czwartek, 4 maja 2017

"Wyklęta" Joss Stirling - FRAGMENT !

Joss Stirling

Wyklęta












Rozdział 1

Podbite oko. Cudownie.
Raven Stone przejrzała się dokładnie w lustrze, lekko dotykając palcami ciemniejącego siniaka. Auć. Jarzeniówka nad umywalką mrugała, przez co odbicie Raven migotało jak w końcówce starego filmu. Kurek zapiszczał w proteście, kiedy Raven zwilżyła kompres zimną wodą.
– Wyglądasz jak siedmiolatka – powiedziała do swojego lustrzanego sobowtóra. Minęło dobre dziesięć lat, odkąd zdzierała kolana na boisku i zbierała guzy; dzisiejszy uraz uznała raczej za poniżający, nie bolesny. Spuściła na twarz kosmyk kręconych czarnych włosów, ale ten odskoczył, jakby nie chciał zasłonić tej ciemnej chmury, zbierającej się wokół jej lewego oka. Zastanowiła się, czy nie powinna ukryć się w swoim pokoju do czasu, aż siniak zblednie…
Niemożliwe. Wszystkich uczniów oczekiwano na powitalnej kolacji i jej nieobecność zostałaby zauważona. Zresztą – wrzuciła kompres do umywalki – dlaczego miałaby dawać wrogom satysfakcję, że tak łatwo skłonili ją do ucieczki? Była zdecydowanie zbyt dumna, by na to pozwolić. A tchórzostwo nie było jedną z jej cech.
Raven zdjęła strój do tenisa i przebrała się w szlafrok z froty. Brudną odzież wrzuciła do kosza na bieliznę przy drzwiach, zatrzaskując wieko. Trudno było dotrzymać danej sobie samej obietnicy, że będzie twarda; było łatwiej, kiedy miała kogoś przy boku. Ale drugie łóżko w pokoju stało puste – Raven nie zastała ani sterty nieuporządkowanych rzeczy, ani walizki, których się spodziewała. Co zatrzymywało Ginę? To była jedyna osoba, z którą Raven miałaby ochotę porozmawiać o tym, co się właśnie wydarzyło. Opadła na łóżko. Jakim cudem sytuacja mogła się tak zmienić w przeciągu zaledwie kilku godzin? Do chwili, w której podbito jej oko, życie szusowało naprzód całkiem gładko, prostą drogą po minionych latach pełnych wybojów. Szkoła Westron, pod rządami dyrektorki, pani Bain, bywała dziwna, przykładano tu czasem zbyt wielką wagę do zamożności rodziców, do obecności uczniów-celebrytów i prywatności. Ale będąc w jednej paczce z Giną, Raven potrafiła śmiać się z większości tych absurdów. Bez wahania powiedziałaby, że nikt w tej szkole nie życzył jej źle. Miejsce w szkole zawdzięczała dziadkowi, który tu pracował, ale uczniowie najwyraźniej nie mieli nic przeciwko temu, by wstąpiła w ich uprzywilejowane szeregi. Teraz wiedziała, że było inaczej.
Świadomość tego przyszła znikąd, jak tornado, które porwało dom Doroty w opowieści o Czarnoksiężniku z Krainy Oz. Raven otworzyła drzwi do szatni i, jak w tej książce, wypadki popędziły po brukowanej żółto ścieżce wprost do dziwnego Szmaragdowego Grodu.
Pytanie Heddy wydało się, powiedzmy, normalne.
– Hej, gdzie jest moja torba od Chloé?
Pozostałe obecne w szatni dziewczyny, które właśnie przebierały się przed zawodami tenisowymi, pobieżnie przejrzały swoje rzeczy. Raven nawet się nie pofatygowała: jej mała sportowa torba, powszechnie wyśmiewana reklamówka linii lotniczych, była zbyt mała, by pomieścić obszerną ciemnoszarą skórzaną torbę na ramię. Hedda obnosiła się z nią przez cały ranek, jak rybak, prezentujący obfity połów. Gładka, wypolerowana powierzchnia lśniła jak pstrąg w jej wymanikiurowanych dłoniach: tyle kieszeni, i nie uwierzycie, ile kosztowała! Hedda uważała, że kupiła ją po okazyjnej cenie, ale kwota na metce przewyższała miesięczną pensję dziadka Raven, który był szkolnym woźnym. Jak można było kupować coś tak bezsensownie drogiego?
– Hej, Stone, mówię do ciebie.
Raven poczuła mocne szarpnięcie za łokieć. Ponieważ wiązała sznurowadła w tenisówce, stojąc na jednej nodze, zachwiała się. Dlaczego Hedda nagle zaczęła się do niej zwracać po nazwisku?
– Ej, uważaj! – Raven odzyskała równowagę, chwytając za drucianą siatkę, dzielącą szatnię na boksy, i skończyła wiązać but. – Prawie mnie przewróciłaś.
Chuda jak patyk, z głową zwieńczoną gęstą czupryną włosów w kolorze czerwonego wina, Hedda przypominała Raven setera irlandzkiego, bystrym nosem węszącego kolejne wyprzedaże; rowek w jej podbródku zdradzał zdecydowanie i nadawał jej twarzy charakteru. Hedda oparła ręce na biodrach.
– Gdzie ją schowałaś?
– Co? – Raven była zbyt zdziwiona, by uświadomić sobie, o co się ją oskarża. – Ja?
– Tak, ty. Nie jestem głupia. Widziałam, że na nią patrzysz. Miałam w niej telefon, kosmetyki, pieniądze – wszystko noszę w tej torbie.
Raven usiłowała zapanować nad sobą i zlekceważyć ból, towarzyszący bezpodstawnemu oskarżeniu. Miała tego dość w poprzedniej szkole, do której chodziła, zanim przyjechała do Wielkiej Brytanii. Postanowiła użyć racjonalnych argumentów.
– Nic z nią nie zrobiłam. Gdzie ją ostatnio widziałaś?
– Przy stole w czasie lunchu – nie udawaj, że nie wiesz.
W szatni zapadła cisza, pozostałe dziewczyny przysłuchiwały się wymianie zdań. Rumieniec wstydu wypłynął na policzki Raven, mimo że wiedziała, iż jest niewinna. Wróciło do niej wspomnienie, jak wezwano ją do dyrektora w poprzedniej szkole. Zrobiło się jej niedobrze od tego wrażenia déjà vu.
– Przepraszam: chcesz powiedzieć, że ją ukradłam?
Hedda pokiwała głową i spojrzała na Raven z góry, znad swojego długiego nosa.
– Nie chcę powiedzieć – ja wiem, że ją wzięłaś.
Raven oderwała myśli od przeszłości i skupiła się na swojej oskarżycielce. Co, u licha, stało się Heddzie? Nie było jej w szkole przez większą część minionego semestru, a wróciła jakby po transplantacji osobowości – z przylepnej, jękliwej i średnio irytującej dziewczyny stała się natarczywą, pierwszoligową jędzą. Raven nakazała sobie nie ustępować; już wcześniej stawiała czoło fałszywym oskarżeniom, a tym razem nie była już małą dziewczynką po traumie. Co takiego mogła jej zrobić Hedda? Pomachać w jej stronę czarodziejską różdżką z mascary?
– Więc uważasz, że wzięłam twoją torbę? Na jakiej podstawie? Na tej, że po prostu na nią spojrzałam? Patrzenie nie oznacza kradzieży. – Raven zwróciła się do pozostałych dziewczyn, z nadzieją, że znajdzie kogoś, kto razem z nią potraktuje to oskarżenie jako absurdalne, ale ich miny były czujne albo ostrożnie neutralne. O matko. Dzięki, dziewczyny.
Wtedy przyjaciółka Heddy, Toni, przyłączyła się do oskarżeń:
– Nie ma sensu twierdzić, że jesteś niewinna. Przez cały semestr ginęły różne rzeczy.
– Nie mam z tym nic wspólnego. Mnie też skradziono to i owo.
Toni puściła jej słowa mimo uszu.
– Wszystkie zauważyłyśmy, że znikają różne nasze drobiazgi, ale nie chciałyśmy… to znaczy domyślałyśmy się, że to ty, ale było nam cię żal, więc… – Toni machnęła ręką, jak gdyby chciała powiedzieć: tamto było w zeszłym semestrze, ale teraz to co innego.
– Było wam mnie żal? – Raven wydała z siebie zduszony śmiech. Tego jednego nie chciała nigdy: czyjejkolwiek litości. Nie prosiła o to nawet w najtrudniejszych chwilach, po utracie rodziców.
Hedda stanęła z nią twarzą w twarz.
– Ale moja nowiusieńka Chloé? Posunęłaś się o krok za daleko. Oddawaj torbę, Stone.
Śmieszne. Raven odwróciła się plecami do Heddy.
– I co niby robię z tymi skradzionymi rzeczami?
– Twój dziadek ma nowy samochód – o ile można tak nazwać škodę.
Toni prychnęła. Raven poczuła falę gniewu: czepianie się jej to jedno, ale lepiej niech Hedda nie włącza w to dziadka, bo będzie źle!
