„Dwór mgieł
i furii” - Sarah J. Maas
Między światłem a ciemnością rozgrywa się walka, w
której stawką są losy całego świata. A w magicznym świecie fae przyjaciele
potrafią być bardziej niebezpieczni niż wrogowie…
Po tym jak Feyra ocaliła Prythian, mogłoby się
wydawać, że baśń dobiega końca. Dziewczyna, bezpieczna i otoczona luksusem,
przygotowuje się do poślubienia ukochanego Tamlina. Przed nią długie i
szczęśliwe życie… Tylko że Feyra nigdy nie chciała być księżniczką z bajki.
W snach wciąż powracają do niej wymyślne tortury Amaranthy i zbrodnia, którą
popełniła, by się od nich uwolnić.
W jej nowym nieśmiertelnym ciele drzemią
moce, których dziewczyna nie umie opanować. W dodatku o spłatę swojego długu
upomina się największy wróg Tamlina – Rhysand, książę Dworu Nocy. Władca
ciemności chce ją wykorzystać do swoich celów. Chyba że to nie Rhysand jest
tym, kogo Feyra powinna się obawiać... Na Dworze Wiosny również bowiem nie jest
bezpiecznie, a sam Tamlin ma przed ukochaną coraz więcej tajemnic. Czy
rzeczywiście tylko po to, by ją chronić?
Nadciąga widmo wojny tak groźnej jak żadna dotąd, a
Feyra musi zdecydować, komu może ufać.
Nowa,
jeszcze mroczniejsza i bardziej zmysłowa odsłona bestsellerowej serii „Dwór
cierni i róż”! Nie zaśniesz, nim nie odkryjesz wszystkich sekretów!
Idealna
lektura dla fanów George’a R.R. Martina, baśni „Piękna i Bestia” oraz legend o
czarodziejskich istotach.
Sarah
J. Maas (ur. 1986) – amerykańska pisarka fantasy. Jest autorką sprzedanej do
23 krajów serii Szklany tron: Szklany tron (Uroboros 2013), Korona w mroku (Uroboros 2014), Dziedzictwo ognia (Uroboros 2015), Królowa cieni (Uroboros 2016),
prequelowego wobec niej cyklu Zabójczyni:
Zabójczyni i władca piratów (Uroboros 2013), Zabójczyni i Czerwona Pustynia (Uroboros 2014), Zabójczyni i podziemny świat (Uroboros
2014), Zabójczyni i imperium Adarlanu (Uroboros
2015) oraz Zabójczyni. Szklany tron.
Opowieści (Uroboros 2016) i Szklany
tron. Książka do kolorowania (Uroboros 2016). Dwór mgieł i furii to drugi tom inspirowanej baśnią o Pięknej i
Bestii trylogii Dwór cierni i róż
(tom pierwszy pod tym samym tytułem ukazał się w Uroborosie w 2016). Każda z
serii Maas trafiła na listy bestsellerów „New York Timesa” i „USA Today”.
Wkrótce nakładem Uroborosa ukaże się piąty tom Szklanego tronu: Imperium
burz.
Fragment
1:
komnat wszystkie cenne
przedmioty, których nie można było łatwo zastąpić (najbardziej gderała, kiedy
przewróciłam stolik z osiemsetletnim wazonem). Strzaskałam też nie jedne, nie
dwoje, ale pięcioro szklanych drzwi, niechcący zbyt zamaszyście je zamykając.
Westchnęłam przez nos i rozprostowałam palce.
Prawą dłoń miałam zwykłą, gładką. Perfekcja fae.
Obróciłam lewą dłoń. Zawijasy ciemnego atramentu
pokrywające palce, nadgarstek i całe przedramię aż do łokcia zdawały się
wchłaniać mrok z całego pomieszczenia. Oko umieszczone na środku dłoni
sprawiało wrażenie, jakby mnie cały czas obserwowało. Spokojne i przebiegłe,
jak u kota. Jego pionowa źrenica była zauważalnie szersza niż w ciągu dnia. Tak
jakby dostosowywała się do oświetlenia, jak w normalnym oku.
