William Goldman jest znanym scenarzystą, który wielokrotnie
był nagradzany, zdobył również Oscara. W swoim dorobku ma kilka powieści. Do
najbardziej znanych zalicza się „Narzeczona Księcia”. Książka wydana po raz pierwszy w 1973 r. została zekranizowana i doczekała się kilku wydań.
Wydawnictwo Jaguar postanowiło wydać ten klasyk i kiedy
zobaczyłam zapowiedzi, wiedziałam, że muszę przeczytać tę powieść.
Buttercup jest zwykłą dziewczyną, która bez pamięci
zakochuję się w Westley’u, jednak los jest okrutny i młodzian szybko ginie (tak
wszyscy myślą), a dziewczyna postanawia już nigdy się nie zakochać. Z każdym
dniem Buttercup jest piękniejsza, co wzbudza zainteresowanie nie tylko
mieszkańców wioski. Sam następca tronu postanawia się z nią ożenić, jednak do
ślubu nie dochodzi. Dziewczyna zostaje porwane przez trójkę intrygujących
mężczyzna, w pościg za porywaczami wyrusza tajemniczy mężczyzna w czerni i
orszak księcia Humperdinck.
Książka jest dziwna, pokręcona i momentami kompletnie
niezrozumiała. Zacznę od obszernej przedmowy, która może być ciekawa dla tych,
którzy już znają tę historie. „Narzeczoną księcia” czytałam po raz pierwszy i
wstęp był nie tylko jednym wielkim spoilerem, to dodatkowo, w moim odczuciu, nie wnosi nić
do tej historii. Liczyłam na sporą dawkę humoru, jednak nie wszystko mnie
bawiło. Liczne wtrącenia autora w tekście również nie należały do moich
ulubionych fragmentów. Z takim zabiegiem już się spotkałam w „Mojej Lady Jane”,
gdzie narrator bezpośrednio zwraca się do czytelnika i to było uroczę. Tu? Nie
zrobiło ta na mnie wrażenia, a niektóre uwagi autora były długie i kompletnie
nie na temat, co bardzo mocno mnie rozpraszało. Sam autor zaznaczył, że można
te fragmenty pominąć i przyznaję, że nie wszystkie doczytałam do końca, bo były
dla mnie zwykłymi zapychaczami i to nic nieznaczącymi.
Narracja przypomina opowieść snutą do snu i sam narrator, czy też autor, wielokrotnie
podkreśla, że on nie jest autorem tej powieść, tylko ją skraca. Tak jak
wspomniałam, przydługi wstęp i dziwne uwagi autora, trochę stłamsiły początek
tej historii, który jest płytki i absurdalny. Wyznanie miłości przez Buttercup
nie wzbudziło we mnie żadnych emocji. Im dalej w las, TYM LEPIEJ! Muszę
uczciwie przyznać, że książka całkowicie mnie nie rozczarowała, z każdym
kolejnym rozdziałem czytało mi się coraz lepiej.
Lubię zabawę emocjami, tutaj te emocje
nie są tak wyraźne, bo ciężko coś brać na serio i większość scen należy przyjąć
z przymrużeniem oka (lub nawet dwóch). Akcja jest chyba największym atutem, bo
z każdą stroną nabiera tempa, co niezmiernie mnie ucieszyło. Wielki plus za
Iniga, Vizzinia i Fezzika. Początkowo mdłe postacie z czasem nabierają
charakteru i z prawdziwą przyjemnością poznawałam ich losy. Narrator
przeskakuję z miejsca na miejsce i zdradza przeszłość bohaterów. W ramach
czasowych również można się nieco zagubić, ale nie prowadzi to do jakiś
większych pomyłek. Tak naprawdę to Buttercup najbardziej mnie rozczarowała, bo
niczym mnie nie zaskoczyła, a jej charakter mnie nie urzekł.
Powieść z pozoru prosta i dużo na nią narzekam, jednak
liczne pojedynki, szybka akcja i dobrze uknuta intryga sprawiły, że całkiem
dobrze spędziłam czas z bohaterami. Jak dla mnie „Narzeczona Księcia” to
przyjemne i niewymagające czytadło dla miłośników klasyki.
6/10
Dziękuję!
Tytuł mi jest znany, ale filmu nie oglądałam - chyba - książki nie czytałam i wątpię czy przeczytam, ale na wersję telewizyjną chyba się skusze.
OdpowiedzUsuńTeraz jakoś bardzo mnie ta książka nie kusi, ale może kiedyś przeczytam. ;)
OdpowiedzUsuń