– Więc niby co? Kradnę bogatym i oddaję biednym? Jej, jak mogłam na to nie wpaść? – Ironia Raven nie przemówiła do Heddy, nieskłonnej do żartów.
– Przestań zaprzeczać. Chcę moją torbę, i to natychmiast.
Z nadzieją, że jeśli zignoruje tę infantylną tyradę, Hedda odpuści, Raven pokręciła głową i w poszukiwaniu gumki do włosów wsunęła palce do kieszeni dżinsów.
– Nie lekceważ mnie! – Ze wściekłym okrzykiem Hedda mocno pchnęła Raven na drucianą siatkę, wprost na wieszak, który ugodził dziewczynę w kącik oka. Mimo że był obwieszony odzieżą, Raven zadzwoniło w głowie. Przysunęła dłoń do twarzy i szybko się odwróciła; istniała groźba, że jej gniewu nie da się teraz powstrzymać.
– Słuchaj, Hedda, nie mam twojej głupiej torby! – Przyjęła pozycję obronną, której została kiedyś nauczona. Raven musiała być ostrożna; wiedziała, że dzięki szkoleniu z samoobrony, jakie przeszła wskutek nalegań ojca, jest w stanie wyrządzić sporą krzywdę. Przydawało się to, kiedy musiała odstraszać napastników w swojej dawnej szkole publicznej w Ameryce, ale domyślała się, że w elitarnym Westron ta umiejętność zostałaby potępiona, a ona sama mogłaby zyskać fatalną reputację.
– Ależ. Tak. Masz. Ją! – Przy każdym kolejnym słowie Hedda pchała Raven w pierś, tak że plecy dziewczyny w końcu zderzyły się z siatką. Ktoś zachichotał nerwowo, podczas gdy jakieś dwie uczennice wyszły, by wezwać nauczycielkę wuefu.
Tego było już za wiele. Najwyższa pora, żeby Hedda dowiedziała się, że jest w tej szkole jedna dziewczyna, która nie pozwoli się nękać.
– Mam dość twoich idiotycznych – pchnięcie – oskarżeń! – Raven popchnęła Heddę jeszcze raz, używając dokładnie takiej samej siły, jakiej ona użyła wobec niej.
Wtedy Hedda sięgnęła do jej włosów. Wielki błąd.
– Zostaw mnie w spokoju! – Raven chwyciła nadgarstek Heddy i wykonując szybki obronny ruch, wykręciła i zgięła jej rękę. Ale to nie była równa walka: Toni złapała Raven za włosy z tyłu głowy i mocno pociągnęła, drapiąc jej szyję paznokciami. Raven odepchnęła Heddę i odparowała chwyt Toni, gwałtownie uderzając ją w łokieć, co sprawiło, że dziewczynie zdrętwiała cała ręka. Raven chwyciła rakietę tenisową i wymachiwała nią przed sobą, jak mieczem kendo, odsuwając obie napastniczki.
– Dotknijcie mnie jeszcze raz, a pożałujecie.
Toni cofnęła się, potrząsając dłonią.
– Zostaw ją, Hedda: ona mówi serio.
Ale Hedda nie zrezygnowała jeszcze ze swojej nieuzasadnionej zemsty. Po tym, jak uniemożliwiono jej bezpośredni atak, sięgnęła po własność Raven.
– Myślisz, że możesz mnie okradać, co? – Wywróciła jej torbę do góry dnem, wyrzucając jej na głowę całą zawartość. Telefon Raven upadł na kafelki, gdzie roztrzaskał się na kawałki. – Proszę! Chrzań się, zdziro!
– Co?! Nie! – Raven odrzuciła rakietę i upadła na kolana, żeby pozbierać odłamki, zanim ktoś je rozdepcze. Na pewno uda się go naprawić? Na pewno!
Na koniec Hedda rzuciła w nią pustą torbą, której pasek smagnął Raven w policzek.
– To cię oduczy złodziejstwa. Chcę moją torbę z powrotem.
Drzwi raptownie otwarto.
– Co się tu dzieje? – Pani Peel, nauczycielka wuefu, stała w wejściu ze skrzyżowanymi na piersi rękami.
Dziewczyny w szatni nagle stały się wszystkie bardzo zajęte, wyglądały jak uczestniczki flash mobu, które rozchodzą się w tłumie.
– Raven upuściła telefon – powiedziała złośliwie Toni.
– To nie w porządku! Wszystkie widziałyście, że to Hedda zrobiła! – zaprotestowała Raven. Nikt nie przemówił w jej obronie; odczuła to jak policzek, który jednak musiała przeboleć później, żeby nie dostrzegły, jak bardzo jej przykro. – Wyrzuciła moje rzeczy na ziemię, bo uważa, że ukradłam jej torbę.
– Nie interesują mnie ani wasze torby, ani telefony. – Pani Peel założyła ręce. – Powiedziano mi, że doszło tu do bójki.
Hedda podała Toni rakietę.
– Nic takiego. Raven narobiła trochę zamieszania. – Wywróciła oczami, dając do zrozumienia, że to nie pierwszy raz.
Pani Peel spojrzała na dziewczynę, która tuliła w rękach resztki swojego nieistniejącego już telefonu.
– Setki razy ci mówiono, że szkoła nie bierze odpowiedzialności za prywatną własność. Przysięgam, że te telefony to istna plaga i byłoby nam wszystkim znacznie lepiej, gdyby ich tu zakazano. Pospieszcie się i wychodźcie z szatni.
Dziewczyny wyszły szybko, zostawiając Raven kipiącą z niemej wściekłości.

Nadzieje Raven na wsparcie sprzymierzeńca zostały pogrzebane, kiedy przyszła pora kolacji, a Giny nadal nie było. Oczywiście, przyjaciółka mogła wysłać jej esemesa wyjaśniającego to spóźnienie, ale skąd Raven miała o tym wiedzieć, skoro nie posiadała sprawnego telefonu? Włożyła wszystkie jego części do kosmetyczki i zapięła zamek, jak lekarz policyjny, zamykający ofiarę w czarnym worku. W jaki sposób mogłaby zdobyć nowy telefon? Dziadek dopiero co wpłacił zaliczkę na samochód, a budżet był napięty do granic możliwości z powodu comiesięcznych rat. Dziadek ostrzegł ją, że przez jakiś czas nie będą mieli wolnej kasy. Obiecał, że nauczy ją prowadzić auto, by wiedziała, że kupił nowy samochód także dla jej korzyści – poprzedni uznał za zbyt nieprzewidywalny dla młodego kierowcy. Naprawdę, nie mogła pójść ze swoim problemem do dziadka. Włożyła zniszczony telefon do szuflady. Jej ubezpieczenie nie obejmowało przypadkowych uszkodzeń. Życie bez telefonu wydawało się prawie niemożliwe; teraz zostanie jeszcze bardziej zepchnięta na margines. Dziewczyny, które dały się odsunąć na krawędź kółek towarzyskich w Westron, wkrótce  trafiały poza ich obręb; ta szkoła nie była miejscem przyjaznym dla outsiderów.
OK. Raven będzie więc musiała znaleźć sposób, żeby zarobić pieniędze na naprawę telefonu, chyba że Hedda zmieni zdanie i weźmie odpowiedzialność za ten akt wandalizmu. Tak, jasne: jak gdyby to było możliwe. Raven zaklęła i kopnęła kosz na śmieci. To było okropnie nie w porządku! Zgłoszenie zajścia też nic by nie dało, bo dyrektorka nigdy nie brała strony stypendystów w sporach z tymi, którzy płacili czesne.
Oddchaj spokojnie, Stone. Raven zwiesiła głowę między rękami, oparłszy się o parapet w głębokiej wnęce okiennej.
Ptak – jej imiennik[1] – zakrakał, trzepocząc bezładnie skrzydłami i podskakując wzdłuż blanków, wieńczących dach starego zamku, w którym mieściła się szkoła. Ptasi głos otarł się szorstko o jej uszy, dzięki czemu oderwała myśli od gniewnej burzy, która kotłowała się w jej sercu. Nic wielkiego. Poradzi sobie, jak zawsze. To było nic w porównaniu z utratą chorej na raka mamy i taty w Afganistanie.
