„Devlin” to ostatnia część serii de Vincent i nie mogłam się
jej doczekać. Najstarszy z braci zawsze był wielką zagadką i pragnęłam poznać go
lepiej.
Devlin jest diabłem, może nie prawdziwym, jednak tak ludzie
go nazywają, co jest nieco przerażające. Rosie Herpin, poluje na duchy, często
się uśmiecha i wierzy w ludzi. Nie mogliby się bardziej różnić, a jednak od
pierwszego ich spotkania między nimi iskrzy.
Uwielbiam autorkę, co podkreślam na każdym kroku, jednak ta
książka troszkę mnie rozczarowała. Pomysł na klątwę wiszącą nad rodem de Vincent
jest doby. Przeklęta ziemia, dziwny bluszcz, a może i duchy hasające beztrosko
po wielkim domostwie. Klimat niezwykły i mroczny, co uwielbia w
romansach, jednak autorka tutaj już pojechała po całości.
Sama nie wiem, czy te duchy naprawdę istnieją, czy też nie,
bo było dziwnie i nie zanosiło się na paranormal, a jednak tak się skończyło.
Rosie jest w drużynie łapaczy duchów i wraz z przyjaciółmi tropi owe duchy i
pomaga innym się ich pozbyć. Jej przyjaciółka jest medium. Ten wątek mnie nie
przekonał. Cała historia jest fikcją literacką, jak większość romansów, ale
gdzie jest jakikolwiek autentyzm? Ta sprawa z duchami jest po prostu dziwna,
mało realna i jakoś mi tu nie pasuje. Dev natomiast jest strasznie zamknięty w
sobie. O sprawach firmy milczy i nawet braciom nie mówi, co się dzieje.
Przystojny, tajemniczy i trudny.
Wartka akcja, ogniste dialogi i sam romans jest dobry. Książkę
czytało mi się szybko i lekko. Relacja Rosie i Devlina jest burzliwa i wywołuje
emocje. Tajemnice, które zaprzątały moje myśli w końcu zostały ujawnione, lecz
nie czuje się usatysfakcjonowana.
Książka przekombinowana, sam finał absurdalny. Ostatnie
strony były tak nieprawdopodobne, że trudno było mi zaakceptować niektóre
rozwiązania. Bohaterowie zabijają na prawo i lewo, ale to nic. Ukrywają sprawy
i żyją tak jak wcześniej, bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia. Mało tego, wspierają
się i dosłownie klepią po ręce, bo przecież rozumieją się i w całości
popierają. Serio? Przecież nie są katami, ani sądem, by wymierzać sprawiedliwość. Autorka na koniec wykorzystała
chyba wszystkie swoje pomysły, bo nieoczekiwane pojawienie się nowego bohatera
było nie tle, co zaskakujące, ale bezsensowne i moim zdaniem niepotrzebne.
Narzekam, ale niektóre sytuacje wytrąciły mnie z równowagi,
bo absurd goni absurd i tylko sam romans się obronił. Najstarszy z braci miał
trudne dzieciństwo, dba o swoich braci i to było dobre. Sprawki Lawrenca zawsze
mnie intrygowały i byłam głodna szczegółów, jednak właśnie te szczegóły i
rozwiązanie wszystkich wątków mnie rozczarowało, czyli jakieś ostatnie 40 stron.
Wszystko działo się za szybko i zabrakło jakiegokolwiek realizmu. Cała reszta
była dobra i czytałam z przyjemnością. 5/10 Za całokształt. Jeśli pominęłabym
zakończenie, to moja ocena byłaby lepsza 7/10.
Dzięki za recenzję. Nie będę szukać tej książki, by przeczytać. Nie dla mnie...
OdpowiedzUsuńJa też uważam że ta książka nie jest dla mnie.
OdpowiedzUsuńChociaż zachwalasz poprzednie tomy to ja jednak odpuszcze sobie całość, ponieważ nie chcę irytować się na końcówce serii. [Kreatywna-alternatywa]
OdpowiedzUsuń...oj, pokochała dwie poprzednie części, Devlina też na pewno przeczytam, ale już entuzjazm trochę opadł po Twojej recenzji...
OdpowiedzUsuń