środa, 28 lutego 2018

"Narzeczona księcia" William Goldman - recenzja


William Goldman jest znanym scenarzystą, który wielokrotnie był nagradzany, zdobył również Oscara. W swoim dorobku ma kilka powieści. Do najbardziej znanych zalicza się „Narzeczona Księcia”.  Książka wydana po raz pierwszy w 1973 r. została zekranizowana i doczekała się kilku wydań.

Wydawnictwo Jaguar postanowiło wydać ten klasyk i kiedy zobaczyłam zapowiedzi, wiedziałam, że muszę przeczytać tę powieść.

Buttercup jest zwykłą dziewczyną, która bez pamięci zakochuję się w Westley’u, jednak los jest okrutny i młodzian szybko ginie (tak wszyscy myślą), a dziewczyna postanawia już nigdy się nie zakochać. Z każdym dniem Buttercup jest piękniejsza, co wzbudza zainteresowanie nie tylko mieszkańców wioski. Sam następca tronu postanawia się z nią ożenić, jednak do ślubu nie dochodzi. Dziewczyna zostaje porwane przez trójkę intrygujących mężczyzna, w pościg za porywaczami wyrusza tajemniczy mężczyzna w czerni i orszak księcia Humperdinck.

Książka jest dziwna, pokręcona i momentami kompletnie niezrozumiała. Zacznę od obszernej przedmowy, która może być ciekawa dla tych, którzy już znają tę historie. „Narzeczoną księcia” czytałam po raz pierwszy i wstęp był nie tylko jednym wielkim spoilerem, to dodatkowo, w moim odczuciu, nie wnosi nić do tej historii. Liczyłam na sporą dawkę humoru, jednak nie wszystko mnie bawiło. Liczne wtrącenia autora w tekście również nie należały do moich ulubionych fragmentów. Z takim zabiegiem już się spotkałam w „Mojej Lady Jane”, gdzie narrator bezpośrednio zwraca się do czytelnika i to było uroczę. Tu? Nie zrobiło ta na mnie wrażenia, a niektóre uwagi autora były długie i kompletnie nie na temat, co bardzo mocno mnie rozpraszało. Sam autor zaznaczył, że można te fragmenty pominąć i przyznaję, że nie wszystkie doczytałam do końca, bo były dla mnie zwykłymi zapychaczami i to nic nieznaczącymi.


Narracja przypomina opowieść snutą do snu  i sam narrator, czy też autor, wielokrotnie podkreśla, że on nie jest autorem tej powieść, tylko ją skraca. Tak jak wspomniałam, przydługi wstęp i dziwne uwagi autora, trochę stłamsiły początek tej historii, który jest płytki i absurdalny. Wyznanie miłości przez Buttercup nie wzbudziło we mnie żadnych emocji. Im dalej w las, TYM LEPIEJ! Muszę uczciwie przyznać, że książka całkowicie mnie nie rozczarowała, z każdym kolejnym rozdziałem czytało mi się coraz lepiej. 

Lubię zabawę emocjami, tutaj te emocje nie są tak wyraźne, bo ciężko coś brać na serio i większość scen należy przyjąć z przymrużeniem oka (lub nawet dwóch). Akcja jest chyba największym atutem, bo z każdą stroną nabiera tempa, co niezmiernie mnie ucieszyło. Wielki plus za Iniga, Vizzinia i Fezzika. Początkowo mdłe postacie z czasem nabierają charakteru i z prawdziwą przyjemnością poznawałam ich losy. Narrator przeskakuję z miejsca na miejsce i zdradza przeszłość bohaterów. W ramach czasowych również można się nieco zagubić, ale nie prowadzi to do jakiś większych pomyłek. Tak naprawdę to Buttercup najbardziej mnie rozczarowała, bo niczym mnie nie zaskoczyła, a jej charakter mnie nie urzekł.

Powieść z pozoru prosta i dużo na nią narzekam, jednak liczne pojedynki, szybka akcja i dobrze uknuta intryga sprawiły, że całkiem dobrze spędziłam czas  z bohaterami. Jak dla mnie „Narzeczona Księcia” to przyjemne i niewymagające czytadło dla miłośników klasyki.
6/10

Dziękuję! 


2 komentarze:

  1. Tytuł mi jest znany, ale filmu nie oglądałam - chyba - książki nie czytałam i wątpię czy przeczytam, ale na wersję telewizyjną chyba się skusze.

    OdpowiedzUsuń
  2. Teraz jakoś bardzo mnie ta książka nie kusi, ale może kiedyś przeczytam. ;)

    OdpowiedzUsuń