Przykro nam z powodu twojej straty – tak mówili ludzie, jak gdyby rodzice gdzieś jej się zawieruszyli. Mówili to, oczywiście, dlatego że wszystkie słowa były niewystarczające, a do tych społeczeństwo przywykło. Były jednak takie chwile, w których chciała, żeby ktoś powiedział: Przykro mi, że twoi rodzice nie żyją. Żeby powiedział tak, jak było. Czyli okropnie. To nie była strata, tylko ogromna dziura wydrążona w środku niej. Mama umarła pierwsza. Po śmierci taty dawne życie Raven znikło i nastał niewymownie ponury okres przejściowy, w czasie którego przedstawiciele władzy grzebali w jej przyszłości. Dziadek znajdował się wówczas poza kadrem – w szpitalu w Anglii, po zawale – więc pracownik opieki społecznej, który zajmował się jej sprawą, umieścił ją na jakiś czas u przyjaciół jej rodziców, z wojska, nie zdając sobie sprawy, że są oni w trakcie burzliwego rozpadu małżeństwa. Nie było tam miejsca na uczucia dla pogrążonej w żałobie trzynastolatki, która stała się ofiarą ich piętnastoletniego syna-prześladowcy. Jimmy Bolton wyglądał niewinnie, jak uroczy chłopak z sąsiedztwa, ale pod miłą powierzchownością krył się nikczemny charakter. To wtedy nauczyła się szybko biegać i odparowywać ciosy, jeśli nie udało jej się poderwać w porę, żeby uciec. Dawno nabyta umiejętnośćsamoobrony stała się codziennym sposobem na przetrwanie. Nawet w ciągu dnia nie mogła odciąć się od Jimmy’ego, bo chodzili do jednej szkoły. Była ona całkowitym przeciwieństwem Westron – niedofinansowana, z przepracowanymi nauczycielami i uczniami pozbawionymi ambicji. To było miejsce, w którym człowiek się nie uczył, ale walczył o przeżycie. Kiedy dziadek Raven wrócił do zdrowia na tyle, by móc się starać o przejęcie nad nią opieki, dziewczyna uznała Westron za raj: trawniki, ogrody, piękny stary budynek – wyglądało to idealnie. Ale cóż, nawet w Raju był wąż, prawda?
Dość rozmyślań. Raven zrzuciła szlafrok i ubrała się w letnią sukienkę, kupioną przed Wielkanocą za piątaka w sklepie dobroczynnym Oxfamu, w miasteczku. Wygładziła ją, ciesząc się dotykiem miękkiej bawełny, powiewającej tuż nad jej kolanami. Miała wątpliwości, czy którakolwiek z jej koleżanek chodziła na takie wyprzedaże, jak ona. Jaskrawopomarańczowy kolor sukienki pasował do ciemnobrązowego odcienia jej skóry. Raven założyła sznurek zielonych i pomarańczowych koralików, kupionych w tym samym sklepie, tyle że w dziale rękodzieła, pochodzącego z uczciwego handlu. Oderwała metkę z informacją dotyczącą spółdzielni kobiecej w Bangladeszu, gdzie je wykonano, a jej myśli pomknęły drogą dokoła świata, ku gorącej budzie, tygodniami stojącej na brzegu wezbranej powodzią rzeki. Naprawdę, głupio było rozpaczać nad roztrzaskanym telefonem, kiedy pomyślało się o tamtejszym poziomie biedy. Raven, weź się w garść.
Na zewnątrz rozległ się dzwonek, przypominający o kolacji. Wychodząc z pokoju, Raven niemal nadepnęła na kopertę, którą wsunięto w szparę pod jej drzwiami. Spodziewając się jakiejś ulotki dotyczącej zajęć w tym semestrze, rozdarła kopertę. Ze środka wypadło jej zdjęcie: twarz oszpecono jej markerem, z jej szyi sterczał sztylet i tryskała krew. Zupełnie nie śmieszne. Ze złością zgniotła zdjęcie i wyrzuciła je do łazienkowego kosza na śmieci, nie chcąc przechowywać czegoś takiego.
Zdjęcie sprawiło, że poczuła okropny smak w ustach i niepokój w żołądku. Gdzieś w głębi była ciągle tą przerażoną dziewczynką, która wraz z rodzicami straciła swoje fundamenty i tak ciężko pracowała nad tym, by ta jej strona nie była widoczna na zewnątrz. Dawna szkoła nauczyła ją, żeby nie okazywać słabości – słabość była jak krew w wodzie pełnej krążących wokół rekinów. Tylko dziadek znał jej prawdziwe oblicze, a i to był mocno podrasowany obraz, nie chciała go bowiem martwić. Dlaczego ktoś postanowił jej zrobić taką złośliwość? Mimo że nie spodziewała się ciepłego powitania na dole, chciała przebywać z innymi, żeby przepędzić wspomnienie rysunku z listu.
Minęła ciężkie drzwi przeciwpożarowe na korytarzu i skierowała się wąskimi schodami w dół. Pokój, który dzieliła z Giną, znajdował się na górze, tam, gdzie kiedyś były pomieszczenia dla służby. Główny budynek szkoły miał trzy piętra, podzielone na skrzydło żeńskie i męskie: trzecie piętro na poddaszu, mające kształt litery U, mieściło internat, pierwsze i drugie przeznaczono na sale lekcyjne; natomiast elegancki parter o wysokich sufitach zaczął swój żywot jako średniowieczna rezydencja i rozrósł się w zamek w czasach Tudorów. Podsumowując, szkoła była domem dla trzech setek uczniów. Zamek Westron był tylko angielską filią elitarnego Związku Szkół Międzynarodowych. Gdyby policzyć pozostałe dwadzieścia pięć placówek na całym świecie oraz stowarzyszenia absolwentów, liczba uczniów Związku szła w dziesiątki tysięcy, które tworzyły potężną i silnie z sobą powiązaną elitę. Dziadek Raven był zachwycony, że ją tu przyjęto; uważał, że ukończenie tej szkoły ustawi ją na całe życie. Tylko spójrzcie, jak świetnie to szło.
W głównym hallu rozległ się gong. Spóźniła się. Przyspieszyła kroku, mijając jedne drzwi po drugich, a one kołysały się za nią wahadłowym ruchem. Zeskoczyła z ostatnich kilku stopni na sekundę przed tym, jak drzwi do sali jadalnej zamknięto. Panowała zasada, że jeśli ktoś dotarł tam po czasie i nie miał dobrego usprawiedliwienia, musiał zrezygnować z kolacji. Na szczęście dziś wieczorem to dziadek pełnił wartę przy drzwiach. Na jej widok uniósł krzaczaste brwi, ale przytrzymał drzwi i wślizgnęła się do środka.
– Dzięki – szepnęła.
Poklepał ją po ramieniu i zniknął w swoim biurze nieopodal kuchni; wkrótce jeszcze jedne drzwi przeciwpożarowe skryły jego niedużą, przygarbioną sylwetkę. W starą architekturę zamkową brutalnie zaingerowano, by szkoła spełniała wymogi bezpieczeństwa: powstały wahadłowe drzwi i wyjścia ewakuacyjne.
Raven żałowała, że dziadek nie został z nią i nie dotrzyma jej towarzystwa, ale jak zwykle unikał jedzenia posiłków z uczniami; mieszkający w szkole nauczyciele nie mieli takiej możliwości. Ich obecność była obowiązkowa.
Raven wślizgnęła się do sali i zamknęła za sobą drzwi. Bez Giny przy boku czuła się bardzo widoczna. Tak jak przewidziała, przyszła jako ostatnia i większość miejsc była już zajęta. Wbrew temu, czego można by się spodziewać, nie była to sala jadalna w tradycyjnym stylu, z ciężkimi dębowymi stołami – ustawiono tu okrągłe stoliki, jak w restauracji; kiedy potrzebna była przestrzeń na inne zajęcia, można je było złożyć i przesunąć. Uczniowie w dziesięcioosobowych grupach mieli uczyć się sztuki konwersacji przy stole, nauczyciele zaś – rozsadzeni na strategicznych miejscach w całej sali – mieli zachęcać do przestrzegania dobrych manier i do inteligentnej rozmowy. Przynajmniej to obiecywał rodzicom program nauczania; w rzeczywistości stoły stanowiły ściśle strzeżone strefy wpływów, wyznaczały, kto jest z nami, a kto nie. Nauczyciele woleli siedzieć razem przy własnym stole i plotkować, zostawiszy uczniów samych sobie, by toczyli swoje towarzyskie pojedynki bez arbitrów.
Raven omiotła salę wzrokiem. Chociaż stała w cieniu, jej późne wejście przyciągnęło uwagę dziewczyn. Kilka z nich spojrzało w jej stronę, po czym zaczęło szeptać między sobą. Mogła sobie wyobrazić, co mówią: Oto złodziejka. Zawsze wiedziałyśmy, że to ona.
Raven zastanowiła się, która z nich zostawiła zdjęcie pod drzwiami. Okropnie było pomyśleć, że ktoś spędził popołudnie, namyślając się, jak by jej zepsuć humor. Stawiała na Heddę i jej paczkę, ale tak naprawdę, teraz, kiedy wiedziała, co dziewczyny o niej myślą – szkolna biedota – zaczęła wszędzie widzieć wrogów. Nikt nie stanął po jej stronie. Zawsze będzie to pamiętała.
Chłopcy, na szczęście, wyglądali na nieświadomych ukrytych prądów w sali. Kiedy złapała spojrzenie Adewale’a, miłego Nigeryjczyka z jej rocznika, odpowiedział szerokim uśmiechem i wrócił do rozmowy. Szkoda, że przy jego stoliku nie było wolnego miejsca.
Nie chcąc kolejnej kłótni, postanowiła nie siadać z żadnymi dziewczynami. Jej zwykłe miejsce nieopodal baru było zajęte, wsunęła się więc na wolne krzesło przy tym samym stoliku, całkiem z prawej strony. To było dobre stanowisko do obserwowania sali i miało tę zaletę, że nie rozpoznawała dwóch chłopaków, którzy już tu siedzieli, powinni więc być co najmniej obojętni na podskórne prądy.
– Cześć. Jesteście nowi w Westron? – spytała pogodnie, udając, że nie martwi jej atmosfera panująca w jadalni. Dzięki dawnym doświadczeniom w paskudnej szkole, z daleka wyczuwała zagrożenie, a sytuacja tutaj w jakiś sposób subtelnie się zmieniła. Raven nie była już taka pewna, że jest bezpieczna. Może na tutejszych korytarzach nie musiała się obawiać starszych uczniów, handlujących narkotykami, ale w Westron po powrocie z przerwy wielkanocnej coś było… jak by to powiedzieć… nie tak. Warto będzie pomyśleć o tym później, ale póki co odwróciła się, żeby poświęcić uwagę nowym.
Chłopak o zmierzwionych włosach, siedzący po prawej, nie zwrócił na nią uwagi, wyraźnie pochłonięty rozwiązywaniem sudoku. Ekstremalnie trudny poziom. Świetnie. Usiadła obok megaświra – choć trzeba przyznać, że przystojnego. Z nadzieją na ratunek spojrzała na drugiego nieznajomego, siedzącego za chłopakiem od sudoku.
– Cześć, jestem Raven.
Tym razem jej powitanie nie odbiło się jak od ściany.
– Cześć. Ja jestem Joe Masters.
Joe miał nie tylko uroczy, niski głos i akcent ze wschodniego wybrzeża Stanów, jak ona, ale też uśmiech, który był jak słońce, rozjaśniające jej ponury dzień. Włosy miał ogolone krótko przy skórze, a odcień skóry tylko o kilka tonów ciemniejszy niż ona. Końcowy efekt? Wspaniały.
– Więc… ee… przyszedłeś właśnie do naszej szkoły?
– Tak. Dziś jest nasz pierwszy dzień.
Nasz? Czy to oznaczało, że Joe przybył w dwupaku wraz z Sudoku?
– O, świetnie. Mam nadzieję, że szybko się zadomowicie. To znaczy, trochę to dziwna chwila na zmianę szkoły, jest prawie koniec roku.
Joe lekko stuknął palcami lewej dłoni o stół, jak pianista, ćwiczący grę w kluczu basowym.
– Nie dało się inaczej. Zostaliśmy wydaleni z poprzedniej szkoły.
Raven zastanowiła się, czy on żartuje; wydawał się tak wesoły, mówiąc o tym fakcie.
– Jak to?
– Ten tu profesorek wysadził laboratorium. Ja byłem tylko niewinnym widzem, wasza wysokość. – Oczy Joego śmiały się z jej miny.
– Och, no dobra. Oczywiście, byłeś widzem. Na pewno.
Poznała po minie, że podoba mu się jej ironia.
– Zawsze zwalam winę na niego. Nigdy nawet nie próbuje się bronić. Prawda, Kieran? – Szturchnął przyjaciela.
– Hmmm. – Chłopak wypełniał kratki łamigłówki z prędkością błyskawicy. Raven podejrzewała, że wpisuje przypadkowe cyfry, ale kiedy ukradkiem sprawdziła pierwszy rząd, nie znalazła żadnego błędu.
Pojawili się kelnerzy z pierwszym daniem; wiązało się to z niebezpiecznym manewrem, polegającym na przenoszeniu chochli z zupą nad głowami uczniów. Ponieważ większość roznoszących posiłki byli to kiepsko wyszkoleni lokalni mieszkańcy, starsi stażem uczniowie wiedzieli, kiedy należy się odchylić do tyłu. Sudoku nie uchylił się, ale strzepnął serwetkę, łapiąc w locie spadające krople zupy, przy czym ani na chwilę nie oderwał się od łamigłówki. Na Raven zrobiło to spore wrażenie.
– Zawsze jest taki? – spytała.
Joe uśmiechnął się pobłażliwie.
– Trudno w to uwierzyć, ale owszem. – Pokruszył bułkę na drobne kawałki. – Myślisz, że cię nie zauważył, ale się mylisz.
– Tak, jasne.
– To prawda. Hej, Key, skończ to i przywitaj się z tą miłą dziewczyną po lewej stronie.
– Żałośnie łatwe. Nie wiem, czemu w ogóle się tym zajmuję. – Chłopak upuścił kartkę na podłogę między ich krzesłami.
– Zajmujesz się tym, bo kiedy twój biedny umysł nie ma nad czym pracować, zaczyna z nudy zjadać własne komórki.
– Hmm. To niezbyt naukowe wyjaśnienie, ale możesz mieć rację. – Sudoku usiadł prosto, przy czym okazało się, że jest wyjątkowo wysoki. Miał godną pozazdroszczenia czuprynę z kasztanowych loków i twarz anioła, której płaszczyzny były jakby przesadnie wystylizowane przez jakiegoś rzeźbiarza: „układ kostny: brytyjska arystokracja”. Raven przyszedł na myśl koń czystej krwi, płochliwy i pełen niespokojnej energii. Przy tych dwu reszta chłopaków z jej rocznika wyglądała zupełnie nijako. Przewidywała, że obaj albo staną się szalenie popularni w towarzystwie chłopaków, którzy chcieliby trzymać się z nimi, w nadziei, że natychmiast zyskają powodzenie u dziewczyn, albo – i to uznała za bardziej prawdopodobne – pozostali będą im tylko zazdrościli formy.
– Skieruj więc swój gargantuiczny umysł na naszą towarzyszkę.
Ponieważ Kieran wydawał się godny dodatkowego wysiłku, Raven postanowiła mu pomóc, przedstawiając się jeszcze raz.
– Cześć, jestem Raven. – Wyciągnęła rękę.
Chłopak rzucił na nią okiem, po czym sięgnął po łyżkę do zupy.
– Wiem, kim jesteś.
Opuściła dłoń na kolana. Świetnie, bądź taki dalej, panie Arogancki. Najwyraźniej już ją umiejscowił wśród nadskakujących dziewczyn. To zabolało. Mocno.
– Aha, rozumiem: przedstawiam się, a ty od razu wiesz wszystko, co można o mnie wiedzieć! Matko, nawet nie odpowiesz „cześć” ani o nic nie spytasz. Jasny gwint, musisz być niezwykle bystry!
Joe zaśmiał się, słysząc jej sarkastyczny ton.
– To jest Kieran Storm. I, wierz mi, wie o tobie wszystko: zna twój wzrost, wagę, historię życia. Pewnie nawet trafnie odgadł… hm… numer twojego buta – puścił do niej oko.
To się wydawało nieprawdopodobne. Ten chłopak jeszcze nawet nie skrzyżował z nią spojrzenia, nie mówiąc już o patrzeniu na jej stopy czy inne fragmenty.
– Joe, chyba zaczynam mieć jasny obraz twojego przyjaciela. Metr dziewięćdziesiąt, może dziewięćdziesiąt pięć. Biały, Brytyjczyk. Zbyt inteligentny dla nas, zwykłych śmiertelników. Zdobywał elitarne wykształcenie w jednej z tych angielskich szkół, zwanych publicznymi, choć są prywatne: Eton, Harrow, coś w tym stylu – dopóki nie został wydalony – rozkoszowała się swomi ostatnimi słowami. Żałowała, że jej przy tym nie było.
Joe był nadzwyczajnie ubawiony. Wmieszał śmietanę do swojej zupy pomidorowo-paprykowej.
– No, mów dalej.
Raven odgadła:
– Musisz go ubierać.
– Strzał w dziesiątkę! – zapiał Joe. – Oto ja: jego lokaj. Skąd wiedziałaś?
– Nosisz garnitur od Ralpha Laurena…
– Używany – wtrącił Joe.
– …a twój przyjaciel ma taki sam…
– Mam znajomości.
– Ale jego koszula jest najprawdopodobniej wyciągnięta z szafy ojca albo młodszego brata – ma za krótkie rękawy. Wnioskuję, że włożył ją dziś rano, zanim tu przyjechaliście, i od tego czasu pilnie rozwiązywał sudoku, dopóki nie zmusiłeś go, żeby włożył jedyny porządny garnitur, jaki posiada. W przeciwieństwie do ciebie nie chciało mu się wkładać dobranej koszuli, a ty uznałeś, że nie warto staczać o to bojów. Jestem blisko?
– Hej, Key, masz rywalkę. Ile punktów zdobyła?
Kieran po raz pierwszy podniósł wzrok na twarz Raven. Miał oczy w niesamowitym kolorze bladozielonych nefrytów; w swojej intensywności wyglądały jak oczy kosmity. Serce Raven wywinęło małego koziołka, kiedy uświadomiła sobie, że pociąg, jaki czuła do niego od samego początku, teraz wzmógł się dziesięciokrotnie. Ona jak ćma, on jak płomień. Skutek: osmalone skrzydła.
– Nieźle – jego głos nie był oziębły, raczej cichy i odległy, jak gdyby nawiązywanie kontaktów z małymi Ziemianami, takimi jak ona, stanowiło dla niego wysiłek.
– To wielka pochwała z ust tego człowieka. Gratulacje. – Joe potrząsnął jej dłonią nad talerzem Kierana, po czym ją puścił.
– Dzięki. – Raven wzięła łyk zupy, próbując odzyskać wewnętrzną równowagę. – Więc w którym miejscu popełniłam błąd?
Kieran długimi palcami pokruszył kawałek chleba i rozrzucił okruchy na powierzchni swojej zupy. Strzelił w Raven kolejnym spojrzeniem, a następnie skupił się na talerzu.
– To moja koszula. Wyrosłem z niej – powiedział.
Joe pokiwał głową.
– Tak. On nigdy nie chodzi na zakupy odzieżowe. Będzie nosił jedną rzecz, dopóki się nie rozpadnie albo dopóki jej przed nim nie schowamy.
– Kto to jest „my”? – spytała Raven.
Joe przez chwilę wydawał się zakłopotany.
– Chłopaki w naszej poprzedniej szkole. Tak, chłopaki.
– Ale to ty sprawiłeś mu garnitur?
– Dano mi go. Mamy wspólnego hojnego… – Kieran szukał właściwego słowa. – …ojca chrzestnego.
– Nie pogardziłabym takim – powiedziała Raven, myśląc o swoim telefonie. – Czyli zasłużyłam tylko na „dobrze”. Sprawdźmy, co ty wiesz o mnie. – Intrygowało ją, co zdołał zauważyć, była bowiem przekonana, że jego radar nie zarejestrował jej wcześniej.
Kieran dokończył zupę, zanim odpowiedział.
– No, dalej, to napięcie mnie wykańcza – ponagliła go.
– Jak sobie życzysz – odsunął talerz i odchylił się w krześle, chcąc jej się przyjrzeć. Raven miała uczucie, że nigdy wcześniej nikt nie przyglądał jej się tak dokładnie. Zupełnie jakby był jakimś ludzkim rodzajem rezonansu magnetycznego, odsłaniającym jej kolejne warstwy.
– Strzelaj. – Założyła ręce, nieco zmartwiona, że zachęciła go do tego wszystkiego.
– Raven Stone. Siedemnaście lat. Wnuczka szkolnego woźnego, Roberta Batesa. Jesteś w tej szkole od trzech lat, co wyjaśnia, dlaczego używasz jednocześnie brytyjskich i amerykańskich idiomów. Rodzice nie żyją. Jedno z nich było oficerem armii amerykańskiej – najprawdopodobniej ojciec. Tak, tak, oczywiście, że ojciec, bo matka była Brytyjką. Idiota ze mnie! – Uderzył się dłonią w czoło. – Ojciec był Afroamerykaninem, dumnym z dziedzictwa walki o prawa obywatelskie, ale to jest tak oczywiste, że przepraszam, że w ogóle o tym wspominam.
– Jak…?
Joe pokręcił głową, ostrzegając ją, by pozwoliła Kieranowi kontynuować.
– Masz metr sześćdziesiąt wzrostu i chciałabyś być wyższa. Rozmiar odzieży 36 – albo amerykański mniej więcej 6, chociaż przeliczenie nie jest dokładne. Nie masz za wiele pieniędzy, robisz zakupy w Oxfamie, kupujesz towar pochodzący z uczciwego handlu, czytasz papierowe książki chętniej niż e-booki. Mam mówić dalej?
Był dobry: musiała to przyznać, ale zirytowała ją ta jego spokojna analiza jej osoby i zwyczajów.
– Skąd wiesz to wszystko? Byłeś w moim pokoju czy co?
– Nie. Wszystko, co chcę wiedzieć, znajduje się tutaj.
– Więc pewnie detektyw Storm zna też rozmiar mojego buta?
Uniósł brew, słysząc jej sarkastyczny ton.
– 38. Jeśli chcesz, mogę też określić twoje pozostałe wymiary.
Joe stłumił śmiech.
– Nie, dzięki – odparła Raven szybko.
– Pokłóciłaś się też z tamtą rudą dziewczyną… – Kieran potarł nos długim palcem wskazującym – …o jej niedorzecznie wielką torbę.
Raven nie było do śmiechu.
– Lepiej skończ, zanim wypowiesz wszystkie moje brzydkie sekrety.
– O, nie jesteś typem dziewczyny, która ma brzydkie sekrety. Jesteś jak otwarta księga: zazwyczaj szczera, wolisz być bezpośrednia i rzeczowa niż subtelna i przebiegła, ale pod tym powierzchownym pokazem siły kryje się nieco nieśmiałości i kruchości, tak jak teraz, kiedy wolisz nie patrzeć mi w oczy.
Oczywiście Raven natychmiast poczuła przymus, by zmierzyć się z jego spojrzeniem. Od razu tego pożałowała, bo jego oczy zdawały się ją wciągać jak jakiś kosmiczny promień w Star Treku, który brał jej mały stateczek na hol swojego Enterprise’a.
Joe położył dłoń na ustach Kierana.
– Lepiej przestań, przyjacielu, zanim jej pięść wyląduje na twojej twarzy.
Raven spuściła wzrok na okruchy rozrzucone po blacie stołu.
– Skąd wiesz o kłótni… i o całej reszcie?
Kieran najwyraźniej nie rozumiał, że wprawił ją w zakłopotanie. Wygrzewał się w blasku własnych umiejętności.
– To było łatwe – twój strój mówi sam za siebie: metka z tyłu sukienki odcięta, ale druga, ze składem tkaniny, została, więc to niedawny zakup z second handu. Koraliki z Bangladeszu. Łatwo zgadnąć, że kupiłaś je razem z sukienką, bo połączyłaś je w komplet, co sugeruje, że to raczej Oxfam, a nie miejscowy sklep dobroczynny. W mieście jest jeden Oxfam. Co do kłótni – odkąd weszłaś, tamte dziewczyny stale spoglądają w twoim kierunku; większość komentarzy była skierowana do rudej, która przez cały wieczór przyciska do siebie tę torbę, jak gdyby spodziewała się, że jej ją wyrwiesz.
Miał rację: torba się znalazła. Cała ta awantura o coś, co nawet nie zostało skradzione!
– Kretynka – nawet jej nie zgubiła!
– Zostawiła ją w niewłaściwym miejscu – ciągnął Kieran. – Twój dziadek znalazł ją pod stołem, kiedy sprzątano po lunchu. Odniósł ją do sekretariatu i poprosił, żeby sekretarka poinformowała właścicielkę, by ją odebrała. Słyszałem, jak sekretarka woła tę rudą, kiedy przyszedłem dziś do szkoły.
A więc dlatego w dalszym ciągu ją obwiniały. Teraz pewnie sądziły, że dziadek był wtajemniczony w jej złodziejskie sprawki i że krył ją, kiedy została przyłapana.
Uraza walczyła w niej z ciekawością i ciekawość zwyciężyła.
– Skąd wiedziałeś, że się pokłóciłyśmy?
Kieran milczał, kiedy zabierano jego talerz i stawiano przed nim drugie danie, złożone z jagnięciny i młodych ziemniaczków.
– Masz lekkie zadrapanie na szyi, co wskazuje na dziewczyńską bójkę – zrobił gest swoimi równo przyciętymi paznokciami – i niezłego siniaka pod lewym okiem. Właściwie, jak się teraz zastanawiam, czy one były dwie? Tak, dwie. Ty i dwie dziewczyny – i pewnie było to po lunchu, wnioskując z koloru siniaka.
Raven z fascynacją patrzyła, jak Kieran z chirurgiczną precyzją kroi mięso na talerzu.
– Coś jeszcze?
– Twój telefon. Został zniszczony albo skradziony. – Uważnie gryzł jagnięcinę, jeden kawałek za drugim.
Raven odłożyła widelec.
– Jakim cudem o tym wiesz?
– Ponieważ tamta dziewczyna machała w twoją stronę swoim iPhone’em. Ten gest wskazuje, że ona ma coś, czego ty nie masz.
– Ojejku, nieźle – powiedziała Raven beznamiętnie. – Więc kim jesteś, nieślubnym synem Sherlocka Holmesa?
– Niemożliwe. Holmes to fikcyjna postać, wzorowana na Josephie Bellu, wykładowcy medycyny z Edynburga, który jako pierwszy…
– Dość, Kieran. Ona żartowała – powiedział łagodnie Joe.
– Dzięki, możesz przyhamować. – Raven zrezygnowała z posiłku. Jeśli jej zachowanie miało być obserwowane pod mikroskopem, wolałaby, żeby zajął się tym przyjaciel i to dyskretnie. – Miło było cię poznać, Joe.
Joe złapał ją za rękaw.
– Zanim odejdziesz, powiedz, miał rację co do walki o prawa obywatelskie?
Kieran prychnął i dolał sobie na talerz jeszcze jedną łyżeczkę sosu miętowego.
– Owszem.
– Bransoletka – mruknął Kieran.
Raven obróciła srebrną bransoletkę, żeby Joe mógł odczytać inskrypcję: Miałem sen.
– Niewątpliwie amerykańska robota z lat 60., odnosząca się do przemówienia Martina Luthera Kinga; data sugeruje, że to rodzinna pamiątka.
To był ostatni prezent, jaki Raven dostała od taty, zanim wysłano go z kraju prosto na drogę, przy której leżała bomba. Dziewczyna obronnym ruchem zasłoniła bransoletkę.
– Ładna – przyznał Joe.
Kieran przełknął kęs, pokaz własnego intelektu wzmógł jego apetyt.
– Tak naprawdę to tylko srebrna blaszka, w istocie niewiele warta.
W istocie dla mnie jest warta więcej niż wszystko. – Raven odwróciła się do niego plecami i wyszła z sali.

Rozdział 2

– Och, świetna robota. – Joe z ironią zaklaskał w dłonie. – Tylko tak dalej.
Kieran w dalszym ciągu przetwarzał wstrząs, jaki poczuł, kiedy po raz pierwszy zobaczył Raven – jak bokser po nokaucie, który upada, ale jeszcze nie legł płasko na deskach. Żeby odzyskać równowagę umysłu, skupił się na katalogowaniu otaczających go szczegółów.
Kelner zaczął zbierać talerze. U prawej ręki miał długie paznokcie, u lewej krótkie – a więc w wolnym czasie bywał gitarzystą.
– Key, słuchasz mnie?
– He? – Kieran odprowadził Raven wzrokiem, odnotowując, że jest dość zgrabna. Zastanowił się, jak by to było – dotknąć jej włosów – oczywiście dla celów naukowych. Wypił trochę wody i odchylił się w krześle, ponieważ właśnie postawiono przed nim deser. Przekopał szarlotkę – do zrobienia ciasta użyto oleju roślinnego i margaryny, nie masła.
Joe go szturchnął.
– Czasami ubolewam nad tobą.
– Dlaczego? Co znowu zrobiłem?
Stół wyprodukowany w Szwecji. Sztućce z Sheffield. Talerz nie ze srebra, tak samo jak tamta bransoletka.
– Wkurzyłeś czy nie wkurzyłeś pierwszej istoty płci żeńskiej, z którą rozmawialiśmy od naszego przyjazdu?
Kieran zamrugał, usiłując pojąć, o co chodzi przyjacielowi. Można było o dowolnej porze dać mu do rozwiązania skomplikowane równania algebraiczne, ale matematyka międzyludzka nigdy nie dawała satysfakcjonujących wyników.
– Poprosiła mnie, żebym powiedział, co o niej wiem, więc to zrobiłem.
Joe dał mu kuksańca pięścią w żebra.
– Czy ty nigdy nie redagujesz tego, co mówisz? Nie sprawdzasz, czy możesz kogoś obrazić?
Kieran potarł bolące miejsce w boku.
– Wyjaśnij.
– W zasadzie powiedziałeś tej dziewczynie, że korzysta z pomocy charytatywnej, jest skora do bitki i ubiera się w łachmany, a jej najcenniejsza własność to tandeta.
– Ale to prawda. Nie rozumiem, dlaczego ludzie nie potrafią spojrzeć prawdzie w oczy. I nie powiedziałem tego w ten sposób.
Joe odsunął swój pusty talerz i przyjął deser od kelnerki, obdarzając ją bystrym komplementem, który wywołał u niej uśmiech. Znów skierował uwagę na przyjaciela.
– Słuchaj, jest prawda i prawda. Niektóre rzeczy można mówić wprost – „rany, fajną masz kieckę” albo „ale z ciebie ślicznotka”. Inne rzeczy zostawia się dla siebie: „ale z ciebie biedota”, „o matko, jaka jesteś brzydka”. Kumasz?
Drzwi sali jadalnej zamknęły się za Raven.
– Nie była brzydka.
Joe podparł podbródek na dłoni i westchnął.
– Podaję teoretyczne przykłady. I, owszem, nie była. Powiedziałbym, że była ładniutka.
– Nie po prostu ładniutka. Naprawdę… ładna. – Te słowa nie oddawały jej sprawiedliwości. Kieran nigdy wcześniej nie poczuł wobec nikogo takiego natychmiastowego przyciągania.
– Szkoda, że już cię nienawidzi – zakpił Joe. – Za to mnie polubiła.
W Kieranie zapłonęła irytacja. Jego przyjaciel był wysoko wykwalifikowanym flirciarzem.
– Joe, zostawisz Raven Stone.
– Hej, zaznaczamy swoje terytorium? – Joe przyglądał mu się z rozbawieniem. – Zaczniesz się teraz uderzać pięściami w klatę?
– Nie bądź idiotą. – Kieran strzepnął serwetkę Joemu w twarz, a ten się uchylił, tak że jej rąbek minął się o milimetr z jego nosem. Wiedział, że dla lepszego efektu Kieran potrafiłby zrobić to samo z biczem. Można by się spodziewać, że Joe nawet nie drgnie – przez całe lato był partnerem Kierana na zajęciach z umiejętności cyrkowych.
– Więc o co chodzi? Ty, samotniczy Kieran Storm, najbardziej tajemniczy wśród nas, chłopców z Yody, w końcu raczyłeś dostrzec jakąś dziewczynę i uznajesz ją za swoją? – Joe nabrał czubatą łyżeczkę lodów i cmoknął z uznaniem.
– Nie robię tego. – Owszem, robił to. – Po prostu nie chcę, żebyś zawalił naszą misję z tego samego powodu co zwykle.
– Czyli?
– Działasz na nie swoim urokiem osobistym i dajesz im nadzieję. Zostawiasz za sobą szereg złamanych serc. Wiesz, że tak jest, bo nigdy nigdzie nie zostajemy na długo.
– Nic nie poradzę na to, że działam na dziewczyny jak magnes.
– Czekajcie chwilę, panie i panowie, czekajcie, aż wyjdę z cienia ego tego człowieka.
– Moje ego to nic w porównaniu z twoim.
Kieran uśmiechnął się z zadowoleniem.
– Ale wielkość mojego jest uzasadniona.
– Powtarzaj to sobie. Przyjacielu, zmierzasz ku upadkowi. Pewnego dnia spotkasz kogoś, kto da ci nauczkę.
– Nie dojdzie do tego. Nie nawiązujemy kontaktów na misji.
– Zobaczymy. Przekonasz się, że nie możesz uniknąć wszystkiego, co przynosi ci życie. – Uśmiechnął się złowrogo do przyjaciela. Kieran wiedział, że Joe coś knuje. Rekruci z Young Detective Agency[2] – czy też z Yody, jak sami się nazywali – przechodzili przez szkolenie razem, mieli więc świetne rozeznanie w swoich słabych i mocnych stronach. Było to konieczne, żeby, kiedy szli na akcję jako zespół, byli przygotowani. Kieran wiedział, że kiedy Joe jest zadowolony z siebie, należy stać się podejrzliwym.
– Co knujesz?
– Nic. Misja ponad wszystko. – Joe zgrywał niewiniątko – zbyt niewinne. – Jako przedstawiciel grupy A masz wykorzystać swój wybitny umysł do znalezienia ogniw łączących serię podejrzanych decyzji na skalę światową z tą bardzo niepozornie wyglądającą szkołą. Ja, jako grający w drużynie C – Joe udał uderzenie kijem baseballowym – mam nawiązywać bliskie i osobiste stosunki z naszymi źródłami informacji.
Kieran wolał nie myśleć o tym, jak Joe nawiązuje bliskie i osobiste stosunki z Raven Stone. Nie martwił się o to, jak Joe traktował inne uczennice, ale w Raven było coś, co przeniknęło przez jego pancerz. Być może chodziło o przeczucie, że nie jest tak silna, na jaką stara się wyglądać; zafascynowało go to połączenie twardej skorupki z delikatnym wnętrzem.
– I to właśnie robisz?
– Wątpisz we mnie? To mnie polecono się dowiedzieć, dlaczego rodzice niektórych uczniów nagle i w widowiskowy sposób zeszli z prostej i wąskiej ścieżki.
Członkowie grupy C, Koty, jak nazywano agentów z umiejętnościami takimi, jakie posiadał Joe, dobierani byli ze względu na swoją zdolność wtapiania się między ludzi; w rezultacie, dzięki swoim uroczym sztuczkom, zawsze byli otoczeni dziewczynami i chłopakami. Z kolei członkom grupy A, do której należał Kieran,  zwanym Sowami, dokuczano z powodu ich wysokiego IQ i niskich wyników w słodkiej gadce. Urok i intelekt – tak widziano te dwie grupy w YDA.
Kieran dziobał szarlotkę widelczykiem. Osobiście wolał pięć minut bezpośredniej rozmowy z dziewczyną, która mu się podobała, od godzinnej ekwilibrystyki słownej i pochlebstw, jakie stosował Joe – każdy z odrobiną rozsądku uważałby podobnie.
Ale czy Raven była rozsądna?
Odłóżmy to na bok: chodziło o misję, nie o nieracjonalny instynkt, który w nim zapłonął. Nie ufał uczuciom. Dziewczyna była ostatnim, co chciałby znaleźć w Westron, ponieważ w pracy zakazane były poważne związki. Musiał się skupić na misji.
– OK, jak się do tego zabierzemy? Czy teraz, kiedy już jesteśmy na miejscu, powinniśmy dopasować do sytuacji którąś z naszych strategii?
– Chyba nie. Będziemy działać tak, jak nam kazał Isaac. Sprawdzę tych, których ojcowie czy matki są zamieszani w intrygę, zobaczę, czy uda mi się od nich dowiedzieć, co łączy ich rodziców – poza tym, że mają dzieci w tej samej szkole; ty dostaniesz się do bazy danych i sprawdzisz każdą wzmiankę o tym, że szkoła Westron świadomie uczestniczy w tej sprawie.
– Ta ruda, która ma na pieńku z Raven – Hedda Lindberg…
– Już zapamiętałeś listę obecności?
– Jasne. To pierwsza rzecz, jaką zrobiłem po przyjeździe.
Joe rzucił mu poirytowane spojrzenie.
– Oczywiście. Co z nią?
– Może dobrze byłoby zacząć od niej. Jej ojciec legalnie handlował kamieniami szlachetnymi i z dnia na dzień został przemytnikiem krwawych diamentów.
– Interesujące. Dobrze, sprawdzę, czy ona coś wie.
– Powodzenia. Wygląda na nieźle toksyczną.
– Będę ostrożny. – Joe wstał. – Poradzisz sobie sam?
Kieran złożył serwetkę w precyzyjny kwadrat.
– Musisz pytać?
– Ach tak, pan Wyspa świetnie sobie radzi we własnym towarzystwie. Zapomniałem. No, to do zobaczenia w pokoju.
– Do tej pory dostanę mailem wstępne wyniki.
– Świetnie. Nie zapomnij, że jutro będziemy musieli pójść na lekcje i w południe zameldować się Isaakowi.
Kieran już wypełniał jakieś testy na tablecie, połączony z bezprzewodową siecią Westron.
– Jakby to było dla mnie coś trudnego.
– Wiem, że jesteś doskonale wykształcony, jeśli chodzi o przedmioty ścisłe, dlatego zapisałem cię na teatr, malarstwo, angielski i zaawansowany kurs tańca.
– Co takiego? Nie będę podskakiwał w trykotach!
– Trzeba było nie dawać mi formularza do wypełnienia, nieprawdaż? – Joe przedramieniem sparował cios Kierana. – Daj spokój, będzie zabawa.
– Dla kogo? – Kieran wyobraził sobie, jak rozgniata na twarzy Joego pucharek z deserem – bardzo kusząca wizja. Z drugiej strony, czy wszystkie te artystyczne przedmioty mogą być trudne? Z pewnością okażą się niczym w porównaniu z najwyższym poziomem matematyki, który zaliczył bez wysiłku. Wstał. – Zginiesz za to, Joe, i nikt nie znajdzie twojego ciała. Mam kilka całkowicie niewykrywalnych sposobów na pozbycie się nieboszczyka.
Joe przez chwilę wydawał się zmartwiony, wiedząc, że to zapewne prawda.
– Możesz potraktować to jako wyzwanie. Żaliłeś się, że wcześniej nie wystawiono cię na próbę.
– Myślisz, że to będzie dla mnie próba? – Kieran uniósł brew. – Pomyśl jeszcze raz, przyjacielu, pomyśl jeszcze raz!

Raven obserwowała uczniów wychodzących z jadalni; zajęła dogodny punkt obserwacyjny na kanapie dla gości przed sekretariatem i udawała, że czyta gazetę. Wcześniej zamierzała wrócić do swojego pokoju, ale z ciekawości wobec nowych chłopaków została jednak w hallu.
– O matko, są bos-cy! – wykrzyknęła Mairi, dziewczyna z którą Raven chodziła na taniec; natura obdarzyła ją bujnymi kasztanowymi włosami i mnóstwem piegów. – Widziałaś ich?
– Masz na myśli te dwa ciasteczka? Trudno ich nie zauważyć. Nie powiem więcej niż: wow! – Roześmiała się jej przyjaciółka, Liza. Jestem z tobą, siostrzyczko. – Właśnie przyjechali do Westron. Hedda mówi, że wyrzucono ich z poprzedniej szkoły.
Mairi uśmiechnęła się szeroko.
– Tym lepiej. Uwielbiam niegrzecznych chłopców.
– Ja też. Chętnie pomogłabym im się tu zadomowić, jeśli wiesz, co mam na myśli. – Liza poruszyła brwiami, wciąż chichocząc.
– Raven już spróbowała.
– Jest szybsza od nas wszystkich.
– Ale chyba się sparzyła.
Oddalały się i ich głosy powoli cichły; nie zauważyły podsłuchującej ich Raven, ukrytej za plamiastą monsterą.
– To znaczy, że mamy wolne pole, nie? A co myślisz o plotkach na jej temat? Są prawdziwe?
Raven wolała nie dosłyszeć odpowiedzi, ale okropnie było wiedzieć, że nawet dziewczyny, które kiedyś uważała za dobre koleżanki, teraz kwestionują jej uczciwość. Nie musiała jednak długo nad tym rozmyślać, bo z jadalni wyszli dwaj nowi. Tak, pierwsze wrażenie jej nie myliło: obaj byli cudowni. Może na pierwszy rzut oka Joe wydawał się bardziej pociągający, ale coś w Kieranie sprawiało, że chciała znów na niego spojrzeć. I znów. Uniosła gazetę wyżej.
– Więc jak? – pytał Joe. – Jak byś się pozbył dowodu?
– To trudniejsze, niż ci się wydaje.
– Rozumiem.
– I powiedziałbym ci tylko wówczas, gdybym uznał, że powinieneś wiedzieć.
– Na przykład wtedy, kiedy dotyczyłoby mnie to bezpośrednio?
– Właśnie. Więc stąpaj uważnie, przyjacielu.
Joe pokręcił głową.
– Chyba na to za późno. Lepiej sporządzę testament.
Dziwna rozmowa. Raven odłożyła gazetę i patrzyła, jak odchodzą. Widok był wspaniały. Zupełnie jak gdyby dwa wielkie koty skradały się przez dżunglę, przesuwając się płynnymi ruchami przez zarośla. OK, OK, Raven, skończ się na nich gapić. Kieran już w wystarczająco obraźliwy sposób okazał, że spojrzał na nią dwukrotnie tylko po to, żeby przeanalizować jej charakter i nawyki. Zamiast za nim wzdychać, lepiej będzie zastanowić się, jak stłumić plotki na swój temat. Zdarzenia z przeszłości sprawiły, że była nieśmiała wobec chłopaków; zwykle radziła sobie z pociągiem do nich przez podkręcanie ironii na maksimum. Najlepiej stworzyć dystans między sobą a Kieranem, żeby nie zawstydzić samej siebie. To nie powinno być zbyt trudne; nie umiała sobie wyobrazić, żeby mieli chodzić razem na jakieś lekcje. Kieran nie wyglądał na kogoś, kto chciałby studiować sztukę.

– Jak już wiecie, większość waszych ocen cząstkowych będzie miała wpływ na końcową ocenę występu egzaminacyjnego i jego pisemnej interpretacji. – Pani Hollis, nauczycielka tańca, podniosła ręce do góry, kręcąc głową, by rozluźnić mięśnie karku.
Raven nie mogła w to uwierzyć. Kieran chodził z nią na taniec. Spóźnił się i usiadł na podłodze obok niej, wyciągając przed siebie długie nogi, które skrzyżował w kostkach. Świadomie ignorował otaczające go szepty podekscytowanych dziewczyn i sprawiał wrażenie, że wolałby być w każdym innym miejscu niż to.
– Egzaminy zbliżają się szybko, mamy nowego uczestnika naszego kursu, który musi się wdrożyć. Dziewczęta, oto Kieran Storm, który kształcił się w zakresie tańca w swojej poprzedniej szkole. Będziemy musieli przeorganizować nasze grupy. Kieran, jaki styl preferujesz? Balet, jazz czy taniec współczesny?
Czy on naprawdę mruknął: Wolałbym wbijać sobie ostre przedmioty w gałki oczne? Raven rzuciła mu pytające spojrzenie. Co on tu, u licha, robił? Był najbardziej niechętnym adeptem tańca, jakiego zdarzyło jej się widzieć.
– Kieran? – ponagliła pani Hollis.
– Taniec współczesny.
– OK, mamy dwie grupy współczesne. Liza, Mairi i Rachel oraz Gina i Raven. – Nauczycielka rozejrzała się po dwudziestu dziewczynach siedzących z przodu. – Raven, gdzie jest Gina?
– Jeszcze nie wróciła. – Och, skuteczny unik. Nie wrzuci jej się Kierana na barki.
Pani Hollis zwróciła się do drugiej grupy:
– Jak się kształtuje wasz układ? Czy będziecie w stanie przyjąć Kierana?
– O tak, proszę pani – wyrwała się Mairi. – Będę szczęśliwa, mogąc go mieć… to znaczy, w naszej grupie. – Pozostała część klasy zachichotała, podczas gdy Mairi oblała się niespotykanym odcieniem czerwieni. Liza szepnęła: „ciasteczko”, tak żeby Mairi usłyszała, co zakłopotało ją jeszcze bardziej.
Nauczycielka zwróciła się do Raven. Nie, nie chcę, daj mi spokój!
– Ale skoro Giny nie ma, może powinniśmy przydzielić Kierana tobie?
Krystaliczne zielone oczy Kierana przywarły do jej oczu, wywołując to samo mrowienie wzdłuż kręgosłupa, jakie poczuła poprzedniego wieczoru.
Nie, nie: miała zachować dystans, a taki bieg zdarzeń sprawiłby, że jej postanowienie ległoby w gruzach.
– Bez Giny trudno będzie wiedzieć, co z nim zrobić.
– Ja dokładnie wiem, co bym z nim zrobiła – wyszeptała Liza.
Pani Hollis zganiła ją wzrokiem, po czym spojrzała na Raven.
– Jesteś jedną z moich najbardziej doświadczonych tancerek; na pewno będziesz umiała się dostosować do tańca z chłopcem lepiej niż większość grupy.
Oczekiwania nauczycielki były jasne.
– Chyba jakoś sobie poradzimy.
– Dziękuję, Raven. A jeśli Gina z jakiegoś powodu miałaby nie wrócić, możesz po prostu przydzielić Kieranowi jej rolę.
– To byłoby trudne, bo pracujemy nad motywem narodzin – miałyśmy być matką i dzieckiem; Gina miała być matką.
Kilka dziewczyn się zaśmiało. Kieran zmarszczył brwi i wpatrzył się w sufit.
Pani Hollis poruszyła palcami założonych rąk.
– Cóż, niektóre z najlepszych tańców powstały w wyniku przymusowego i radykalnego przekształcenia naszych pierwotnych pomysłów.
– Jak pani uważa. – Jakim cudem jej taktyka uników została tak szybko rozniesiona w pył?
Ponieważ kwestia została rozwiązana po jej myśli, pani Hollis klasnęła w ręce.
– Dobrze, dziewczęta – i Kieran, oczywiście – rozgrzewka. Najpierw kark, potem kręcimy biodrami.
Kieran zajął miejsce z tyłu, tuż za Raven. Nie była z tego zadowolona; wyraźnie czuła, że on nie naśladuje ruchów nauczycielki, tylko jej, przez co zwykle niewinne ćwiczenia wydały się krępujące. Żałowała, że nie włożyła spodni dresowych zamiast trykotów i legginsów.
Pani Hollis dała znak do zakończenia rozgrzewki.
– Dobrze, teraz ćwiczenia w parach. Zacznijcie od ćwiczeń na zaufanie. Przejdę po sali i przyjrzę się każdej grupie z osobna.
Raven odwróciła się. Stał tuż za nią, z rękami opartymi na biodrach, z pewnym siebie uśmieszkiem; pan wszystkiego, co zaobserwował. Najwyraźniej nie był zdziwiony faktem, że jest jedynym chłopakiem w sali. Po raz pierwszy stali oko w oko i Raven uderzyło, jaki jest wysoki. Byli jak elf i hobbit – tak się czuła. Sięgnęła po swoją zwykłą opryskliwość, żeby zrównoważyć różnicę wzrostu.
– No więc, Sudoku, jak chcesz się do tego zabrać?
Odgarnął kosmyk włosów z twarzy.
– Ćwiczenia na zaufanie – co to takiego?
Spojrzała na niego pytająco.
– Nie wiesz?
– Najwyraźniej nie, skoro cię o to pytam.
– No wiesz, przewracanie się do tyłu z ufnością, że partner cię złapie. Tego rodzaju ćwiczenia.
– Jaki jest ich cel? Ja już wiem, że cię złapię, a jeśli ty będziesz próbowała złapać mnie, oboje wylądujemy na podłodze.
Wywróciła oczami.
– Tak myślisz?
– Wiem to.
– OK, Sudoku, spróbujmy.
– Ja nie przewracam się na ciebie.
– Widzisz, nie ufasz mi.
– Nie ufam.
Pochyliła się do przodu i szturchnęła go w pierś.
– O to właśnie chodzi w tym ćwiczeniu. Przegrałeś.
Wyzwanie podziałało, zareagował.
– Dobrze, złap mnie. – Zrobił obrót i rzucił się do tyłu. Bardzo się starała go złapać, ale grawitacja zwyciężyła i oboje upadli na ziemię, przy czym ona znalazła się pod nim.
– O matko, następnym razem daj mi jakieś ostrzeżenie! – zirytowała się Raven, odpychając go. Starała się nie okazać, jak mocne to było wrażenie, dosłownie przylgnąć całym ciałem do jego pleców.
Odchrząknął i usiadł.
– Widzisz, jestem za wielki, nie utrzymasz mnie.
Raven wytoczyła się spod niego i skoczyła na nogi.
– Spróbujmy jeszcze raz, Asie, ale uprzedź mnie, jak należy.
Kieran nie odpowiedział, za to wlepił wzrok w jej włosy. Podniosła do nich ręce: jak zwykle zachowywały się niesfornie, falując w nieładzie wokół jej głowy.
– Słuchasz mnie, Kieran?
– Chyba nie. Czy masz do powiedzenia coś rozsądnego?
Aż ją korciło, żeby czymś w niego rzucić, ale nie miała nic pod ręką, więc tylko ciężko westchnęła.
– Gina nigdy nie sprawiała takich kłopotów. Nie mogę się doczekać, kiedy wróci.
– Może we dwie dałybyście radę mnie złapać – wstał. – Jak myślisz, kiedy się pojawi z powrotem? – Kieran gimnastykował ramiona.
– Nie wiem. Już powinna tu być. Podobnie jak Johnny i Siobhan – nie ma ich od miesięcy… i jak Hedda w zeszłym semestrze, i… nie wiem, kilka innych osób.
Jej słowa natychmiast przykuły uwagę Kierana, jego uśmiech znikł.
– Co to znaczy: podobnie jak Johnny i Siobhan?
Raven wzruszyła ramionami, zdziwiona, dlaczego go to interesuje.
– Wiesz, ludzie mówią, że wrócą, a potem strasznie długo ich nie ma – albo w ogóle nie wracają. Kiedy widziałam Ginę po raz ostatni, przed Wielkanocą, strasznie się cieszyła na ten semestr. Pewnie lot jej wypadł albo coś w tym rodzaju.
– Nie wiesz tego?
– Może wysłała mi esemesa.
– Ale twój telefon nie działa.
Założyła ręce na piersi, wspomnienie bójki nie było miłe.
– Tak jak zauważyłeś wczoraj wieczorem.
Kieran sięgnął do swojej torby.
– Chcesz się z nią skontaktować z mojego telefonu?
Ta propozycja zaskoczyła Raven. Jakby nie było, byli sobie obcy.
– Jesteś pewien?
Podał jej telefon.
Rzuciwszy szybkie spojrzenie w stronę pani Hollis – była zajęta przy jednej z grup jazzowych – Raven wyszukała numer w swoim notesie i wklepała go w telefon. Kiedy wysłała esemesa, znacznie weselsza oddała aparat Kieranowi.
– Dziękuję. Nie znoszę nie wiedzieć.
– Dobrze, do czego doszliście? – Pani Hollis pojawiła się obok nich. Celowała w najściach znienacka, co pozwalało jej przyłapać próżniaków.
Kieran szybko schował telefon.
– Właśnie omawiamy różne wstępne pomysły.
– Lepiej niech wam to nie zajmie zbyt dużo czasu. Mamy tylko kilka tygodni na złożenie układu w całość.
– Oczywiście, proszę pani, damy radę – zapewniła Raven.
– Jak to zrobicie?
– Chcemy opracować układ, bazując na kilku ćwiczeniach na zaufanie – powiedział gładko Kieran. – Myślę, że Raven jeszcze nie jest mnie pewna.
Raven spojrzała na niego ze złością.
– Naprawdę? Mogę jakoś pomóc? – Pani Hollis z oczekiwaniem spoglądała to na jedno, to na drugie z nich.
– Ach nie – odparła słodko Raven, po czym rozłożyła ręce na boki i opadła prosto w ramiona Kierana, unosząc wysoko nogę z obciągniętą stopą. Musiała przyznać, że miał dobry refleks: złapał ją. Wykorzystała ten moment, żeby się odbić, po czym zrobiła piruet, kończąc z rękami półkolistym ruchem wskazującymi na niego. Uznała, że rachunki są wyrównane.
– Wspaniale! – pochwaliła nauczycielka. – Widzę, że udział męskiego partnera pozwala ci wykorzystać jego siłę jako trampolinę dla twoich talentów gimnastycznych.
– Co takiego? – Kieran zmarszczył brwi. Raven zrozumiała, że nie widział się w roli czyjejkolwiek trampoliny.
– Od mężczyzny w tańcu oczekuje się, żeby prowadził, pomagał i wspierał partnerkę – pani Hollis poklepała Kierana po plecach. – Mam nadzieję, że wykorzystasz te swoje muskuły w dobrym celu. Tylko tak dalej.





[1]       
          Raven (ang.) kruk
[2]       
          Young Detective Agency (ang.), w skrócie YDA Agencja Młodych Detektywów

Recenzję "Wyklętej" znajdziecie TU!

Patronat: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz