sobota, 14 września 2019

"Devlin" Armentrout Jennifer L. - RECENZJA


„Devlin” to ostatnia część serii de Vincent i nie mogłam się jej doczekać. Najstarszy z braci zawsze był wielką zagadką i pragnęłam poznać go lepiej.
Devlin jest diabłem, może nie prawdziwym, jednak tak ludzie go nazywają, co jest nieco przerażające. Rosie Herpin, poluje na duchy, często się uśmiecha i wierzy w ludzi. Nie mogliby się bardziej różnić, a jednak od pierwszego ich spotkania między nimi iskrzy.
Uwielbiam autorkę, co podkreślam na każdym kroku, jednak ta książka troszkę mnie rozczarowała. Pomysł na klątwę wiszącą nad rodem de Vincent jest doby. Przeklęta ziemia, dziwny bluszcz, a może i duchy hasające beztrosko po wielkim domostwie. Klimat niezwykły i mroczny, co uwielbia w romansach, jednak autorka tutaj już pojechała po całości.
Sama nie wiem, czy te duchy naprawdę istnieją, czy też nie, bo było dziwnie i nie zanosiło się na paranormal, a jednak tak się skończyło. Rosie jest w drużynie łapaczy duchów i wraz z przyjaciółmi tropi owe duchy i pomaga innym się ich pozbyć. Jej przyjaciółka jest medium. Ten wątek mnie nie przekonał. Cała historia jest fikcją literacką, jak większość romansów, ale gdzie jest jakikolwiek autentyzm? Ta sprawa z duchami jest po prostu dziwna, mało realna i jakoś mi tu nie pasuje. Dev natomiast jest strasznie zamknięty w sobie. O sprawach firmy milczy i nawet braciom nie mówi, co się dzieje. Przystojny, tajemniczy i trudny.
Wartka akcja, ogniste dialogi i sam romans jest dobry. Książkę czytało mi się szybko i lekko. Relacja Rosie i Devlina jest burzliwa i wywołuje emocje. Tajemnice, które zaprzątały moje myśli w końcu zostały ujawnione, lecz nie czuje się usatysfakcjonowana.
Książka przekombinowana, sam finał absurdalny. Ostatnie strony były tak nieprawdopodobne, że trudno było mi zaakceptować niektóre rozwiązania. Bohaterowie zabijają na prawo i lewo, ale to nic. Ukrywają sprawy i żyją tak jak wcześniej, bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia. Mało tego, wspierają się i dosłownie klepią po ręce, bo przecież rozumieją się i w całości popierają. Serio? Przecież nie są katami, ani sądem, by wymierzać sprawiedliwość. Autorka na koniec wykorzystała chyba wszystkie swoje pomysły, bo nieoczekiwane pojawienie się nowego bohatera było nie tle, co zaskakujące, ale bezsensowne i moim zdaniem niepotrzebne.

Narzekam, ale niektóre sytuacje wytrąciły mnie z równowagi, bo absurd goni absurd i tylko sam romans się obronił. Najstarszy z braci miał trudne dzieciństwo, dba o swoich braci i to było dobre. Sprawki Lawrenca zawsze mnie intrygowały i byłam głodna szczegółów, jednak właśnie te szczegóły i rozwiązanie wszystkich wątków mnie rozczarowało, czyli jakieś ostatnie 40 stron. Wszystko działo się za szybko i zabrakło jakiegokolwiek realizmu. Cała reszta była dobra i czytałam z przyjemnością.  5/10 Za całokształt. Jeśli pominęłabym zakończenie, to moja ocena byłaby lepsza 7/10.   

4 komentarze:

  1. Dzięki za recenzję. Nie będę szukać tej książki, by przeczytać. Nie dla mnie...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też uważam że ta książka nie jest dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Chociaż zachwalasz poprzednie tomy to ja jednak odpuszcze sobie całość, ponieważ nie chcę irytować się na końcówce serii. [Kreatywna-alternatywa]

    OdpowiedzUsuń
  4. ...oj, pokochała dwie poprzednie części, Devlina też na pewno przeczytam, ale już entuzjazm trochę opadł po Twojej recenzji...

    OdpowiedzUsuń