Skrzywiłam się gniewnie w jego stronę.
W stronę kogokolwiek, kto mnie obserwował przez ten
tatuaż.
Przez trzy miesiące mojej bytności tutaj Rhys w
żaden sposób się ze mną nie skontaktował. Nie odezwał się nawet słowem. Nie
śmiałam zapytać Tamlina, Luciena czy kogokolwiek innego; obawiałam się, że
mogłabym w ten sposób przywołać księcia Dworu Nocy, w jakiś sposób przypomnieć
mu o tym nieprzemyślanym targu, którego dobiłam z nim pod Górą. Tydzień z nim z
każdego miesiąca w zamian za ocalenie mnie od śmierci.
Ale nawet jeśli Rhys w jakiś cudowny sposób o tym
zapomniał, ja nie potrafiłam. Ani Tamlin, ani Lucien, ani ktokolwiek inny. Nie
w sytuacji, gdy moją rękę pokrywał ten tatuaż.
Nawet jeśli Rhys na sam koniec… nawet jeśli nie był
tak właściwie wrogiem.
Wrogiem Tamlina – owszem. Każdego innego dworu –
zgadza się. Tak niewielu zdołało przekroczyć granice Dworu Nocy i powrócić. Na
dobrą sprawę nikt nie wiedział, co się znajduje na północnych krańcach
Prythianu.
Góry, ciemność, gwiazdy i śmierć.
Ale podczas ostatniej rozmowy z Rhysandem kilka
godzin po śmierci Amaranthy nie czułam, żeby był moim wrogiem. Nikomu nie
powiedziałam o tym spotkaniu, o tym, co Rhys mi powiedział, ani o tym, co ja mu
wyznałam.
„Ciesz się swoim ludzkim sercem, Feyro. Żałuj tych,
którzy nie czują już nic”.
Zwinęłam palce w pięść, zasłaniając oko,
zasłaniając tatuaż. Dźwignęłam się na nogi, spłukałam ustęp i poczłapałam w
stronę umywalki, aby wypłukać usta i umyć twarz.
Chciałam móc nic nie czuć.
Pragnęłam, żeby moje ludzkie serce zostało
przemienione razem z resztą mojego ciała, żeby zastygło w nieśmiertelnym
marmurze. Chciałam pozbyć się tego poszarpanego strzępka czerni, który sączył
we mnie swój jad.
Tamlin nie obudził się, gdy ostrożnie wróciłam do
ciemnej sypialni. Spojrzałam na jego nagie ciało rozpostarte na pościeli. Przez
chwilę jedynie podziwiałam imponujące mięśnie na jego plecach, tak cudownie
podkreślone światłem księżyca; jego złociste włosy, rozwichrzone snem i moimi
palcami, które w nie wplatałam, gdy wcześniej się kochaliśmy.
To dla niego to zrobiłam, to dla niego ochoczo
obróciłam siebie i swoją nieśmiertelną duszę w ruinę.
A teraz miałam wieczność, aby z tym żyć.
Fragment
2:
– Nie jestem psem, żeby mnie tak przywoływać –
oznajmiłam w miejsce powitania.
Powoli Rhys obejrzał się przez ramię. Fioletowe
oczy lśniły żywo w blasku poranka. Gdy jego wzrok omiótł mnie od głowy po stopy
i z powrotem, zacisnęłam dłonie w pięści. Zmarszczył brwi z dezaprobatą, jakby
coś w moim wyglądzie mu nie pasowało.
– Nie chciałem, żebyś się zgubiła – powiedział
bezbarwnie.
Głowa pękała mi od bólu. Spojrzałam na srebrny
dzbanek stojący na środku stołu, na zachęcająco unoszącą się z jego dzióbka
parę. Filiżanka herbaty…
– Sądziłam, że tu zawsze będzie ciemno – zauważyłam
w zasadzie tylko po to, żeby nie zdradzić obezwładniającego pragnienia
życiodajnej herbaty z samego ranka.
– Jesteśmy jednym z dworów słonecznych – odparł,
wskazując moje krzesło pełnym gracji skinieniem dłoni. – Nasze noce są dalece
piękniejsze, a nasze zachody słońca i świty nie mają sobie równych, niemniej
przestrzegamy praw natury.
Wślizgnęłam się na tapicerowane krzesło po drugiej
stronie stołu. Zauważyłam, że Rhys rozpiął swoją tunikę pod szyją, odsłaniając
fragment opalonej piersi.
– Czy inne dwory ich nie przestrzegają?
– Natura dworów pór roku jest powiązana z ich
książętami. To ich magia i wola utrzymuje w ich władztwach wieczną wiosnę,
zimę, jesień, lato. Zawsze tak było; taka swoista dziwaczna stagnacja. Ale
charakter dworów słonecznych – dnia, świtu i nocy – jest bardziej… symboliczny.
Może i jesteśmy potężni, ale nawet my nie potrafimy zmienić drogi ani blasku
słońca. Herbaty?
Słoneczny blask zatańczył na krzywiźnie srebrnego
dzbanka. Ograniczyłam energiczne przytaknięcie do oszczędnego skinienia brodą.
– Przekonasz się jednak – podjął Rhysand, nalewając
mi herbatę – że nasze noce są zdecydowanie bardziej olśniewające; tak piękne,
że niektórzy z mieszkańców mojej dziedziny wstają o zachodzie słońca i kładą
się spać o świcie. Tylko po to, żeby móc żyć w blasku gwiazd.
Dolałam do filiżanki odrobinę mleka i przyglądałam
się, jak jasność i ciemność płynów miesza się ze sobą.
– Dlaczego jest tu tak ciepło, podczas gdy na
zewnątrz trwa w najlepsze zima?
– Magia.
– Tyle jest oczywiste. – Odłożyłam łyżeczkę i
upiłam niewielki łyk, niemal wzdychając z rozkoszą, gdy gorący aromatyczny
napój wypełnił mi usta. – Ale dlaczego?
Rhys podążył wzrokiem za kłębami śniegu porywanego
ze szczytów przez porywisty wiatr.
– Wy ogrzewacie swoje domy zimą. Dlaczego ja nie
miałbym ogrzewać swojego? Przyznaję, że nie wiem, dlaczego moi przodkowie
wybudowali pałac pasujący raczej do dworu lata w samym środku górskiego pasma,
w którym w najlepszych miesiącach jest najwyżej umiarkowanie ciepło, ale kimże ja
jestem, aby kwestionować ich motywy?
Upiłam kilka kolejnych łyków. Ból głowy powoli
mijał. Pozwoliłam sobie na nałożenie na talerz kilku owoców z pobliskiej
szklanej misy.
Śledził każdy mój ruch.
– Schudłaś – zauważył cicho.
– Masz w zwyczaju przekopywać się przez moje myśli,
kiedy tylko najdzie cię na to ochota – stwierdziłam, nabijając kawałek melona
na widelczyk. – Dziwi mnie twoje zaskoczenie.
Jego spojrzenie nie złagodniało, choć na zmysłowych
ustach zatańczył ponownie znajomy uśmieszek. Bez wątpienia była to jego
ulubiona maska.
– Robię to tylko czasem. I nie mam wpływu na to, co
ty wysyłasz łączącą nas więzią.
Rozważyłam powstrzymanie się od zapytania, tak jak
wczorajszego wieczoru, ale…
– Jak to działa, ta więź, która pozwala ci zaglądać
mi do głowy?
Upił łyk ze swojej filiżanki.
– Możesz spojrzeć na więź wynikłą z naszej umowy
jako łączący nas most. Na obu jego końcach znajdują się drzwi prowadzące do
naszych umysłów. Stanowią tarczę. Dzięki mym wrodzonym zdolnościom potrafię
prześlizgnąć się przez tarcze umysłu dowolnej osoby, nawet bez takiego mostu.
No, chyba że trafię na kogoś bardzo, ale to bardzo silnego lub wyćwiczonego w
utrzymywaniu szczelności bariery. Gdy byłaś człowiekiem, z mojego punktu
widzenia bramy do twego umysłu były zawsze szeroko otwarte. Teraz, gdy jesteś
fae… – Wzruszył lekko ramionami. – Czasem nieświadomie wzmacniasz swoją tarczę,
a czasem, kiedy gotujesz się od silnych emocji, bariera znika. Niekiedy, gdy
drzwi do twojego umysłu są otwarte, mogłabyś równie dobrze stać w ich progu i
wykrzykiwać swoje myśli w moją stronę. Czasem je słyszę, czasem nie.
Skrzywiłam się i ścisnęłam mocniej widelczyk.
– A jak często buszujesz po moich myślach, kiedy
nie ma tej tarczy?
Z jego twarzy zniknęły wszelkie ślady wesołości.
– Kiedy nie potrafię ocenić, czy twoje koszmary są
odbiciem prawdziwego zagrożenia, czy tylko wyobrażonego. Kiedy stajesz na
ślubnym kobiercu i po cichu błagasz o pomoc kogokolwiek, kto akurat słucha.
Tylko kiedy opuszczasz swoją barierę i nieświadomie rzucasz to wszystko na
drugą stronę mostu. I odpowiadając na twoje pytanie, zanim je w ogóle zadasz:
tak. Nawet gdy tarcza jest na swoim miejscu, mógłbym się przez nią przebić,
gdybym tylko chciał. Mogłabyś jednak się wyćwiczyć, nauczyć utrzymywać barierę
nawet w obliczu kogoś takiego jak ja. Nawet zważywszy łączącą nasze umysły więź
i moje wrodzone zdolności.
Zignorowałam tę propozycję. Wyrażenie zgody na
robienie czegokolwiek razem z nim sprawiało wrażenie czegoś zbyt trwałego.
Zbytnio by to przypominało akceptację targu, którego musiałam z nim dobić.
– Czego ode mnie chcesz? Powiedziałeś, że powiesz
mi, kiedy tu dotrzemy. No to mów.
Rhys odchylił się w krześle i skrzyżował swoje
ramiona, których potężnych mięśni nie potrafił ukryć nawet
luźny, elegancki strój.
– W tym tygodniu? Chcę, żebyś nauczyła się czytać.
Fragment
3:
Do powrotu Rhysa mój
umysł przemienił się w grząskie bagnisko.
Całą godzinę poświęciłam na wykonywanie jego
poleceń, chociaż cała podskakiwałam na każdy dźwięk dobiegający z pobliskich
schodów: ciche kroki służących, strzepywanie zmienianej pościeli, ktoś nucący
piękną zawiłą melodię. Do tego nieustannie towarzyszył mi świergot ptaków
mieszkających w nienaturalnym cieple góry i gnieżdżących się w drzewkach
cytrusowych rosnących w licznych donicach. Ani śladu czekającej mnie udręki.
Nawet żaden strażnik mnie nie nadzorował. Mogłam mieć całe to miejsce tylko dla
siebie.
Co było bardzo pozytywne, ponieważ próby
opuszczania i podnoszenia mentalnej bariery często kończyły się wykrzywioną,
udręczoną lub ściągniętą twarzą.
– Nieźle – stwierdził Rhys, zaglądając mi przez
ramię.
Pojawił się ledwie kilka chwil wcześniej w
bezpiecznej odległości. Gdybym go nie znała, mogłabym pomyśleć, że nie chciał
mnie przestraszyć zmaterializowaniem się tuż obok mnie. Tak jakby wiedział o
tej sytuacji, kiedy Tamlin podkradł się do mnie od tyłu, wzbudzając atak paniki
tak silny, że obróciłam się i uderzyłam go w brzuch z siłą wystarczającą do
posłania go na podłogę. Starałam się to wymazać z pamięci: zaskoczenie na
twarzy Tama; łatwość, z jaką przyszło mi powalenie go; w końcu upokorzenie
spowodowane okazaniem głupiego strachu…
Rhys przyjrzał się zapisanym przeze mnie kartkom.
Przeglądał je jedna po drugiej i oceniał moje postępy.
Wtem poczułam pazury sięgające w głąb moich myśli,
ale tylko zarysowały czarny lśniący adamant.
Gdy naparły mocniej, szukając słabego punktu
bariery, skoncentrowałam na niej całą swoją wolę.
– Proszę, proszę – zamruczał Rhysand i zaprzestał
prób dostania się do mojej głowy. – Jeśli dobrze pójdzie, dzisiaj w końcu się
wyśpię, o ile tylko utrzymasz tę ścianę w całości podczas snu.
Opuściłam tarczę, cisnęłam ze złością jedno słowo
przez łączący nasze umysły most, po czym ponownie postawiłam barierę. Od
wysiłku mój umysł zadygotał jak galareta. Potrzebowałam drzemki. I to pilnie.
– Może i jestem sukinsynem, ale spójrz tylko na
siebie. Może nasze lekcje będą mimo wszystko przyjemne.
* * *
Szłam bezpieczne dziesięć kroków za Rhysandem,
wbijając wściekłe spojrzenie w jego umięśnione plecy. Prowadził mnie przez
korytarze głównego budynku kompleksu. Jedynymi świadkami naszej milczącej
wędrówki były bezkresne góry i doskonale błękitne niebo.
Byłam zbyt wyczerpana, aby dopytywać, dokąd mnie
prowadzi. On z kolei najwyraźniej nie czuł się w obowiązku mi tego powiedzieć.
Szliśmy w górę, cały czas w górę, aż w końcu dotarliśmy do okrągłego pomieszczenia na
szczycie jakiejś wieży.
Na samym środku znajdował się okrągły stół z
czarnego kamienia. Na najszerszym fragmencie granitowej ściany wisiała
olbrzymia mapa świata. Cała była usiana różnymi oznaczeniami, wbitymi weń
flagami i pinezkami, pozornie bez żadnego ładu i składu. Po chwili mój wzrok
zdryfował na liczne okna rozmieszczone wszędzie dokoła. Było ich tak wiele, że
pomieszczenie sprawiało wrażenie niemal otwartego, a powietrze było czyste i
rześkie. Idealny dom, pomyślałam, dla księcia pobłogosławionego skrzydłami.
Rhys podszedł do stołu, na którym leżała
rozpostarta inna mapa, cała zastawiona różnymi figurkami. Mapa Prythianu… i
Hybernii. Oznaczono wszystkie dwory naszej krainy, wraz ze wszystkimi osadami,
miastami, rzekami i przełęczami górskimi. Wszystkie dwory… poza Dworem Nocy.
Rozległy kraj zajmujący cały północny kraniec wyspy
był całkowicie pusty. Nie zaznaczono w nim nawet jednego pasma górskiego.
Wydało mi się to dziwne. Zapewne stanowiło część jakiegoś głębszego zamysłu,
którego nie mogłam pojąć.
Spostrzegłam, że Rhysand mi się przygląda. Jego
uniesione brwi wystarczyły, abym zamknęła usta i powstrzymała się od zadania
pytania.
– Nie chcesz o nic zapytać? – zagadnął.
– Nie.
Wykrzywił usta w kocim uśmieszku, po czym wskazał
brodą mapę wiszącą na ścianie.
– Co widzisz? – zapytał.
– Czy to jest jeden z twoich sposobów na
przekonanie mnie, bym się bardziej przykładała do nauki czytania?
Nie mogłam rozszyfrować żadnego z napisów.
Rozpoznawałam tylko ogólne kontury. Na przykład mur rozcinający nasz świat
grubą linią.
– Powiedz mi, co widzisz.
– Świat podzielony na dwoje.
– Czy twoim zdaniem powinno tak pozostać?
Obróciłam gwałtownie głowę w jego stronę.
– Moja rodzina… – zaczęłam i natychmiast urwałam.
Nie powinnam była przyznawać się do posiadania
rodziny, do żywienia względem niej uczuć…
– Twoja ludzka rodzina – stwierdził Rhys – bardzo
by odczuła zniknięcie muru, prawda? Tak blisko granicy… Gdyby mieli szczęście,
zdołaliby uciec za morze, zanim coś by im się stało.
– To możliwe?
Rhysand zniósł moje spojrzenie.
– Może.
– Dlaczego?
– Ponieważ nadciąga wojna, Feyro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz