Znów nastała cisza zakłócana
tylko trzaskaniem ognia.
            Jared rozluźnił się nieco, zerknął na Mayę. Minęły długie minuty, zanim gdzieś na dnie jej źrenic zamajaczył wreszcie przebłysk świadomości. Quinn odetchnął z ulgą i powodowany dziwnym odruchem, impulsem, nad którym nie zdążył zapanować, wziął replikantkę za rękę. Nigdy wcześniej nie zrobił czegoś podobnego, takie gesty rezerwował wyłącznie dla ludzi. A teraz ku własnemu zaskoczeniu głaskał kciukiem wierzch jej dłoni i modlił się, by wreszcie odzyskała przytomność.
            Maya nie odwzajemniła uścisku. Leżała na wznak, zupełnie bez ruchu, poza krótkimi momentami, w których jej filigranowym ciałem wstrząsały drgawki. Przez cały czas wbijała w towarzysza nieobecne spojrzenie i ledwo zauważalnie poruszała wargami. Jared mocniej zacisnął palce, wpił je głęboko w syntetyczną skórę, by wyrwać Mayę z otępienia, dodać jej otuchy dotykiem, zapewnić, że nie została sama, a nade wszystko zmobilizować ją do działania, przypominając, że porucznik Quinn nadal żyje i potrzebuje pomocy...
            To nie o nią się boję, stwierdził nagle z takim przekonaniem, że aż go zmroziło. Dopiero teraz uświadomił sobie, że kiedy padła mu do stóp rażona impulsem elektromagnetycznym, nie poczuł nic, a przez głowę przemknęła mu tylko jedna myśl: za cholerę nie poradzi sobie sam, bez jej
nadludzkiego wsparcia.
            Wcale nie modlę się o jej ocalenie, spowiadał się dalej sam przed sobą, bezskutecznie próbując zagłuszyć wyrzuty sumienia. Modlę się o własne. Bo jeśli Maya szybko nie odzyska sprawności, nie mam praktycznie żadnych szans.
            Jared znów napotkał martwe spojrzenie detektywa Blake’a.
            On był ostatni, pomyślał znowu i rozejrzał się po zrujnowanym laboratorium. Po sierżant Helen McKay została tylko mokra plama, skwiercząca i parująca w kręgu wysokich płomieni. Krwawe strzępy, które zaledwie godzinę temu były detektywem Maxwellem Rosso, teraz dekorowały kafelki makabryczną mozaiką. Tuż obok, dobre pół metra nad ziemią, wisiał detektyw Lawrence O’Neill, przyszpilony do ściany długimi stalowymi prętami. Gwoździarka pneumatyczna leżała u jego stóp.
            Porucznik zacisnął zęby i odwrócił głowę.
            – Pośpiesz się, proszę – szepnął. Po omacku odszukał drugą dłoń Mai i ścisnął ją mocno. –Proszę.
            Ciało replikantki zadygotało w odpowiedzi, a jasnoszare oczy uciekły w głąb czaszki.
***
            Harmider, który przywrócił go rzeczywistości, Jared wziął początkowo za odgłos dalekich wystrzałów. Dopiero gdy wsłuchał się uważniej, doszedł do wniosku, że było to raczej jednostajne łomotanie, jakby coś ciężkiego głucho waliło o metal. Zanim zdołał ustalić, skąd ów dźwięk dochodzi, ujrzał, jak na jednej ze ścian laboratorium, wysoko, niemal pod samym sufitem, miarowo wygina się i wybrzusza osłona wentylacji. Kolejne uderzenie wyrwało wreszcie pokrywę ze ściany, ukazując szczupłą nogę w granatowym trampku. Kawał metalu z potwornym łoskotem runął w dół, wzniecając chmury dymu i iskier. Z przewodu wentylacyjnego wyłoniła się druga noga, potem tułów, ramiona, szyja, wreszcie głowa i twarz okolona krótkimi pasemkami popielatych włosów...
            Quinn głośno wciągnął powietrze, nie wierząc własnym oczom.
            To była Pomyłka. Ellen Take. Ekslaborantka kryminalistyczna i obecna pracownica naukowa Beyond Industries. Ostatnia osoba, którą Jared spodziewał się ujrzeć żywą w takich okolicznościach.
            Dziewczyna rozejrzała się po dogasającym pobojowisku, potem niepewnie popatrzyła w dół, oceniając wysokość. Gdy wreszcie przysiadła na krawędzi przewodu i opuściła nogi gotowa do skoku, Quinn kątem oka złowił ruch po drugiej stronie zrujnowanej pracowni. Zerknął w tamtym kierunku, szybko zidentyfikował intruza. Scyborgizowany klon, model Easy Puppet, całkowicie bezwolna marionetka kontrolowana zdalnie za pośrednictwem biochipa umieszczonego w korze przedczołowej. Chodzące oczy, uszy i karabin strzegących budynku systemów bezpieczeństwa. W normalnych warunkach nazywane pieszczotliwie Kukiełkami,
            Easy Puppets były całkiem sympatycznymi i niesprawiającymi kłopotów osobnikami. Szkopuł w tym, że przed godziną systemy bezpieczeństwa Beyond Industries trafił szlag, a Kukiełki ochoczo przejęły inicjatywę i zaczęły mordować wszystko, co stanęło im na drodze.
            Quinn, niewiele myśląc, skoczył do drzwi. Wypadł z gabinetu i dał nura między zwęglone stoły. Ostrożnie stąpał po rozsypanym szkle, kluczył wśród sprzętów i chemicznej aparatury, przemykał od zasłony do zasłony i przez cały czas myślał tylko o jednym.
            Ona jest ostatnia.
            W jednej chwili zapomniał o Blake’u, O’Neillu, Rosso i McKay. Zabronił sobie pamiętać, wyrzucił z głowy krwawe obrazy, wyciszył umysł. Nie wolno mu było teraz o nich myśleć. Im nie mógł już pomóc, Pomyłce – tak. Fakt, że od ładnych paru miesięcy nie pracowała dla policji, nie miał w tej chwili najmniejszego znaczenia. Musiała przeżyć – w mniemaniu Jareda wciąż była jedną z nich, a swoich nie porzuca się na pewną śmierć. Pomyłka jakimś cudem przetrwała masakrę, podczas gdy reszta jego ludzi nie miała tyle szczęścia. Szczęściu zaś, jak wiadomo, trzeba pomagać. Dlatego Quinn nie miał zamiaru pozwolić, by czająca się w przeciwległym kącie Kukiełka zrobiła z nią to samo co z Helen McKay.
            Pomyłka była ostatnia. Wreszcie odepchnęła się od krawędzi. Skoczyła.
            Ale nie zdążyła wylądować.
            Jared rzucił się do przodu. Easy Puppet otworzył ogień. Porucznik złapał spadającą dziewczynę wpół, zasłonił własnym ciałem, pociągnął za sobą. Pociski wbiły się w ścianę tuż za nimi, zasypując ich kawałkami zaprawy i cegieł. Runęli na podłogę dokładnie w momencie, w którym pierwsza łuska z brzękiem potoczyła się po kafelkach.
            – Leż spokojnie – warknął Quinn do szamoczącej się dziko Pomyłki.
            – Red... – szepnęła, natychmiast rozpoznając jego głos. Znieruchomiała w jednej chwili. – Dobry Boże, Red, byłam pewna, że nie żyjesz...
            Nowa porcja kul z hukiem rozpruła tynk, wypełniając powietrze kłębami pyłu.
            – I nawzajem, dziewczyno.
            Trzecia seria, dużo krótsza od poprzednich, urwała się, zanim się na dobre zaczęła. Zasyczał osypujący się gruz, zabrzęczały łuski. A potem wszystko umilkło.
               Quinn i Pomyłka przywarli do ziemi, nasłuchując czujnie.
            Nie byli w stanie wychwycić najmniejszego szmeru, w pracowni zapanowała taka cisza, jakby leżeli zamknięci pod dźwiękoszczelnym kloszem. Nagle dziewczyna zesztywniała, wbiła Jaredowi palce w przedramię.
            – Widzisz go?
            – Widzę – wyszemrała ledwo słyszalnie. – Na twojej drugiej, za stołem z wirówkami próżniowymi.
            Porucznik zerknął we wskazanym kierunku, na co Kukiełka, jakby tylko na to czekając, wyszła z kryjówki. Przystanęła pośrodku laboratorium i zaczęła wolno obracać się wokół własnej osi, skanując teren i przecinając powietrze wiązką lasera. Quinn usłyszał, jak Pomyłka wstrzymuje oddech.
            Objął ją ciaśniej, przygniótł do ziemi.
            – Ani drgnij. On reaguje na ruch.
            Chmury ceglanego pyłu opadały nieśpiesznie, topniały, rzedły. W każdej chwili mogły odsłonić ich pozycję.
            – Red...
            – Ani drgnij.
            Ani drgnęła. Sparaliżowana strachem, nie poruszyła się, nawet gdy czerwony punkcik celownika zaczął błądzić po jej ciele. Choć oboje z Quinnem byli jak dwie kamienne figury, zdradził ich kurz, który wzbijał się w powietrze wraz z oddechem. Easy Puppet długo patrzył na nich przez ciemną zasłonę hełmu. Wykrył ruch, nie było co do tego wątpliwości, ale z jakiegoś powodu nie otwierał ognia.
            Minęła dobra minuta, zanim Jared zdecydował się sięgnąć po broń do kabury na udzie. Kukiełka nie zareagowała. Pozwoliła mu wycelować sobie w tors i ze spokojem przyjęła trzy pociski, które wgryzły się głęboko w kamizelkę kuloodporną.
            Porucznik i Pomyłka gapili się na nią w niedowierzaniu, wreszcie spojrzeli po sobie.
               – Długo jeszcze macie zamiar tak leżeć? – zapytał dźwięczny, kobiecy głos.
            Quinn poderwał głowę. Parsknął z cicha i uśmiechnął się szeroko.
            – Uwielbiam twoje wyczucie chwili, May.
            Replikantka odpowiedziała mu niedbałym salutem i odwzajemniła uśmiech.
            – Do usług, poruczniku.
            Stała w progu gabinetu, ciężko wspierając się na klamce.
            Na pierwszy rzut oka wyglądała zupełnie niepozornie: drobna kobietka o łagodnych rysach i bystrym spojrzeniu jasnoszarych oczu. Asymetrycznie ścięte włosy z jednej strony sięgały jej ramienia, z drugiej kończyły się tuż za linią szczęki. Miały barwę atramentu i mocno kontrastowały
z bladą cerą. Policyjny uniform, ciężkie skórzane buciory, a już tym bardziej oparty o ramię karabin zdawały się zupełnie do Mai nie pasować.
            – To ty ją unieszkodliwiłaś? – zapytała Pomyłka, wstając z podłogi i wskazując zastygłą w bezruchu Kukiełkę.
            – Ja – przyznała replikantka, po czym ruszyła przez laboratorium, lekko powłócząc prawą nogą. Gestem kazała im podążyć za sobą. – Steward nadal działa, udało mi się nawiązać łączność...
            – Steward?
            – Program zarządzający całym budynkiem – wyjaśniła szybko Pomyłka.
            – Zamachowcy sforsowali jego systemy bezpieczeństwa, przejęli nad nim kontrolę i kazali mu przeprogramować Easy Puppets. Na szczęście jest na crackerskim haju, łatwo dał mi się zahibernować. Klony zachowały wspólną świadomość i nadal są w pełni zależne od Stewarda, więc wszystkie usnęły razem z nim. Ale nie będą spać wiecznie, system zaraz się zrestartuje. Pryskajmy stąd, zanim się przebudzą.
            Wypadli z pracowni i puścili się biegiem w stronę windy.
            Maya zamykała pochód, kuśtykając bokiem i cały czas mierząc w wejście do laboratorium. Drzwi kabiny rozsunęły się przed nimi łagodnie, niebieskawe światło zalało korytarz. Replikantka wskoczyła do środka jako ostatnia, ani na moment nie opuszczając broni.
            – Na dach – zakomenderowała krótko.
            Pomyłka posłusznie przyłożyła kciuk do skanera linii papilarnych i wybrała przycisk. Quinn zerknął na Mayę. Odwzajemniła spojrzenie, dopiero gdy drzwi zamknęły się z cichym sykiem i dźwig łagodnie ruszył w górę. Przewiesiła sobie karabin przez ramię, otarła spocone czoło i utkwiła w poruczniku srebrzysty wzrok.
            – Udało mi się zawiadomić komendę i wezwać pomoc.
            Wysłali po nas helikopter.
            – Świetna robota, May – powiedział Jared i po krótkim wahaniu położył jej dłoń na ramieniu.
            Drgnęła zaskoczona, ale nie odtrąciła jego ręki.
            – Myślałem, że już po tobie.
            – Wiem. Ja też tak myślałam – przyznała poważnie. – Zdjęłam ekranowanie, żeby połączyć się ze Stewardem, a wtedy on aktywował emitery EMP, rozwalił elektroniczny zamek w drzwiach laboratorium i napuścił na was Kukły. O mało mnie nie usmażyło. To najwyraźniej nie jest mój
dzień, Red.
            Umilkli oboje, po czym zerknęli na wyświetlacz nad ich głowami. Nie zdążyli zobaczyć, ile poziomów dzieli ich od dachu, bo w tej samej chwili cyfry i światło zgasły, pogrążając ich w nieprzeniknionym mroku, a winda podskoczyła gwałtownie i stanęła między piętrami.
            – No i wykrakałam – westchnęła replikantka, przerywając grobową ciszę. – To zdecydowanie nie jest mój dzień.
KSIĄŻKA DO KUPIENIA TU

1 komentarz: