Joss
Stirling
Wyklęta
Rozdział
1
Podbite oko. Cudownie.
Raven Stone przejrzała się dokładnie w lustrze, lekko
dotykając palcami ciemniejącego siniaka. Auć. Jarzeniówka nad umywalką mrugała,
przez co odbicie Raven migotało jak w końcówce starego filmu. Kurek zapiszczał
w proteście, kiedy Raven zwilżyła kompres zimną wodą.
– Wyglądasz jak siedmiolatka – powiedziała do swojego
lustrzanego sobowtóra. Minęło dobre dziesięć lat, odkąd zdzierała kolana na
boisku i zbierała guzy; dzisiejszy uraz uznała raczej za poniżający, nie
bolesny. Spuściła na twarz kosmyk kręconych czarnych włosów, ale ten odskoczył,
jakby nie chciał zasłonić tej ciemnej chmury, zbierającej się wokół jej lewego
oka. Zastanowiła się, czy nie powinna ukryć się w swoim pokoju do czasu, aż siniak
zblednie…
Niemożliwe. Wszystkich uczniów oczekiwano na powitalnej
kolacji i jej nieobecność zostałaby zauważona. Zresztą – wrzuciła kompres do
umywalki – dlaczego miałaby dawać wrogom satysfakcję, że tak łatwo skłonili ją
do ucieczki? Była zdecydowanie zbyt dumna, by na to pozwolić. A tchórzostwo nie
było jedną z jej cech.
Raven zdjęła strój do tenisa i przebrała się w szlafrok z
froty. Brudną odzież wrzuciła do kosza na bieliznę przy drzwiach, zatrzaskując
wieko. Trudno było dotrzymać danej sobie samej obietnicy, że będzie twarda;
było łatwiej, kiedy miała kogoś przy boku. Ale drugie łóżko w pokoju stało
puste – Raven nie zastała ani sterty nieuporządkowanych rzeczy, ani walizki,
których się spodziewała. Co zatrzymywało Ginę? To była jedyna osoba, z którą
Raven miałaby ochotę porozmawiać o tym, co się właśnie wydarzyło. Opadła na
łóżko. Jakim cudem sytuacja mogła się tak zmienić w przeciągu zaledwie kilku
godzin? Do chwili, w której podbito jej oko, życie szusowało naprzód całkiem
gładko, prostą drogą po minionych latach pełnych wybojów. Szkoła Westron, pod
rządami dyrektorki, pani Bain, bywała dziwna, przykładano tu czasem zbyt wielką
wagę do zamożności rodziców, do obecności uczniów-celebrytów i prywatności. Ale
będąc w jednej paczce z Giną, Raven potrafiła śmiać się z większości tych
absurdów. Bez wahania powiedziałaby, że nikt w tej szkole nie życzył jej źle.
Miejsce w szkole zawdzięczała dziadkowi, który tu pracował, ale uczniowie
najwyraźniej nie mieli nic przeciwko temu, by wstąpiła w ich uprzywilejowane
szeregi. Teraz wiedziała, że było inaczej.
Świadomość tego przyszła znikąd, jak tornado, które porwało
dom Doroty w opowieści o Czarnoksiężniku z Krainy Oz. Raven otworzyła
drzwi do szatni i, jak w tej książce, wypadki popędziły po brukowanej żółto ścieżce
wprost do dziwnego Szmaragdowego Grodu.
Pytanie Heddy wydało się, powiedzmy, normalne.
– Hej, gdzie jest moja torba od Chloé?
Pozostałe obecne w szatni dziewczyny, które właśnie
przebierały się przed zawodami tenisowymi, pobieżnie przejrzały swoje rzeczy.
Raven nawet się nie pofatygowała: jej mała sportowa torba, powszechnie
wyśmiewana reklamówka linii lotniczych, była zbyt mała, by pomieścić obszerną
ciemnoszarą skórzaną torbę na ramię. Hedda obnosiła się z nią przez cały ranek,
jak rybak, prezentujący obfity połów. Gładka, wypolerowana powierzchnia lśniła
jak pstrąg w jej wymanikiurowanych dłoniach: tyle kieszeni, i nie uwierzycie, ile kosztowała! Hedda uważała, że
kupiła ją po okazyjnej cenie, ale kwota na metce przewyższała miesięczną pensję
dziadka Raven, który był szkolnym woźnym. Jak można było kupować coś tak
bezsensownie drogiego?
– Hej, Stone, mówię do ciebie.
Raven poczuła mocne szarpnięcie za łokieć. Ponieważ wiązała
sznurowadła w tenisówce, stojąc na jednej nodze, zachwiała się. Dlaczego Hedda
nagle zaczęła się do niej zwracać po nazwisku?
– Ej, uważaj! – Raven odzyskała równowagę, chwytając za
drucianą siatkę, dzielącą szatnię na boksy, i skończyła wiązać but. – Prawie
mnie przewróciłaś.
Chuda jak patyk, z głową zwieńczoną gęstą czupryną włosów w
kolorze czerwonego wina, Hedda przypominała Raven setera irlandzkiego, bystrym
nosem węszącego kolejne wyprzedaże; rowek w jej podbródku zdradzał zdecydowanie
i nadawał jej twarzy charakteru. Hedda oparła ręce na biodrach.
– Gdzie ją schowałaś?
– Co? – Raven była zbyt zdziwiona, by uświadomić sobie, o co
się ją oskarża. – Ja?
– Tak, ty. Nie jestem głupia. Widziałam, że na nią patrzysz.
Miałam w niej telefon, kosmetyki, pieniądze – wszystko noszę w tej torbie.
Raven usiłowała zapanować nad sobą i zlekceważyć ból,
towarzyszący bezpodstawnemu oskarżeniu. Miała tego dość w poprzedniej szkole,
do której chodziła, zanim przyjechała do Wielkiej Brytanii. Postanowiła użyć
racjonalnych argumentów.
– Nic z nią nie zrobiłam. Gdzie ją ostatnio widziałaś?
– Przy stole w czasie lunchu – nie udawaj, że nie wiesz.
W szatni zapadła cisza, pozostałe dziewczyny przysłuchiwały
się wymianie zdań. Rumieniec wstydu wypłynął na policzki Raven, mimo że
wiedziała, iż jest niewinna. Wróciło do niej wspomnienie, jak wezwano ją do
dyrektora w poprzedniej szkole. Zrobiło się jej niedobrze od tego wrażenia déjà
vu.
– Przepraszam: chcesz powiedzieć, że ją ukradłam?
Hedda pokiwała głową i spojrzała na Raven z góry, znad
swojego długiego nosa.
– Nie chcę powiedzieć – ja wiem, że ją wzięłaś.
Raven oderwała myśli od przeszłości i skupiła się na swojej
oskarżycielce. Co, u licha, stało się Heddzie? Nie było jej w szkole przez
większą część minionego semestru, a wróciła jakby po transplantacji osobowości
– z przylepnej, jękliwej i średnio irytującej dziewczyny stała się natarczywą,
pierwszoligową jędzą. Raven nakazała sobie nie ustępować; już wcześniej
stawiała czoło fałszywym oskarżeniom, a tym razem nie była już małą dziewczynką
po traumie. Co takiego mogła jej zrobić Hedda? Pomachać w jej stronę
czarodziejską różdżką z mascary?
– Więc uważasz, że wzięłam twoją torbę? Na jakiej podstawie?
Na tej, że po prostu na nią spojrzałam?
Patrzenie nie oznacza kradzieży. – Raven zwróciła się do pozostałych dziewczyn,
z nadzieją, że znajdzie kogoś, kto razem z nią potraktuje to oskarżenie jako
absurdalne, ale ich miny były czujne albo ostrożnie neutralne. O matko. Dzięki, dziewczyny.
Wtedy przyjaciółka Heddy, Toni, przyłączyła się do oskarżeń:
– Nie ma sensu twierdzić, że jesteś niewinna. Przez cały
semestr ginęły różne rzeczy.
– Nie mam z tym nic wspólnego. Mnie też skradziono to i owo.
Toni puściła jej słowa mimo uszu.
– Wszystkie zauważyłyśmy, że znikają różne nasze drobiazgi,
ale nie chciałyśmy… to znaczy domyślałyśmy
się, że to ty, ale było nam cię żal, więc… – Toni machnęła ręką, jak gdyby
chciała powiedzieć: tamto było w zeszłym
semestrze, ale teraz to co innego.
– Było wam mnie żal? – Raven wydała z siebie zduszony
śmiech. Tego jednego nie chciała nigdy: czyjejkolwiek litości. Nie prosiła o to
nawet w najtrudniejszych chwilach, po utracie rodziców.
Hedda stanęła z nią twarzą w twarz.
– Ale moja nowiusieńka Chloé? Posunęłaś się o krok za
daleko. Oddawaj torbę, Stone.
Śmieszne.
Raven odwróciła się plecami do Heddy.
– I co niby robię z tymi skradzionymi rzeczami?
– Twój dziadek ma nowy samochód – o ile można tak nazwać
škodę.
Toni prychnęła. Raven poczuła falę gniewu: czepianie się jej
to jedno, ale lepiej niech Hedda nie włącza w to dziadka, bo będzie źle!
– Więc niby co? Kradnę bogatym i oddaję biednym? Jej, jak
mogłam na to nie wpaść? – Ironia Raven nie przemówiła do Heddy, nieskłonnej do
żartów.
– Przestań zaprzeczać. Chcę moją torbę, i to natychmiast.
Z nadzieją, że jeśli zignoruje tę infantylną tyradę, Hedda
odpuści, Raven pokręciła głową i w poszukiwaniu gumki do włosów wsunęła palce
do kieszeni dżinsów.
– Nie lekceważ mnie! – Ze wściekłym okrzykiem Hedda mocno
pchnęła Raven na drucianą siatkę, wprost na wieszak, który ugodził dziewczynę w
kącik oka. Mimo że był obwieszony odzieżą, Raven zadzwoniło w głowie.
Przysunęła dłoń do twarzy i szybko się odwróciła; istniała groźba, że jej
gniewu nie da się teraz powstrzymać.
– Słuchaj, Hedda, nie mam twojej głupiej torby! – Przyjęła
pozycję obronną, której została kiedyś nauczona. Raven musiała być ostrożna;
wiedziała, że dzięki szkoleniu z samoobrony, jakie przeszła wskutek nalegań
ojca, jest w stanie wyrządzić sporą krzywdę. Przydawało się to, kiedy musiała
odstraszać napastników w swojej dawnej szkole publicznej w Ameryce, ale
domyślała się, że w elitarnym Westron ta umiejętność zostałaby potępiona, a ona
sama mogłaby zyskać fatalną reputację.
– Ależ. Tak. Masz. Ją! – Przy każdym kolejnym słowie Hedda
pchała Raven w pierś, tak że plecy dziewczyny w końcu zderzyły się z siatką.
Ktoś zachichotał nerwowo, podczas gdy jakieś dwie uczennice wyszły, by wezwać
nauczycielkę wuefu.
Tego było już za wiele. Najwyższa pora, żeby Hedda
dowiedziała się, że jest w tej szkole jedna dziewczyna, która nie pozwoli się
nękać.
– Mam dość twoich idiotycznych – pchnięcie – oskarżeń! –
Raven popchnęła Heddę jeszcze raz, używając dokładnie takiej samej siły, jakiej
ona użyła wobec niej.
Wtedy Hedda sięgnęła do jej włosów. Wielki błąd.
– Zostaw mnie w spokoju! – Raven chwyciła nadgarstek Heddy i
wykonując szybki obronny ruch, wykręciła i zgięła jej rękę. Ale to nie była
równa walka: Toni złapała Raven za włosy z tyłu głowy i mocno pociągnęła,
drapiąc jej szyję paznokciami. Raven odepchnęła Heddę i odparowała chwyt Toni,
gwałtownie uderzając ją w łokieć, co sprawiło, że dziewczynie zdrętwiała cała
ręka. Raven chwyciła rakietę tenisową i wymachiwała nią przed sobą, jak mieczem
kendo, odsuwając obie napastniczki.
– Dotknijcie mnie jeszcze raz, a pożałujecie.
Toni cofnęła się, potrząsając dłonią.
– Zostaw ją, Hedda: ona mówi serio.
Ale Hedda nie zrezygnowała jeszcze ze swojej nieuzasadnionej
zemsty. Po tym, jak uniemożliwiono jej bezpośredni atak, sięgnęła po własność
Raven.
– Myślisz, że możesz mnie okradać, co? – Wywróciła jej torbę
do góry dnem, wyrzucając jej na głowę całą zawartość. Telefon Raven upadł na
kafelki, gdzie roztrzaskał się na kawałki. – Proszę! Chrzań się, zdziro!
– Co?! Nie! – Raven odrzuciła rakietę i upadła na kolana,
żeby pozbierać odłamki, zanim ktoś je rozdepcze. Na pewno uda się go naprawić?
Na pewno!
Na koniec Hedda rzuciła w nią pustą torbą, której pasek
smagnął Raven w policzek.
– To cię oduczy złodziejstwa. Chcę moją torbę z powrotem.
Drzwi raptownie otwarto.
– Co się tu dzieje? – Pani Peel, nauczycielka wuefu, stała w
wejściu ze skrzyżowanymi na piersi rękami.
Dziewczyny w szatni nagle stały się wszystkie bardzo zajęte,
wyglądały jak uczestniczki flash mobu, które rozchodzą się w tłumie.
– Raven upuściła telefon – powiedziała złośliwie Toni.
– To nie w porządku! Wszystkie widziałyście, że to Hedda
zrobiła! – zaprotestowała Raven. Nikt nie przemówił w jej obronie; odczuła to
jak policzek, który jednak musiała przeboleć później, żeby nie dostrzegły, jak
bardzo jej przykro. – Wyrzuciła moje rzeczy na ziemię, bo uważa, że ukradłam
jej torbę.
– Nie interesują mnie ani wasze torby, ani telefony. – Pani
Peel założyła ręce. – Powiedziano mi, że doszło tu do bójki.
Hedda podała Toni rakietę.
– Nic takiego. Raven narobiła trochę zamieszania. –
Wywróciła oczami, dając do zrozumienia, że to nie pierwszy raz.
Pani Peel spojrzała na dziewczynę, która tuliła w rękach
resztki swojego nieistniejącego już telefonu.
– Setki razy ci mówiono, że szkoła nie bierze
odpowiedzialności za prywatną własność. Przysięgam, że te telefony to istna
plaga i byłoby nam wszystkim znacznie lepiej, gdyby ich tu zakazano.
Pospieszcie się i wychodźcie z szatni.
Dziewczyny wyszły szybko, zostawiając Raven kipiącą z niemej
wściekłości.
Nadzieje Raven na wsparcie sprzymierzeńca zostały
pogrzebane, kiedy przyszła pora kolacji, a Giny nadal nie było. Oczywiście,
przyjaciółka mogła wysłać jej esemesa wyjaśniającego to spóźnienie, ale skąd
Raven miała o tym wiedzieć, skoro nie posiadała sprawnego telefonu? Włożyła
wszystkie jego części do kosmetyczki i zapięła zamek, jak lekarz policyjny,
zamykający ofiarę w czarnym worku. W jaki sposób mogłaby zdobyć nowy telefon?
Dziadek dopiero co wpłacił zaliczkę na samochód, a budżet był napięty do granic
możliwości z powodu comiesięcznych rat. Dziadek ostrzegł ją, że przez jakiś
czas nie będą mieli wolnej kasy. Obiecał, że nauczy ją prowadzić auto, by
wiedziała, że kupił nowy samochód także dla jej korzyści – poprzedni uznał za
zbyt nieprzewidywalny dla młodego kierowcy. Naprawdę, nie mogła pójść ze swoim
problemem do dziadka. Włożyła zniszczony telefon do szuflady. Jej ubezpieczenie
nie obejmowało przypadkowych uszkodzeń. Życie bez telefonu wydawało się prawie
niemożliwe; teraz zostanie jeszcze bardziej zepchnięta na margines. Dziewczyny,
które dały się odsunąć na krawędź kółek towarzyskich w Westron, wkrótce trafiały poza ich obręb; ta szkoła nie była
miejscem przyjaznym dla outsiderów.
OK. Raven będzie więc musiała znaleźć sposób, żeby zarobić
pieniędze na naprawę telefonu, chyba że Hedda zmieni zdanie i weźmie
odpowiedzialność za ten akt wandalizmu. Tak, jasne: jak gdyby to było możliwe.
Raven zaklęła i kopnęła kosz na śmieci. To było okropnie nie w porządku!
Zgłoszenie zajścia też nic by nie dało, bo dyrektorka nigdy nie brała strony
stypendystów w sporach z tymi, którzy płacili czesne.
Oddchaj
spokojnie, Stone. Raven zwiesiła głowę między rękami,
oparłszy się o parapet w głębokiej wnęce okiennej.
Ptak – jej imiennik[1] – zakrakał, trzepocząc
bezładnie skrzydłami i podskakując wzdłuż blanków, wieńczących dach starego
zamku, w którym mieściła się szkoła. Ptasi głos otarł się szorstko o jej uszy,
dzięki czemu oderwała myśli od gniewnej burzy, która kotłowała się w jej sercu.
Nic wielkiego. Poradzi sobie, jak
zawsze. To było nic w porównaniu z utratą chorej na raka mamy i taty w
Afganistanie.
Przykro
nam z powodu twojej straty – tak mówili ludzie, jak
gdyby rodzice gdzieś jej się zawieruszyli. Mówili to, oczywiście, dlatego że
wszystkie słowa były niewystarczające, a do tych społeczeństwo przywykło. Były
jednak takie chwile, w których chciała, żeby ktoś powiedział: Przykro mi, że
twoi rodzice nie żyją. Żeby powiedział tak, jak było. Czyli okropnie. To
nie była strata, tylko ogromna dziura wydrążona w środku niej. Mama umarła
pierwsza. Po śmierci taty dawne życie Raven znikło i nastał niewymownie ponury
okres przejściowy, w czasie którego przedstawiciele władzy grzebali w jej
przyszłości. Dziadek znajdował się wówczas poza kadrem – w szpitalu w Anglii,
po zawale – więc pracownik opieki społecznej, który zajmował się jej sprawą,
umieścił ją na jakiś czas u przyjaciół jej rodziców, z wojska, nie zdając sobie
sprawy, że są oni w trakcie burzliwego rozpadu małżeństwa. Nie było tam miejsca
na uczucia dla pogrążonej w żałobie trzynastolatki, która stała się ofiarą ich
piętnastoletniego syna-prześladowcy. Jimmy Bolton wyglądał niewinnie, jak
uroczy chłopak z sąsiedztwa, ale pod miłą powierzchownością krył się nikczemny
charakter. To wtedy nauczyła się szybko biegać i odparowywać ciosy, jeśli nie
udało jej się poderwać w porę, żeby uciec. Dawno nabyta umiejętnośćsamoobrony
stała się codziennym sposobem na przetrwanie. Nawet w ciągu dnia nie mogła
odciąć się od Jimmy’ego, bo chodzili do jednej szkoły. Była ona całkowitym
przeciwieństwem Westron – niedofinansowana, z przepracowanymi nauczycielami i
uczniami pozbawionymi ambicji. To było miejsce, w którym człowiek się nie
uczył, ale walczył o przeżycie. Kiedy dziadek Raven wrócił do zdrowia na tyle,
by móc się starać o przejęcie nad nią opieki, dziewczyna uznała Westron za raj:
trawniki, ogrody, piękny stary budynek – wyglądało to idealnie. Ale cóż, nawet
w Raju był wąż, prawda?
Dość rozmyślań. Raven zrzuciła szlafrok i ubrała się w
letnią sukienkę, kupioną przed Wielkanocą za piątaka w sklepie dobroczynnym
Oxfamu, w miasteczku. Wygładziła ją, ciesząc się dotykiem miękkiej bawełny,
powiewającej tuż nad jej kolanami. Miała wątpliwości, czy którakolwiek z jej
koleżanek chodziła na takie wyprzedaże, jak ona. Jaskrawopomarańczowy kolor
sukienki pasował do ciemnobrązowego odcienia jej skóry. Raven założyła sznurek
zielonych i pomarańczowych koralików, kupionych w tym samym sklepie, tyle że w
dziale rękodzieła, pochodzącego z uczciwego handlu. Oderwała metkę z informacją
dotyczącą spółdzielni kobiecej w Bangladeszu, gdzie je wykonano, a jej myśli
pomknęły drogą dokoła świata, ku gorącej budzie, tygodniami stojącej na brzegu
wezbranej powodzią rzeki. Naprawdę, głupio było rozpaczać nad roztrzaskanym telefonem,
kiedy pomyślało się o tamtejszym poziomie biedy. Raven, weź się w garść.
Na zewnątrz rozległ się dzwonek, przypominający o kolacji.
Wychodząc z pokoju, Raven niemal nadepnęła na kopertę, którą wsunięto w szparę
pod jej drzwiami. Spodziewając się jakiejś ulotki dotyczącej zajęć w tym
semestrze, rozdarła kopertę. Ze środka wypadło jej zdjęcie: twarz oszpecono jej
markerem, z jej szyi sterczał sztylet i tryskała krew. Zupełnie nie śmieszne.
Ze złością zgniotła zdjęcie i wyrzuciła je do łazienkowego kosza na śmieci, nie
chcąc przechowywać czegoś takiego.
Zdjęcie sprawiło, że poczuła okropny smak w ustach i
niepokój w żołądku. Gdzieś w głębi była ciągle tą przerażoną dziewczynką, która
wraz z rodzicami straciła swoje fundamenty i tak ciężko pracowała nad tym, by
ta jej strona nie była widoczna na zewnątrz. Dawna szkoła nauczyła ją, żeby nie
okazywać słabości – słabość była jak krew w wodzie pełnej krążących wokół
rekinów. Tylko dziadek znał jej prawdziwe oblicze, a i to był mocno podrasowany
obraz, nie chciała go bowiem martwić. Dlaczego ktoś postanowił jej zrobić taką
złośliwość? Mimo że nie spodziewała się ciepłego powitania na dole, chciała
przebywać z innymi, żeby przepędzić wspomnienie rysunku z listu.
Minęła ciężkie drzwi przeciwpożarowe na korytarzu i
skierowała się wąskimi schodami w dół. Pokój, który dzieliła z Giną, znajdował
się na górze, tam, gdzie kiedyś były pomieszczenia dla służby. Główny budynek
szkoły miał trzy piętra, podzielone na skrzydło żeńskie i męskie: trzecie
piętro na poddaszu, mające kształt litery U, mieściło internat, pierwsze i
drugie przeznaczono na sale lekcyjne; natomiast elegancki parter o wysokich
sufitach zaczął swój żywot jako średniowieczna rezydencja i rozrósł się w zamek
w czasach Tudorów. Podsumowując, szkoła była domem dla trzech setek uczniów.
Zamek Westron był tylko angielską filią elitarnego Związku Szkół
Międzynarodowych. Gdyby policzyć pozostałe dwadzieścia pięć placówek na całym
świecie oraz stowarzyszenia absolwentów, liczba uczniów Związku szła w
dziesiątki tysięcy, które tworzyły potężną i silnie z sobą powiązaną elitę.
Dziadek Raven był zachwycony, że ją tu przyjęto; uważał, że ukończenie tej
szkoły ustawi ją na całe życie. Tylko spójrzcie, jak świetnie to szło.
W głównym hallu rozległ się gong. Spóźniła się.
Przyspieszyła kroku, mijając jedne drzwi po drugich, a one kołysały się za nią
wahadłowym ruchem. Zeskoczyła z ostatnich kilku stopni na sekundę przed tym,
jak drzwi do sali jadalnej zamknięto. Panowała zasada, że jeśli ktoś dotarł tam
po czasie i nie miał dobrego usprawiedliwienia, musiał zrezygnować z kolacji.
Na szczęście dziś wieczorem to dziadek pełnił wartę przy drzwiach. Na jej widok
uniósł krzaczaste brwi, ale przytrzymał drzwi i wślizgnęła się do środka.
– Dzięki – szepnęła.
Poklepał ją po ramieniu i zniknął w swoim biurze nieopodal
kuchni; wkrótce jeszcze jedne drzwi przeciwpożarowe skryły jego niedużą,
przygarbioną sylwetkę. W starą architekturę zamkową brutalnie zaingerowano, by
szkoła spełniała wymogi bezpieczeństwa: powstały wahadłowe drzwi i wyjścia
ewakuacyjne.
Raven żałowała, że dziadek nie został z nią i nie dotrzyma
jej towarzystwa, ale jak zwykle unikał jedzenia posiłków z uczniami;
mieszkający w szkole nauczyciele nie mieli takiej możliwości. Ich obecność była
obowiązkowa.
Raven wślizgnęła się do sali i zamknęła za sobą drzwi. Bez
Giny przy boku czuła się bardzo widoczna. Tak jak przewidziała, przyszła jako
ostatnia i większość miejsc była już zajęta. Wbrew temu, czego można by się
spodziewać, nie była to sala jadalna w tradycyjnym stylu, z ciężkimi dębowymi
stołami – ustawiono tu okrągłe stoliki, jak w restauracji; kiedy potrzebna była
przestrzeń na inne zajęcia, można je było złożyć i przesunąć. Uczniowie w
dziesięcioosobowych grupach mieli uczyć się sztuki konwersacji przy stole, nauczyciele
zaś – rozsadzeni na strategicznych miejscach w całej sali – mieli zachęcać do
przestrzegania dobrych manier i do inteligentnej rozmowy. Przynajmniej to
obiecywał rodzicom program nauczania; w rzeczywistości stoły stanowiły ściśle
strzeżone strefy wpływów, wyznaczały, kto jest z nami, a kto nie. Nauczyciele
woleli siedzieć razem przy własnym stole i plotkować, zostawiszy uczniów samych
sobie, by toczyli swoje towarzyskie pojedynki bez arbitrów.
Raven omiotła salę wzrokiem. Chociaż stała w cieniu, jej
późne wejście przyciągnęło uwagę dziewczyn. Kilka z nich spojrzało w jej
stronę, po czym zaczęło szeptać między sobą. Mogła sobie wyobrazić, co mówią: Oto złodziejka. Zawsze wiedziałyśmy, że to
ona.
Raven zastanowiła się, która z nich zostawiła zdjęcie pod
drzwiami. Okropnie było pomyśleć, że ktoś spędził popołudnie, namyślając się,
jak by jej zepsuć humor. Stawiała na Heddę i jej paczkę, ale tak naprawdę,
teraz, kiedy wiedziała, co dziewczyny o niej myślą – szkolna biedota –
zaczęła wszędzie widzieć wrogów. Nikt nie stanął po jej stronie. Zawsze będzie
to pamiętała.
Chłopcy, na szczęście, wyglądali na nieświadomych ukrytych
prądów w sali. Kiedy złapała spojrzenie Adewale’a, miłego Nigeryjczyka z jej rocznika,
odpowiedział szerokim uśmiechem i wrócił do rozmowy. Szkoda, że przy jego
stoliku nie było wolnego miejsca.
Nie chcąc kolejnej kłótni, postanowiła nie siadać z żadnymi
dziewczynami. Jej zwykłe miejsce nieopodal baru było zajęte, wsunęła się więc na
wolne krzesło przy tym samym stoliku, całkiem z prawej strony. To było dobre
stanowisko do obserwowania sali i miało tę zaletę, że nie rozpoznawała dwóch
chłopaków, którzy już tu siedzieli, powinni więc być co najmniej obojętni na
podskórne prądy.
– Cześć. Jesteście nowi w Westron? – spytała pogodnie,
udając, że nie martwi jej atmosfera panująca w jadalni. Dzięki dawnym
doświadczeniom w paskudnej szkole, z daleka wyczuwała zagrożenie, a sytuacja
tutaj w jakiś sposób subtelnie się zmieniła. Raven nie była już taka pewna, że
jest bezpieczna. Może na tutejszych korytarzach nie musiała się obawiać
starszych uczniów, handlujących narkotykami, ale w Westron po powrocie z
przerwy wielkanocnej coś było… jak by to powiedzieć… nie tak. Warto będzie pomyśleć o tym później, ale póki co odwróciła
się, żeby poświęcić uwagę nowym.
Chłopak o zmierzwionych włosach, siedzący po prawej, nie
zwrócił na nią uwagi, wyraźnie pochłonięty rozwiązywaniem sudoku. Ekstremalnie trudny poziom. Świetnie.
Usiadła obok megaświra – choć trzeba przyznać, że przystojnego. Z nadzieją na
ratunek spojrzała na drugiego nieznajomego, siedzącego za chłopakiem od sudoku.
– Cześć, jestem Raven.
Tym razem jej powitanie nie odbiło się jak od ściany.
– Cześć. Ja jestem Joe Masters.
Joe miał nie tylko uroczy, niski głos i akcent ze
wschodniego wybrzeża Stanów, jak ona, ale też uśmiech, który był jak słońce,
rozjaśniające jej ponury dzień. Włosy miał ogolone krótko przy skórze, a odcień
skóry tylko o kilka tonów ciemniejszy niż ona. Końcowy efekt? Wspaniały.
– Więc… ee… przyszedłeś właśnie do naszej szkoły?
– Tak. Dziś jest nasz pierwszy dzień.
Nasz?
Czy to oznaczało, że Joe przybył w dwupaku wraz z Sudoku?
– O, świetnie. Mam nadzieję, że szybko się zadomowicie. To
znaczy, trochę to dziwna chwila na zmianę szkoły, jest prawie koniec roku.
Joe lekko stuknął palcami lewej dłoni o stół, jak pianista,
ćwiczący grę w kluczu basowym.
– Nie dało się inaczej. Zostaliśmy wydaleni z poprzedniej
szkoły.
Raven zastanowiła się, czy on żartuje; wydawał się tak
wesoły, mówiąc o tym fakcie.
– Jak to?
– Ten tu profesorek wysadził laboratorium. Ja byłem tylko
niewinnym widzem, wasza wysokość. – Oczy Joego śmiały się z jej miny.
– Och, no dobra. Oczywiście, byłeś widzem. Na pewno.
Poznała po minie, że podoba mu się jej ironia.
– Zawsze zwalam winę na niego. Nigdy nawet nie próbuje się
bronić. Prawda, Kieran? – Szturchnął przyjaciela.
– Hmmm. – Chłopak wypełniał kratki łamigłówki z prędkością
błyskawicy. Raven podejrzewała, że wpisuje przypadkowe cyfry, ale kiedy
ukradkiem sprawdziła pierwszy rząd, nie znalazła żadnego błędu.
Pojawili się kelnerzy z pierwszym daniem; wiązało się to z
niebezpiecznym manewrem, polegającym na przenoszeniu chochli z zupą nad głowami
uczniów. Ponieważ większość roznoszących posiłki byli to kiepsko wyszkoleni
lokalni mieszkańcy, starsi stażem uczniowie wiedzieli, kiedy należy się
odchylić do tyłu. Sudoku nie uchylił się, ale strzepnął serwetkę, łapiąc w
locie spadające krople zupy, przy czym ani na chwilę nie oderwał się od
łamigłówki. Na Raven zrobiło to spore wrażenie.
– Zawsze jest taki? – spytała.
Joe uśmiechnął się pobłażliwie.
– Trudno w to uwierzyć, ale owszem. – Pokruszył bułkę na
drobne kawałki. – Myślisz, że cię nie zauważył, ale się mylisz.
– Tak, jasne.
– To prawda. Hej, Key, skończ to i przywitaj się z tą miłą
dziewczyną po lewej stronie.
– Żałośnie łatwe. Nie wiem, czemu w ogóle się tym zajmuję. –
Chłopak upuścił kartkę na podłogę między ich krzesłami.
– Zajmujesz się tym, bo kiedy twój biedny umysł nie ma nad
czym pracować, zaczyna z nudy zjadać własne komórki.
– Hmm. To niezbyt naukowe wyjaśnienie, ale możesz mieć
rację. – Sudoku usiadł prosto, przy czym okazało się, że jest wyjątkowo wysoki.
Miał godną pozazdroszczenia czuprynę z kasztanowych loków i twarz anioła,
której płaszczyzny były jakby przesadnie wystylizowane przez jakiegoś
rzeźbiarza: „układ kostny: brytyjska arystokracja”. Raven przyszedł na myśl koń
czystej krwi, płochliwy i pełen niespokojnej energii. Przy tych dwu reszta
chłopaków z jej rocznika wyglądała zupełnie nijako. Przewidywała, że obaj albo
staną się szalenie popularni w towarzystwie chłopaków, którzy chcieliby trzymać
się z nimi, w nadziei, że natychmiast zyskają powodzenie u dziewczyn, albo – i
to uznała za bardziej prawdopodobne – pozostali będą im tylko zazdrościli
formy.
– Skieruj więc swój gargantuiczny umysł na naszą
towarzyszkę.
Ponieważ Kieran wydawał się godny dodatkowego wysiłku, Raven
postanowiła mu pomóc, przedstawiając się jeszcze raz.
– Cześć, jestem Raven. – Wyciągnęła rękę.
Chłopak rzucił na nią okiem, po czym sięgnął po łyżkę do
zupy.
– Wiem, kim jesteś.
Opuściła dłoń na kolana. Świetnie, bądź taki dalej, panie
Arogancki. Najwyraźniej już ją umiejscowił wśród nadskakujących dziewczyn. To
zabolało. Mocno.
– Aha, rozumiem: przedstawiam się, a ty od razu wiesz
wszystko, co można o mnie wiedzieć! Matko, nawet nie odpowiesz „cześć” ani o
nic nie spytasz. Jasny gwint, musisz być niezwykle bystry!
Joe zaśmiał się, słysząc jej sarkastyczny ton.
– To jest Kieran Storm. I, wierz mi, wie o tobie wszystko:
zna twój wzrost, wagę, historię życia. Pewnie nawet trafnie odgadł… hm… numer
twojego buta – puścił do niej oko.
To się wydawało nieprawdopodobne. Ten chłopak jeszcze nawet
nie skrzyżował z nią spojrzenia, nie mówiąc już o patrzeniu na jej stopy czy
inne fragmenty.
– Joe, chyba zaczynam mieć jasny obraz twojego przyjaciela.
Metr dziewięćdziesiąt, może dziewięćdziesiąt pięć. Biały, Brytyjczyk. Zbyt
inteligentny dla nas, zwykłych śmiertelników. Zdobywał elitarne wykształcenie w
jednej z tych angielskich szkół, zwanych publicznymi, choć są prywatne: Eton,
Harrow, coś w tym stylu – dopóki nie został wydalony – rozkoszowała się swomi
ostatnimi słowami. Żałowała, że jej przy tym nie było.
Joe był nadzwyczajnie ubawiony. Wmieszał śmietanę do swojej
zupy pomidorowo-paprykowej.
– No, mów dalej.
Raven odgadła:
– Musisz go ubierać.
– Strzał w dziesiątkę! – zapiał Joe. – Oto ja: jego lokaj.
Skąd wiedziałaś?
– Nosisz garnitur od Ralpha Laurena…
– Używany – wtrącił Joe.
– …a twój przyjaciel ma taki sam…
– Mam znajomości.
– Ale jego koszula jest najprawdopodobniej wyciągnięta z
szafy ojca albo młodszego brata – ma za krótkie rękawy. Wnioskuję, że włożył ją
dziś rano, zanim tu przyjechaliście, i od tego czasu pilnie rozwiązywał sudoku,
dopóki nie zmusiłeś go, żeby włożył jedyny porządny garnitur, jaki posiada. W
przeciwieństwie do ciebie nie chciało mu się wkładać dobranej koszuli, a ty uznałeś,
że nie warto staczać o to bojów. Jestem blisko?
– Hej, Key, masz rywalkę. Ile punktów zdobyła?
Kieran po raz pierwszy podniósł wzrok na twarz Raven. Miał
oczy w niesamowitym kolorze bladozielonych nefrytów; w swojej intensywności
wyglądały jak oczy kosmity. Serce Raven wywinęło małego koziołka, kiedy
uświadomiła sobie, że pociąg, jaki czuła do niego od samego początku, teraz
wzmógł się dziesięciokrotnie. Ona jak ćma, on jak płomień. Skutek: osmalone
skrzydła.
– Nieźle – jego głos nie był oziębły, raczej cichy i
odległy, jak gdyby nawiązywanie kontaktów z małymi Ziemianami, takimi jak ona,
stanowiło dla niego wysiłek.
– To wielka pochwała z ust tego człowieka. Gratulacje. – Joe
potrząsnął jej dłonią nad talerzem Kierana, po czym ją puścił.
– Dzięki. – Raven wzięła łyk zupy, próbując odzyskać
wewnętrzną równowagę. – Więc w którym miejscu popełniłam błąd?
Kieran długimi palcami pokruszył kawałek chleba i rozrzucił
okruchy na powierzchni swojej zupy. Strzelił w Raven kolejnym spojrzeniem, a
następnie skupił się na talerzu.
– To moja koszula. Wyrosłem z niej – powiedział.
Joe pokiwał głową.
– Tak. On nigdy nie chodzi na zakupy odzieżowe. Będzie nosił
jedną rzecz, dopóki się nie rozpadnie albo dopóki jej przed nim nie schowamy.
– Kto to jest „my”? – spytała Raven.
Joe przez chwilę wydawał się zakłopotany.
– Chłopaki w naszej poprzedniej szkole. Tak, chłopaki.
– Ale to ty sprawiłeś mu garnitur?
– Dano mi go. Mamy wspólnego hojnego… – Kieran szukał
właściwego słowa. – …ojca chrzestnego.
– Nie pogardziłabym takim – powiedziała Raven, myśląc o
swoim telefonie. – Czyli zasłużyłam tylko na „dobrze”. Sprawdźmy, co ty wiesz o
mnie. – Intrygowało ją, co zdołał zauważyć, była bowiem przekonana, że jego
radar nie zarejestrował jej wcześniej.
Kieran dokończył zupę, zanim odpowiedział.
– No, dalej, to napięcie mnie wykańcza – ponagliła go.
– Jak sobie życzysz – odsunął talerz i odchylił się w
krześle, chcąc jej się przyjrzeć. Raven miała uczucie, że nigdy wcześniej nikt
nie przyglądał jej się tak dokładnie. Zupełnie jakby był jakimś ludzkim
rodzajem rezonansu magnetycznego, odsłaniającym jej kolejne warstwy.
– Strzelaj. – Założyła ręce, nieco zmartwiona, że zachęciła
go do tego wszystkiego.
– Raven Stone. Siedemnaście lat. Wnuczka szkolnego woźnego,
Roberta Batesa. Jesteś w tej szkole od trzech lat, co wyjaśnia, dlaczego
używasz jednocześnie brytyjskich i amerykańskich idiomów. Rodzice nie żyją.
Jedno z nich było oficerem armii amerykańskiej – najprawdopodobniej ojciec.
Tak, tak, oczywiście, że ojciec, bo matka była Brytyjką. Idiota ze mnie! –
Uderzył się dłonią w czoło. – Ojciec był Afroamerykaninem, dumnym z dziedzictwa
walki o prawa obywatelskie, ale to jest tak oczywiste, że przepraszam, że w
ogóle o tym wspominam.
– Jak…?
Joe pokręcił głową, ostrzegając ją, by pozwoliła Kieranowi
kontynuować.
– Masz metr sześćdziesiąt wzrostu i chciałabyś być wyższa.
Rozmiar odzieży 36 – albo amerykański mniej więcej 6, chociaż przeliczenie nie
jest dokładne. Nie masz za wiele pieniędzy, robisz zakupy w Oxfamie, kupujesz
towar pochodzący z uczciwego handlu, czytasz papierowe książki chętniej niż
e-booki. Mam mówić dalej?
Był dobry: musiała to przyznać, ale zirytowała ją ta jego
spokojna analiza jej osoby i zwyczajów.
– Skąd wiesz to wszystko? Byłeś w moim pokoju czy co?
– Nie. Wszystko, co chcę wiedzieć, znajduje się tutaj.
– Więc pewnie detektyw Storm zna też rozmiar mojego buta?
Uniósł brew, słysząc jej sarkastyczny ton.
– 38. Jeśli chcesz, mogę też określić twoje pozostałe
wymiary.
Joe stłumił śmiech.
– Nie, dzięki – odparła Raven szybko.
– Pokłóciłaś się też z tamtą rudą dziewczyną… – Kieran
potarł nos długim palcem wskazującym – …o jej niedorzecznie wielką torbę.
Raven nie było do śmiechu.
– Lepiej skończ, zanim wypowiesz wszystkie moje brzydkie
sekrety.
– O, nie jesteś typem dziewczyny, która ma brzydkie sekrety.
Jesteś jak otwarta księga: zazwyczaj szczera, wolisz być bezpośrednia i
rzeczowa niż subtelna i przebiegła, ale pod tym powierzchownym pokazem siły
kryje się nieco nieśmiałości i kruchości, tak jak teraz, kiedy wolisz nie patrzeć
mi w oczy.
Oczywiście Raven natychmiast poczuła przymus, by zmierzyć
się z jego spojrzeniem. Od razu tego pożałowała, bo jego oczy zdawały się ją
wciągać jak jakiś kosmiczny promień w Star Treku, który brał jej mały
stateczek na hol swojego Enterprise’a.
Joe położył dłoń na ustach Kierana.
– Lepiej przestań, przyjacielu, zanim jej pięść wyląduje na
twojej twarzy.
Raven spuściła wzrok na okruchy rozrzucone po blacie stołu.
– Skąd wiesz o kłótni… i o całej reszcie?
Kieran najwyraźniej nie rozumiał, że wprawił ją w
zakłopotanie. Wygrzewał się w blasku własnych umiejętności.
– To było łatwe – twój strój mówi sam za siebie: metka z
tyłu sukienki odcięta, ale druga, ze składem tkaniny, została, więc to niedawny
zakup z second handu. Koraliki z Bangladeszu. Łatwo zgadnąć, że kupiłaś je
razem z sukienką, bo połączyłaś je w komplet, co sugeruje, że to raczej Oxfam,
a nie miejscowy sklep dobroczynny. W mieście jest jeden Oxfam. Co do kłótni –
odkąd weszłaś, tamte dziewczyny stale spoglądają w twoim kierunku; większość
komentarzy była skierowana do rudej, która przez cały wieczór przyciska do
siebie tę torbę, jak gdyby spodziewała się, że jej ją wyrwiesz.
Miał rację: torba się znalazła. Cała ta awantura o coś, co
nawet nie zostało skradzione!
– Kretynka – nawet jej nie zgubiła!
– Zostawiła ją w niewłaściwym miejscu – ciągnął Kieran. –
Twój dziadek znalazł ją pod stołem, kiedy sprzątano po lunchu. Odniósł ją do
sekretariatu i poprosił, żeby sekretarka poinformowała właścicielkę, by ją
odebrała. Słyszałem, jak sekretarka woła tę rudą, kiedy przyszedłem dziś do
szkoły.
A więc dlatego w dalszym ciągu ją obwiniały. Teraz pewnie
sądziły, że dziadek był wtajemniczony w jej złodziejskie sprawki i że krył ją,
kiedy została przyłapana.
Uraza walczyła w niej z ciekawością i ciekawość zwyciężyła.
– Skąd wiedziałeś, że się pokłóciłyśmy?
Kieran milczał, kiedy zabierano jego talerz i stawiano przed
nim drugie danie, złożone z jagnięciny i młodych ziemniaczków.
– Masz lekkie zadrapanie na szyi, co wskazuje na
dziewczyńską bójkę – zrobił gest swoimi równo przyciętymi paznokciami – i
niezłego siniaka pod lewym okiem. Właściwie, jak się teraz zastanawiam, czy one
były dwie? Tak, dwie. Ty i dwie dziewczyny – i pewnie było to po lunchu,
wnioskując z koloru siniaka.
Raven z fascynacją patrzyła, jak Kieran z chirurgiczną
precyzją kroi mięso na talerzu.
– Coś jeszcze?
– Twój telefon. Został zniszczony albo skradziony. – Uważnie
gryzł jagnięcinę, jeden kawałek za drugim.
Raven odłożyła widelec.
– Jakim cudem o tym wiesz?
– Ponieważ tamta dziewczyna machała w twoją stronę swoim
iPhone’em. Ten gest wskazuje, że ona ma coś, czego ty nie masz.
– Ojejku, nieźle – powiedziała Raven beznamiętnie. – Więc
kim jesteś, nieślubnym synem Sherlocka Holmesa?
– Niemożliwe. Holmes to fikcyjna postać, wzorowana na Josephie
Bellu, wykładowcy medycyny z Edynburga, który jako pierwszy…
– Dość, Kieran. Ona żartowała – powiedział łagodnie Joe.
– Dzięki, możesz przyhamować. – Raven zrezygnowała z
posiłku. Jeśli jej zachowanie miało być obserwowane pod mikroskopem, wolałaby,
żeby zajął się tym przyjaciel i to dyskretnie. – Miło było cię poznać, Joe.
Joe złapał ją za rękaw.
– Zanim odejdziesz, powiedz, miał rację co do walki o prawa
obywatelskie?
Kieran prychnął i dolał sobie na talerz jeszcze jedną
łyżeczkę sosu miętowego.
– Owszem.
– Bransoletka – mruknął Kieran.
Raven obróciła srebrną bransoletkę, żeby Joe mógł odczytać
inskrypcję: Miałem sen.
– Niewątpliwie amerykańska robota z lat 60., odnosząca się
do przemówienia Martina Luthera Kinga; data sugeruje, że to rodzinna pamiątka.
To był ostatni prezent, jaki Raven dostała od taty, zanim
wysłano go z kraju prosto na drogę, przy której leżała bomba. Dziewczyna
obronnym ruchem zasłoniła bransoletkę.
– Ładna – przyznał Joe.
Kieran przełknął kęs, pokaz własnego intelektu wzmógł jego
apetyt.
– Tak naprawdę to tylko srebrna blaszka, w istocie niewiele
warta.
– W istocie dla
mnie jest warta więcej niż wszystko. – Raven odwróciła się do niego plecami i
wyszła z sali.
Rozdział
2
– Och, świetna robota. – Joe z ironią zaklaskał w dłonie. –
Tylko tak dalej.
Kieran w dalszym ciągu przetwarzał wstrząs, jaki poczuł,
kiedy po raz pierwszy zobaczył Raven – jak bokser po nokaucie, który upada, ale
jeszcze nie legł płasko na deskach. Żeby odzyskać równowagę umysłu, skupił się
na katalogowaniu otaczających go szczegółów.
Kelner zaczął zbierać talerze. U prawej ręki miał długie
paznokcie, u lewej krótkie – a więc w wolnym czasie bywał gitarzystą.
– Key, słuchasz mnie?
– He? – Kieran odprowadził Raven wzrokiem, odnotowując, że
jest dość zgrabna. Zastanowił się, jak by to było – dotknąć jej włosów –
oczywiście dla celów naukowych. Wypił trochę wody i odchylił się w krześle,
ponieważ właśnie postawiono przed nim deser. Przekopał szarlotkę – do zrobienia
ciasta użyto oleju roślinnego i margaryny, nie masła.
Joe go szturchnął.
– Czasami ubolewam nad tobą.
– Dlaczego? Co znowu zrobiłem?
Stół wyprodukowany w Szwecji. Sztućce z Sheffield. Talerz
nie ze srebra, tak samo jak tamta bransoletka.
– Wkurzyłeś czy nie wkurzyłeś pierwszej istoty płci żeńskiej,
z którą rozmawialiśmy od naszego przyjazdu?
Kieran zamrugał, usiłując pojąć, o co chodzi przyjacielowi.
Można było o dowolnej porze dać mu do rozwiązania skomplikowane równania
algebraiczne, ale matematyka międzyludzka nigdy nie dawała satysfakcjonujących
wyników.
– Poprosiła mnie, żebym powiedział, co o niej wiem, więc to
zrobiłem.
Joe dał mu kuksańca pięścią w żebra.
– Czy ty nigdy nie redagujesz tego, co mówisz? Nie
sprawdzasz, czy możesz kogoś obrazić?
Kieran potarł bolące miejsce w boku.
– Wyjaśnij.
– W zasadzie powiedziałeś tej dziewczynie, że korzysta z
pomocy charytatywnej, jest skora do bitki i ubiera się w łachmany, a jej
najcenniejsza własność to tandeta.
– Ale to prawda. Nie rozumiem, dlaczego ludzie nie potrafią
spojrzeć prawdzie w oczy. I nie powiedziałem tego w ten sposób.
Joe odsunął swój pusty talerz i przyjął deser od kelnerki,
obdarzając ją bystrym komplementem, który wywołał u niej uśmiech. Znów
skierował uwagę na przyjaciela.
– Słuchaj, jest prawda i prawda. Niektóre rzeczy można mówić
wprost – „rany, fajną masz kieckę” albo „ale z ciebie ślicznotka”. Inne rzeczy
zostawia się dla siebie: „ale z ciebie biedota”, „o matko, jaka jesteś
brzydka”. Kumasz?
Drzwi sali jadalnej zamknęły się za Raven.
– Nie była brzydka.
Joe podparł podbródek na dłoni i westchnął.
– Podaję teoretyczne przykłady. I, owszem, nie była.
Powiedziałbym, że była ładniutka.
– Nie po prostu ładniutka. Naprawdę… ładna. – Te słowa nie
oddawały jej sprawiedliwości. Kieran nigdy wcześniej nie poczuł wobec nikogo
takiego natychmiastowego przyciągania.
– Szkoda, że już cię nienawidzi – zakpił Joe. – Za to mnie
polubiła.
W Kieranie zapłonęła irytacja. Jego przyjaciel był wysoko
wykwalifikowanym flirciarzem.
– Joe, zostawisz Raven Stone.
– Hej, zaznaczamy swoje terytorium? – Joe przyglądał mu się
z rozbawieniem. – Zaczniesz się teraz uderzać pięściami w klatę?
– Nie bądź idiotą. – Kieran strzepnął serwetkę Joemu w
twarz, a ten się uchylił, tak że jej rąbek minął się o milimetr z jego nosem.
Wiedział, że dla lepszego efektu Kieran potrafiłby zrobić to samo z biczem.
Można by się spodziewać, że Joe nawet nie drgnie – przez całe lato był
partnerem Kierana na zajęciach z umiejętności cyrkowych.
– Więc o co chodzi? Ty, samotniczy Kieran Storm, najbardziej
tajemniczy wśród nas, chłopców z Yody, w końcu raczyłeś dostrzec jakąś
dziewczynę i uznajesz ją za swoją? – Joe nabrał czubatą łyżeczkę lodów i
cmoknął z uznaniem.
– Nie robię tego. – Owszem, robił to. – Po prostu nie chcę,
żebyś zawalił naszą misję z tego samego powodu co zwykle.
– Czyli?
– Działasz na nie swoim urokiem osobistym i dajesz im
nadzieję. Zostawiasz za sobą szereg złamanych serc. Wiesz, że tak jest, bo
nigdy nigdzie nie zostajemy na długo.
– Nic nie poradzę na to, że działam na dziewczyny jak
magnes.
– Czekajcie chwilę, panie i panowie, czekajcie, aż wyjdę z
cienia ego tego człowieka.
– Moje ego to nic w porównaniu z twoim.
Kieran uśmiechnął się z zadowoleniem.
– Ale wielkość mojego jest uzasadniona.
– Powtarzaj to sobie. Przyjacielu, zmierzasz ku upadkowi.
Pewnego dnia spotkasz kogoś, kto da ci nauczkę.
– Nie dojdzie do tego. Nie nawiązujemy kontaktów na misji.
– Zobaczymy. Przekonasz się, że nie możesz uniknąć
wszystkiego, co przynosi ci życie. – Uśmiechnął się złowrogo do przyjaciela.
Kieran wiedział, że Joe coś knuje. Rekruci z Young Detective Agency[2] – czy też z Yody, jak sami
się nazywali – przechodzili przez szkolenie razem, mieli więc świetne
rozeznanie w swoich słabych i mocnych stronach. Było to konieczne, żeby, kiedy
szli na akcję jako zespół, byli przygotowani. Kieran wiedział, że kiedy Joe
jest zadowolony z siebie, należy stać się podejrzliwym.
– Co knujesz?
– Nic. Misja ponad wszystko. – Joe zgrywał niewiniątko –
zbyt niewinne. – Jako przedstawiciel grupy A masz wykorzystać swój wybitny
umysł do znalezienia ogniw łączących serię podejrzanych decyzji na skalę
światową z tą bardzo niepozornie wyglądającą szkołą. Ja, jako grający w
drużynie C – Joe udał uderzenie kijem baseballowym – mam nawiązywać bliskie i
osobiste stosunki z naszymi źródłami informacji.
Kieran wolał nie myśleć o tym, jak Joe nawiązuje bliskie i
osobiste stosunki z Raven Stone. Nie martwił się o to, jak Joe traktował inne
uczennice, ale w Raven było coś, co przeniknęło przez jego pancerz. Być może
chodziło o przeczucie, że nie jest tak silna, na jaką stara się wyglądać;
zafascynowało go to połączenie twardej skorupki z delikatnym wnętrzem.
– I to właśnie robisz?
– Wątpisz we mnie? To mnie polecono się dowiedzieć, dlaczego
rodzice niektórych uczniów nagle i w widowiskowy sposób zeszli z prostej i
wąskiej ścieżki.
Członkowie grupy C, Koty, jak nazywano agentów z
umiejętnościami takimi, jakie posiadał Joe, dobierani byli ze względu na swoją
zdolność wtapiania się między ludzi; w rezultacie, dzięki swoim uroczym
sztuczkom, zawsze byli otoczeni dziewczynami i chłopakami. Z kolei członkom
grupy A, do której należał Kieran,
zwanym Sowami, dokuczano z powodu ich wysokiego IQ i niskich wyników w
słodkiej gadce. Urok i intelekt – tak widziano te dwie grupy w YDA.
Kieran dziobał szarlotkę widelczykiem. Osobiście wolał pięć
minut bezpośredniej rozmowy z dziewczyną, która mu się podobała, od godzinnej
ekwilibrystyki słownej i pochlebstw, jakie stosował Joe – każdy z odrobiną
rozsądku uważałby podobnie.
Ale czy Raven była rozsądna?
Odłóżmy to na bok: chodziło o misję, nie o nieracjonalny
instynkt, który w nim zapłonął. Nie ufał uczuciom. Dziewczyna była ostatnim, co
chciałby znaleźć w Westron, ponieważ w pracy zakazane były poważne związki.
Musiał się skupić na misji.
– OK, jak się do tego zabierzemy? Czy teraz, kiedy już
jesteśmy na miejscu, powinniśmy dopasować do sytuacji którąś z naszych
strategii?
– Chyba nie. Będziemy działać tak, jak nam kazał Isaac.
Sprawdzę tych, których ojcowie czy matki są zamieszani w intrygę, zobaczę, czy
uda mi się od nich dowiedzieć, co łączy ich rodziców – poza tym, że mają dzieci
w tej samej szkole; ty dostaniesz się do bazy danych i sprawdzisz każdą
wzmiankę o tym, że szkoła Westron świadomie uczestniczy w tej sprawie.
– Ta ruda, która ma na pieńku z Raven – Hedda Lindberg…
– Już zapamiętałeś listę obecności?
– Jasne. To pierwsza rzecz, jaką zrobiłem po przyjeździe.
Joe rzucił mu poirytowane spojrzenie.
– Oczywiście. Co z nią?
– Może dobrze byłoby zacząć od niej. Jej ojciec legalnie
handlował kamieniami szlachetnymi i z dnia na dzień został przemytnikiem
krwawych diamentów.
– Interesujące. Dobrze, sprawdzę, czy ona coś wie.
– Powodzenia. Wygląda na nieźle toksyczną.
– Będę ostrożny. – Joe wstał. – Poradzisz sobie sam?
Kieran złożył serwetkę w precyzyjny kwadrat.
– Musisz pytać?
– Ach tak, pan Wyspa świetnie sobie radzi we własnym
towarzystwie. Zapomniałem. No, to do zobaczenia w pokoju.
– Do tej pory dostanę mailem wstępne wyniki.
– Świetnie. Nie zapomnij, że jutro będziemy musieli pójść na
lekcje i w południe zameldować się Isaakowi.
Kieran już wypełniał jakieś testy na tablecie, połączony z
bezprzewodową siecią Westron.
– Jakby to było dla mnie coś trudnego.
– Wiem, że jesteś doskonale wykształcony, jeśli chodzi o
przedmioty ścisłe, dlatego zapisałem cię na teatr, malarstwo, angielski i
zaawansowany kurs tańca.
– Co takiego? Nie będę podskakiwał w trykotach!
– Trzeba było nie dawać mi formularza do wypełnienia,
nieprawdaż? – Joe przedramieniem sparował cios Kierana. – Daj spokój, będzie
zabawa.
– Dla kogo? – Kieran wyobraził sobie, jak rozgniata na
twarzy Joego pucharek z deserem – bardzo kusząca wizja. Z drugiej strony, czy
wszystkie te artystyczne przedmioty mogą być trudne? Z pewnością okażą się
niczym w porównaniu z najwyższym poziomem matematyki, który zaliczył bez wysiłku.
Wstał. – Zginiesz za to, Joe, i nikt nie znajdzie twojego ciała. Mam kilka
całkowicie niewykrywalnych sposobów na pozbycie się nieboszczyka.
Joe przez chwilę wydawał się zmartwiony, wiedząc, że to
zapewne prawda.
– Możesz potraktować to jako wyzwanie. Żaliłeś się, że
wcześniej nie wystawiono cię na próbę.
– Myślisz, że to będzie dla mnie próba? – Kieran uniósł
brew. – Pomyśl jeszcze raz, przyjacielu, pomyśl jeszcze raz!
Raven obserwowała uczniów wychodzących z jadalni; zajęła
dogodny punkt obserwacyjny na kanapie dla gości przed sekretariatem i udawała,
że czyta gazetę. Wcześniej zamierzała wrócić do swojego pokoju, ale z
ciekawości wobec nowych chłopaków została jednak w hallu.
– O matko, są bos-cy! – wykrzyknęła Mairi, dziewczyna z
którą Raven chodziła na taniec; natura obdarzyła ją bujnymi kasztanowymi
włosami i mnóstwem piegów. – Widziałaś ich?
– Masz na myśli te dwa ciasteczka? Trudno ich nie zauważyć.
Nie powiem więcej niż: wow! – Roześmiała się jej przyjaciółka, Liza. Jestem z tobą, siostrzyczko. – Właśnie
przyjechali do Westron. Hedda mówi, że wyrzucono ich z poprzedniej szkoły.
Mairi uśmiechnęła się szeroko.
– Tym lepiej. Uwielbiam niegrzecznych chłopców.
– Ja też. Chętnie pomogłabym im się tu zadomowić, jeśli
wiesz, co mam na myśli. – Liza poruszyła brwiami, wciąż chichocząc.
– Raven już spróbowała.
– Jest szybsza od nas wszystkich.
– Ale chyba się sparzyła.
Oddalały się i ich głosy powoli cichły; nie zauważyły
podsłuchującej ich Raven, ukrytej za plamiastą monsterą.
– To znaczy, że mamy wolne pole, nie? A co myślisz o
plotkach na jej temat? Są prawdziwe?
Raven wolała nie dosłyszeć odpowiedzi, ale okropnie było
wiedzieć, że nawet dziewczyny, które kiedyś uważała za dobre koleżanki, teraz
kwestionują jej uczciwość. Nie musiała jednak długo nad tym rozmyślać, bo z
jadalni wyszli dwaj nowi. Tak, pierwsze wrażenie jej nie myliło: obaj byli
cudowni. Może na pierwszy rzut oka Joe wydawał się bardziej pociągający, ale
coś w Kieranie sprawiało, że chciała znów na niego spojrzeć. I znów. Uniosła
gazetę wyżej.
– Więc jak? – pytał Joe. – Jak byś się pozbył dowodu?
– To trudniejsze, niż ci się wydaje.
– Rozumiem.
– I powiedziałbym ci tylko wówczas, gdybym uznał, że
powinieneś wiedzieć.
– Na przykład wtedy, kiedy dotyczyłoby mnie to bezpośrednio?
– Właśnie. Więc stąpaj uważnie, przyjacielu.
Joe pokręcił głową.
– Chyba na to za późno. Lepiej sporządzę testament.
Dziwna rozmowa. Raven odłożyła gazetę i patrzyła, jak
odchodzą. Widok był wspaniały. Zupełnie jak gdyby dwa wielkie koty skradały się
przez dżunglę, przesuwając się płynnymi ruchami przez zarośla. OK, OK, Raven, skończ się na nich gapić. Kieran
już w wystarczająco obraźliwy sposób okazał, że spojrzał na nią dwukrotnie
tylko po to, żeby przeanalizować jej charakter i nawyki. Zamiast za nim
wzdychać, lepiej będzie zastanowić się, jak stłumić plotki na swój temat.
Zdarzenia z przeszłości sprawiły, że była nieśmiała wobec chłopaków; zwykle
radziła sobie z pociągiem do nich przez podkręcanie ironii na maksimum.
Najlepiej stworzyć dystans między sobą a Kieranem, żeby nie zawstydzić samej
siebie. To nie powinno być zbyt trudne; nie umiała sobie wyobrazić, żeby mieli
chodzić razem na jakieś lekcje. Kieran nie wyglądał na kogoś, kto chciałby
studiować sztukę.
– Jak już wiecie, większość waszych ocen cząstkowych będzie
miała wpływ na końcową ocenę występu egzaminacyjnego i jego pisemnej
interpretacji. – Pani Hollis, nauczycielka tańca, podniosła ręce do góry,
kręcąc głową, by rozluźnić mięśnie karku.
Raven nie mogła w to uwierzyć. Kieran chodził z nią na
taniec. Spóźnił się i usiadł na podłodze obok niej, wyciągając przed siebie
długie nogi, które skrzyżował w kostkach. Świadomie ignorował otaczające go
szepty podekscytowanych dziewczyn i sprawiał wrażenie, że wolałby być w każdym
innym miejscu niż to.
– Egzaminy zbliżają się szybko, mamy nowego uczestnika
naszego kursu, który musi się wdrożyć. Dziewczęta, oto Kieran Storm, który
kształcił się w zakresie tańca w swojej poprzedniej szkole. Będziemy musieli
przeorganizować nasze grupy. Kieran, jaki styl preferujesz? Balet, jazz czy
taniec współczesny?
Czy
on naprawdę mruknął: Wolałbym wbijać sobie ostre przedmioty w gałki oczne?
Raven rzuciła mu pytające spojrzenie. Co on tu, u licha, robił? Był najbardziej
niechętnym adeptem tańca, jakiego zdarzyło jej się widzieć.
– Kieran? – ponagliła pani Hollis.
– Taniec współczesny.
– OK, mamy dwie grupy współczesne. Liza, Mairi i Rachel oraz
Gina i Raven. – Nauczycielka rozejrzała się po dwudziestu dziewczynach
siedzących z przodu. – Raven, gdzie jest Gina?
– Jeszcze nie wróciła. – Och, skuteczny unik. Nie wrzuci jej
się Kierana na barki.
Pani Hollis zwróciła się do drugiej grupy:
– Jak się kształtuje wasz układ? Czy będziecie w stanie
przyjąć Kierana?
– O tak, proszę pani – wyrwała się Mairi. – Będę szczęśliwa,
mogąc go mieć… to znaczy, w naszej grupie. – Pozostała część klasy
zachichotała, podczas gdy Mairi oblała się niespotykanym odcieniem czerwieni.
Liza szepnęła: „ciasteczko”, tak żeby Mairi usłyszała, co zakłopotało ją
jeszcze bardziej.
Nauczycielka zwróciła się do Raven. Nie, nie chcę, daj mi spokój!
– Ale skoro Giny nie ma, może powinniśmy przydzielić Kierana
tobie?
Krystaliczne zielone oczy Kierana przywarły do jej oczu,
wywołując to samo mrowienie wzdłuż kręgosłupa, jakie poczuła poprzedniego
wieczoru.
Nie, nie: miała zachować dystans, a taki bieg zdarzeń
sprawiłby, że jej postanowienie ległoby w gruzach.
– Bez Giny trudno będzie wiedzieć, co z nim zrobić.
– Ja dokładnie wiem, co bym z nim zrobiła – wyszeptała Liza.
Pani Hollis zganiła ją wzrokiem, po czym spojrzała na Raven.
– Jesteś jedną z moich najbardziej doświadczonych tancerek;
na pewno będziesz umiała się dostosować do tańca z chłopcem lepiej niż
większość grupy.
Oczekiwania nauczycielki były jasne.
– Chyba jakoś sobie poradzimy.
– Dziękuję, Raven. A jeśli Gina z jakiegoś powodu miałaby
nie wrócić, możesz po prostu przydzielić Kieranowi jej rolę.
– To byłoby trudne, bo pracujemy nad motywem narodzin –
miałyśmy być matką i dzieckiem; Gina miała być matką.
Kilka dziewczyn się zaśmiało. Kieran zmarszczył brwi i wpatrzył
się w sufit.
Pani Hollis poruszyła palcami założonych rąk.
– Cóż, niektóre z najlepszych tańców powstały w wyniku
przymusowego i radykalnego przekształcenia naszych pierwotnych pomysłów.
– Jak pani uważa. – Jakim cudem jej taktyka uników została
tak szybko rozniesiona w pył?
Ponieważ kwestia została rozwiązana po jej myśli, pani
Hollis klasnęła w ręce.
– Dobrze, dziewczęta – i Kieran, oczywiście – rozgrzewka.
Najpierw kark, potem kręcimy biodrami.
Kieran zajął miejsce z tyłu, tuż za Raven. Nie była z tego
zadowolona; wyraźnie czuła, że on nie naśladuje ruchów nauczycielki, tylko jej,
przez co zwykle niewinne ćwiczenia wydały się krępujące. Żałowała, że nie
włożyła spodni dresowych zamiast trykotów i legginsów.
Pani Hollis dała znak do zakończenia rozgrzewki.
– Dobrze, teraz ćwiczenia w parach. Zacznijcie od ćwiczeń na
zaufanie. Przejdę po sali i przyjrzę się każdej grupie z osobna.
Raven odwróciła się. Stał tuż za nią, z rękami opartymi na
biodrach, z pewnym siebie uśmieszkiem; pan wszystkiego, co zaobserwował.
Najwyraźniej nie był zdziwiony faktem, że jest jedynym chłopakiem w sali. Po
raz pierwszy stali oko w oko i Raven uderzyło, jaki jest wysoki. Byli jak elf i
hobbit – tak się czuła. Sięgnęła po swoją zwykłą opryskliwość, żeby zrównoważyć
różnicę wzrostu.
– No więc, Sudoku, jak chcesz się do tego zabrać?
Odgarnął kosmyk włosów z twarzy.
– Ćwiczenia na zaufanie – co to takiego?
Spojrzała na niego pytająco.
– Nie wiesz?
– Najwyraźniej nie, skoro cię o to pytam.
– No wiesz, przewracanie się do tyłu z ufnością, że partner
cię złapie. Tego rodzaju ćwiczenia.
– Jaki jest ich cel? Ja już wiem, że cię złapię, a jeśli ty
będziesz próbowała złapać mnie, oboje wylądujemy na podłodze.
Wywróciła oczami.
– Tak myślisz?
– Wiem to.
– OK, Sudoku, spróbujmy.
– Ja nie przewracam się na ciebie.
– Widzisz, nie ufasz mi.
– Nie ufam.
Pochyliła się do przodu i szturchnęła go w pierś.
– O to właśnie chodzi w tym ćwiczeniu. Przegrałeś.
Wyzwanie podziałało, zareagował.
– Dobrze, złap mnie. – Zrobił obrót i rzucił się do tyłu. Bardzo
się starała go złapać, ale grawitacja zwyciężyła i oboje upadli na ziemię, przy
czym ona znalazła się pod nim.
– O matko, następnym razem daj mi jakieś ostrzeżenie! –
zirytowała się Raven, odpychając go. Starała się nie okazać, jak mocne to było
wrażenie, dosłownie przylgnąć całym ciałem do jego pleców.
Odchrząknął i usiadł.
– Widzisz, jestem za wielki, nie utrzymasz mnie.
Raven wytoczyła się spod niego i skoczyła na nogi.
– Spróbujmy jeszcze raz, Asie, ale uprzedź mnie, jak należy.
Kieran nie odpowiedział, za to wlepił wzrok w jej włosy.
Podniosła do nich ręce: jak zwykle zachowywały się niesfornie, falując w
nieładzie wokół jej głowy.
– Słuchasz mnie, Kieran?
– Chyba nie. Czy masz do powiedzenia coś rozsądnego?
Aż ją korciło, żeby czymś w niego rzucić, ale nie miała nic
pod ręką, więc tylko ciężko westchnęła.
– Gina nigdy nie sprawiała takich kłopotów. Nie mogę się
doczekać, kiedy wróci.
– Może we dwie dałybyście radę mnie złapać – wstał. – Jak
myślisz, kiedy się pojawi z powrotem? – Kieran gimnastykował ramiona.
– Nie wiem. Już powinna tu być. Podobnie jak Johnny i
Siobhan – nie ma ich od miesięcy… i jak Hedda w zeszłym semestrze, i… nie wiem,
kilka innych osób.
Jej słowa natychmiast przykuły uwagę Kierana, jego uśmiech
znikł.
– Co to znaczy: podobnie jak Johnny i Siobhan?
Raven wzruszyła ramionami, zdziwiona, dlaczego go to
interesuje.
– Wiesz, ludzie mówią, że wrócą, a potem strasznie długo ich
nie ma – albo w ogóle nie wracają. Kiedy widziałam Ginę po raz ostatni, przed
Wielkanocą, strasznie się cieszyła na ten semestr. Pewnie lot jej wypadł albo
coś w tym rodzaju.
– Nie wiesz tego?
– Może wysłała mi esemesa.
– Ale twój telefon nie działa.
Założyła ręce na piersi, wspomnienie bójki nie było miłe.
– Tak jak zauważyłeś wczoraj wieczorem.
Kieran sięgnął do swojej torby.
– Chcesz się z nią skontaktować z mojego telefonu?
Ta propozycja zaskoczyła Raven. Jakby nie było, byli sobie
obcy.
– Jesteś pewien?
Podał jej telefon.
Rzuciwszy szybkie spojrzenie w stronę pani Hollis – była
zajęta przy jednej z grup jazzowych – Raven wyszukała numer w swoim notesie i
wklepała go w telefon. Kiedy wysłała esemesa, znacznie weselsza oddała aparat
Kieranowi.
– Dziękuję. Nie znoszę nie wiedzieć.
– Dobrze, do czego doszliście? – Pani Hollis pojawiła się
obok nich. Celowała w najściach znienacka, co pozwalało jej przyłapać
próżniaków.
Kieran szybko schował telefon.
– Właśnie omawiamy różne wstępne pomysły.
– Lepiej niech wam to nie zajmie zbyt dużo czasu. Mamy tylko
kilka tygodni na złożenie układu w całość.
– Oczywiście, proszę pani, damy radę – zapewniła Raven.
– Jak to zrobicie?
– Chcemy opracować układ, bazując na kilku ćwiczeniach na
zaufanie – powiedział gładko Kieran. – Myślę, że Raven jeszcze nie jest mnie
pewna.
Raven spojrzała na niego ze złością.
– Naprawdę? Mogę jakoś pomóc? – Pani Hollis z oczekiwaniem
spoglądała to na jedno, to na drugie z nich.
– Ach nie – odparła słodko Raven, po czym rozłożyła ręce na
boki i opadła prosto w ramiona Kierana, unosząc wysoko nogę z obciągniętą
stopą. Musiała przyznać, że miał dobry refleks: złapał ją. Wykorzystała ten
moment, żeby się odbić, po czym zrobiła piruet, kończąc z rękami półkolistym
ruchem wskazującymi na niego. Uznała, że rachunki są wyrównane.
– Wspaniale! – pochwaliła nauczycielka. – Widzę, że udział
męskiego partnera pozwala ci wykorzystać jego siłę jako trampolinę dla twoich
talentów gimnastycznych.
– Co takiego? – Kieran zmarszczył brwi. Raven zrozumiała, że
nie widział się w roli czyjejkolwiek trampoliny.
– Od mężczyzny w tańcu oczekuje się, żeby prowadził, pomagał
i wspierał partnerkę – pani Hollis poklepała Kierana po plecach. – Mam
nadzieję, że wykorzystasz te swoje muskuły w dobrym celu. Tylko tak dalej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz